Uwielbiam dobre jedzenie, w dobrym towarzystwie i miłej atmosferze. Ale po urodzeniu Teo priorytety się zmieniły i najważniejsze, jeśli gdzieś wychodzimy, jest dla mnie jego dobre samopoczucie. Jeśli ma po pięciu minutach w lokalu dostać szału zanim zdążę przejrzeć kartę lub nie ma w niej nic, co mogłabym mu dać do zjedzenia - wychodzę. Dziecko to naprawdę nie aż tak wybredny klient, jakby się mogło wydawać. Wystarczy się na nie otworzyć, a wtedy właściciel restauracji czy baru otwiera się też na osoby, które te dzieci posiadają i często nie mają z nimi gdzie pójść.
Napisałam ostatnio na moim facebooku wiadomość, że szukam miejsca, restauracji, bistro, kawiarni, gdzie mogę się wybrać z dzieckiem i nie uciekać w podskokach. Oczywiście większość osób wymieniła Mc Donald’s (nie, dziękuję, nie chodzę!) albo kawiarnie i knajpy dla dzieci. Ale tak, jak nie mam zamiaru tłumaczyć niechęci do fastfoodu, która jest dla osób świadomych szkodliwości nafaszerowanego chemią, tłuszczem i cukrem jedzenia - banalna, knajp dla dzieci, po prostu nie lubię.
Dzieje się tak z dwóch względów: po pierwsze, nie lubię wrzasku innych dzieci (jako rodzice mamy wystarczająco dużo bodźców pochodzących z cudnych gardeł naszych własnych dzieci), a po drugie - nawet ważniejsze dla mnie - za każdą wizytą w takim miejscu mój syn wraca zasmarkany. Albo ma katar, albo kaszel. Być może dlatego, że dotyka zabawek, których dotykają inne dzieci i nikt ich nie myje, o dezynfekcji nie wspominając. A być może dlatego, że rodzice chorych, przeziębionych dzieci mają już swego rodzaju znieczulicę i nie zastanawiają się nad tym, że zabierając małego człowieka z gilem do podłogi w miejsce publiczne, narażają inne osoby na zarażenie się. Omijamy je więc szerokim łukiem.
Dlatego poniżej, bardzo subiektywna, warszawska (bo tu mieszkam) krótka lista miejsc, gdzie warto zjeść pysznie, nie wykończyć się wrzaskiem dziecięcym (innych dzieci, nie własnych), ale mieć pewność, że maluch ma zajęcie i nie wyjdzie głodny.
Why Thai
Genialne miejsce pod każdym względem. Idąc do tajskiej knajpy miałam wątpliwości: co zje Teodor oraz czym się tam zajmie? Kupiłam więc po drodze drewnianą gąsienicę, kredki świecowe i kolorowankę. Jak się okazało - niepotrzebnie. Why Thai zaskakuje pozytywnie już na wejściu. Po pierwsze, można zająć stolik z wygodną kanapo-ławką, po której dzieci mogą pełzać, skakać, zjeżdżać, wspinać się i turlać. Po drugie, z powodu dziecięcego menu, w którym jest kilka takich pozycji, które z pewnością będą smakować każdemu dziecku (my wybraliśmy kurczakowe nuggetsy w chrupiącej panierce plus żółty makaron z warzywami). Po trzecie, kelnerka na widok dziecka nie ucieka w stresie, tylko przynosi mu kolorowanki (to takie proste, skserowanych kilka kartek z Papą Smerfem i Reksiem) i kredki.
Po czwarte, kuchnię i kucharzy widać przez szybę, w związku z czym można zahipnotyzować fana wyczynów kulinarnych. A po piąte - zakochałam się tu w jedzeniu i przesympatycznej atmosferze. Bałam się panów w garniturach z ulicy Wiejskiej, a spotkało mnie: ciepło obsługi, totalna tolerancja na rozsypanie 10 kompletów pałeczek i kilku serwetek, uśmiech, SWOBODA. Oprócz jednej zażenowanej pani spiętej niczym agrafka, pozostałym biesiadującym przy wspaniałych potrawach (pad thai jedno z lepszych, jakie jadłam) mój syn kompletnie nie przeszkadzał, bo miał cały czas co robić. Piątka z plusem!
Flaming & Co.
Ta restauracja przez wiele osób uznawana za miejsce napuszone i snobistyczne, jest dla mnie jedną z lepszych śniadaniowni (naprawdę bogaty wybór potraw) i pizzerii (genialny piec opalany drewnem) w tym mieście. Nie jadam tu kawioru na dzień dobry i nie zapijam go Dom Perignon. Za to uwielbiam pizzę z szynką San Danielle lub Buffalą. Uwielbia ją też mój syn, który ostatnio zapytał mnie dlaczego nie jest Włochem? Ale we Flamingu jest coś jeszcze, na co wielu warszawskich restauratorów nie zwraca uwagi - kącik dla dzieci wraz z opiekunką. Jeśli przyjedziesz tu na rodzinny obiad w niedzielę czy sobitę, jest szansa, że zjesz go i zdążysz póki będzie ciepły.
Twoje dziecko ma pełną opiekę, mnóstwo zabawek i jest na wyciągnięcie ręki. Piękne, ciepłe białe wnętrze jak z nadmorskiej hacjendy, dodaje Flamingowi uroku. Dzieci się czują tu dobrze (czego nie można powiedzieć o lokalach z czarnymi ścianami) i wygodnie (raz zdarzyło nam się, że Teo godzinę spał na kanapie, a pani, która się dziećmi opiekuje go doglądała).
Nabo
Polecana nie tylko przez mamy, ale i osoby, które lubią dobrze zjeść. To restauracja nietypowa z dwóch powodów. Po pierwsze mianuje się skandynawską i rzeczywiście menu przypomina pozycje z kanjp w Kopenhadze (założycielami jest rodzina polsko-duńska), a po drugie, położona jest na traktowanej trochę jak sypialnia i niezbyt bogatej w lokale - Sadybie. W menu królują ryby; łosoś, śledź, makrela i ziemniaki. Czyli akurat zestaw, za którym mój syn szaleje! Ale także zupy i dania z warzyw i owoców sezonowych. Jest wielka sala zabaw dla dzieci ze ścianą, którą można wymalować od dołu do góry, gry planszowe, książki, kolorowanki, a także plac zabaw w ogródku przed restauracją. Słowem jest co robić i jest pysznie!
Targ Śniadaniowy (Żoliborz)
Genialny patent na późniejsze śniadanie - dla osób z dzieckiem śniadanie oznacza posiłek spożywany pomiędzy 6 a 8 rano, drugie śniadanie, lunch lub obiad. I co fajne, można się tam swobodnie spotkać ze znajomymi, którzy są na kacu (czyli takimi, którzy nie mają jeszcze dzieci, albo sa na tyle duże, że balują w weekendy) i znaleźć smaki, zarówno dla najmłodszych, jak i dla tyhc najbardziej potrzebujących czegoś konkretnego.
Targ śniadaniowy obejmuje chyba wszystkie kuchnie świata, od tradycyjnej kuchni polskiej - panowie lubią kiełbasę z grilla o poranku, poprzez hiszpańskie tapasy, bliskowschodnie falafele i hummusy, po amerykańskie gofry i naleśniki. Teo pokochał tutejsze jagodzianki - cudo! Można też napić się świeżych soków, dobrej kawy i kupić jedzenie na wynos (od chleba po konfiturę z wiśni i wędzonego jesiotra). Jedyne do czego moge się przyczepić to fakt, że trzeba płacić za atrakcje dla dzieci - dmuchane zjeżdżalnie, trampoliny i baseny z piłeczkami. Co prawda 5 złotych, ale w miejscu ogrodzonym od restzy targu może przebywać w tej cenie wraz z dzieckiem tylko jedno z rodziców. Co w naszym przypadku oznacza ryk i katastrofę.
Na szczęście smak jagodzianek na otarcie łez i bliskość do zwykłego, miejskiego placu zabaw ratują sytuację.