Kim są kobiety, które odsiadują wyroki na oddziałach zamkniętych polskich więzień? To morderczynie lub złodziejki. Popełniły jakieś przestępstwo i zostały za to skazane. Ale to jednak też kobiety jak wszystkie inne. Część z nich chce opowiedzieć swoją historię oraz pokazać jak naprawdę wygląda życie za kratami. Dlatego też prowadzą bloga. Obalają mity i radzą jak usmażyć naleśniki na żelazku.
Warszawskie więzienie na Grochowie z zewnątrz wygląda niepozornie. Gdy się do niego zbliża, można z daleka pomylić je z innymi budynkami, które znajdują się przy ulicy Chłopickiego. Może to kolejny zakład, w którym coś się produkuje?
Kiedy podjedzie się bliżej, widać jednak szczegóły charakterystyczne dla zakładów karnych - drut kolczasty i wieżyczki strażników. A gdy dotrze się do biura przepustek, to już z pewnością wie się, co to za miejsce. Solidne kraty, ludzie w mundurach i znaki informujące, że ci, którzy tu wchodzą, muszą zostawić za sobą telefon komórkowy. Za kratami nie można ich używać, więc pracownicy więzienia i osadzeni korzystają tylko z telefonów stacjonarnych. Rzecz jasna, ci drudzy w bardzo ograniczonym wymiarze.
Na Grochowie w tej chwili przebywa 700 więźniów. Około 300 mężczyzn i 400 kobiet. Jedni osadzeni znajdują się na oddziałach półotwartych a inni na zamkniętych. Spośród wszystkich osób, które znajdują się w tym więzieniu wyróżnia się osiemnaście kobiet. Nie dlatego, że to szczególnie groźne przestępczynie, ani dlatego, że odbywają swoją karę w specjalnych warunkach. To, co je wyróżnia to to, że nie chcą siedzieć bezczynnie.
Redakcja jak każda inna Do Aresztu Śledczego Warszawa-Grochów, bo tak oficjalnie nazywa się to więzienie, przyjechałem w czwartek. To właśnie tego dnia odbywa się kolegium redakcyjne kwartalnika "W kratkę" oraz bloga eWkratkę Prowadzi je Elżbieta Wrona, prezes Fundacji Dom Kultury. To dzięki pracy jej i całej ekipy fundacji udało się najpierw uruchomić pismo, a potem wejść w świat internetu.
Jeśli pominie się to, że zanim trafiłem do świetlicy, w której odbywa się zebranie redakcji przeszedłem przez kilka par okratowanych wrót oraz, że w drzwiach pomieszczenia znajduje się wizjer, to kolegium, w którym uczestniczyłem niczym nie różni się od spotkań w jakich co rano uczestniczę. Dyskusja o tekstach, które powstają, podsumowanie odbioru tych, które zostały opublikowane, odbiór nowych materiałów i zamawianie kolejnych.
Przy stole do ping-ponga siedzi kilkanaście kobiet, które żywo rozmawiają o tym, co tworzą. Wymieniają się pomysłami, komplementują koleżanki lub wysłuchują konstruktywnej krytyki. Zastanawiają się, czy ruszyć z nowym cyklem tekstów na blogu, w których recenzowałyby książki. A jeśli tak, to czy mają być to książki, które akurat teraz czytają czy może lepiej zweryfikować literackie kreacje życia w więzieniu? Ostateczna decyzja na tym kolegium nie zapadła. Podyskutują o tym we wtorek, kiedy Pani Ela znów do nich przyjdzie i poprowadzi spotkanie redakcji.
Subtelne różnice
Natomiast kiedy zacznie się głębiej analizować życie tej konkretnej redakcji to widać spore różnice pomiędzy blogerkami więziennymi, a resztą medialnego spektrum. Dziennikarze i blogerzy, którzy nie siedzą w więzieniu siadają do komputerów i piszą swoje teksty. Potem wrzucają je do specjalnych programów służących do publikowania gazet, serwisów internetowych czy blogów. Rzadko kiedy tekst powstaje na papierze, a potem jest przepisywany na komputerowej klawiaturze.
W wypadku eWkratkę jest inaczej. Więźniowie nie mają dostępu do internetu. Nie mogą zatem po prostu usiąść przed ekranem, napisać tekst, a potem wypuścić go w świat. Tutaj kartka papieru i długopis to codzienność. Prezes Fundacji Dom Kultury raz albo dwa razy w tygodniu zbiera ręcznie napisane teksty od osadzonych kobiet, a potem wraz ze współpracownikami je przepisuje. A potem trafiają one na bloga.
Sytuacja wygląda analogicznie jeżeli chodzi o komentarze internautów. Blogerki więzienne nie mają możliwości prowadzić dyskusji z czytelnikami przez cały czas. Elżbieta Wrona dwa razy w tygodniu dostarcza im wydrukowane treści komentarzy, więźniarki je czytają, a potem piszą odpowiedzi. Pod niektórymi tekstami dyskusje trwają, ale ich intensywność jest mierzona cyklem więziennego życia.
Życie za kratami
Blogerki więzienne piszą o tym, co bezpośrednio ich dotyczy. O swoich odczuciach. O warunkach funkcjonowaniu po drugiej stronie muru. O tym, że prąd i ciepła woda są reglamentowane. O tym, że więzienna kuchnia jest pożywna, ale nie zawsze smaczna. O tym, jak usmażyć naleśniki na żelazku.
Każdy człowiek jest inny. I ten banał potwierdza się także za kratami. Część więźniów nudzi się niemiłosiernie i nie za bardzo wykazuje ochotę do zmiany tego stanu rzeczy. Wielu osadzonych, zwłaszcza na początku odsiadywania wyroku, jest zwyczajnie zagubionych i nie wie jak sobie poradzić z nową sytuacją. A jeszcze inni więźniowie potrafią pożytecznie zagospodarować swój czas. Tak jest w przypadku blogerek więziennych.
W tej chwili bloga i kwartalnik prowadzi 18 pań. Średnia wieku waha się między dwudziestym a pięćdziesiątym rokiem życia. Każda ma inny wyrok, odbywa karę za inne przestępstwo, pisze z różną częstotliwością. Ale wszystkie wiedzą, że bezczynność w więzieniu jest najgorsza. Życie po tamtej stronie krat trzeba sobie jakoś zorganizować.
Pierwsza historia: Monika
Ekspertką w organizowaniu sobie czasu jest Monika. Ma 34 lata. W więzieniu spędziła już półtorej dekady. Zostało jej jeszcze 10 lat odsiadki. Wyrok: 25 lat pozbawienia wolności za morderstwo na tle rabunkowym.
Monika jest osobą żywą, energiczną, cały czas kręci się na krześle kiedy z nią rozmawiam i sporo gestykuluje. Włosy ufarbowane na jaskrawy, mało naturalny kolor, wyrazisty makijaż, kolorowe ubrania. Dużo mówi i często się śmieje. A czy często pisze?
- Piszę jak mam czas - odpowiada i znów zaczyna się śmiać. - Ja to zawsze mówię, że jestem ze wsi. Jestem do roboty przyzwyczajona i muszę coś ciągle robić. Nie lubię się nudzić - dodaje.
Moja rozmówczyni za kratki trafiła jak miała 19 lat. Od kiedy tu jest nauczyła się wyszywać, szydełkować, robić na drutach, grać w karty. Nauczyła się też malować i pisać dłuższe teksty. Wcześniej tego nie znosiła. Pisanie wypracowań to jeden z jej szkolnych koszmarów.
- Tutaj szukasz zajęcia, które cię zajmie. Trzeba się trochę nakombinować, żeby walczyć z nudą w więzieniu, ale jak już to wejdzie w krew to nie ma się wolnego czasu, w ogóle - twierdzi Monika. Dni tygodnia jej po prostu znikają. Rozpoznaje je po czynnościach, które danego dnia przypadają. Jak jest ciepła woda i można normalnie wziąć prysznic to znaczy, że jest środa albo niedziela, a jak jest spotkanie redakcji to musi być wtorek albo czwartek. - Jakbym pracowała to byłabym pracoholiczką - śmieje się Monika.
Otwarcie mówi o tym jak wygląda jej życie w więzieniu. Chce podzielić się nim z ludźmi, którzy są na wolności, ponieważ ma dość stereotypów. Pisze na bloga także dlatego, że lubi dyskutować z ludźmi. Nie ma dla niej tematów, o których nie można rozmawiać. Bardzo się cieszy, że czytelnicy komentują jej teksty.
- Najbardziej lubię negatywne komentarze. Mogę wtedy zastanowić się czy na pewno dobrze się wyraziłam w tekście, a potem pokazać swój punkt widzenia drugiemu człowiekowi - mówi mi Monika. Ale czy nie boi się, że ktoś ją urazi? Internet pełen jest hejterów.
- Mam grubą skórę, ale czasami może coś tam zaboli, bo przecież nie jest tak, że w ogóle nic nie czuję. Ale z większości rzeczy, które ludzie piszą już sama zdałam sobie sprawę i zbyt dużo przykrych słów w życiu usłyszałam, żeby się każdym przejmować - wyjaśnia.
Co daje osadzonym pisanie?
Monikę ciągnie do pisania, chociaż wcześniej się tego bała. Przełamała się dzięki warsztatom, które poprowadził Leszek Wejcman, współpracownik Fundacji Dom Kultury i pierwszy redaktor naczelny kwartalnika "W kratkę". Wszystko zaczęło się od prostych wprawek. Osadzone miały napisać, co je denerwuje. Na początku jednym zdaniem. A potem z czasem zaczęły rozwijać swoje myśli.
Jak twierdzi Monika, dzięki temu, że może pisać na bloga okazało się, że łatwiej jest radzić sobie z różnymi uczuciami, kiedy przeleje się je na papier. - Okazało się też, że to co piszę wcale nie jest głupie, że nikt się ze mnie nie nabija, a czasami nawet ktoś powie, że to coś jest ciekawe - podkreśla. Podbudowała wiarę w siebie i poczucie własnej wartości. Przyda się jej to kiedy w końcu wyjdzie na wolność.
Monika nie lubi banałów. Dlatego walczy z takimi opiniami jak te, że w więzieniu osadzonym powinno się "jak najmocniej dowalić". Według niej, nie można jednym zdaniem określić tego, co dzieje się w tym świecie. Nie oddaje to tego, jak jest naprawdę. I to pokazuje na blogu. Pisze dla siebie, ale i dla innych.
Druga historia: Ela
Inaczej jest z Elą. Ona traktuje pisanie na bloga przede wszystkim jako swoją własną terapię. W więzieniu siedzi od trzech lat. Zostało jej jeszcze pięć lat wyroku. Znalazła się za kratami, ponieważ w trakcie ostrzejszej wymiany zdań dotkliwie zraniła męża nożem. Przeżył. Nadal są ze sobą, choć nie było łatwo.
- Moje małżeństwo wisiało na włosku. Przez dwa i pół roku w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Teraz z powrotem zaczynamy - mówi mi Ela. Pierwsze miesiące w więzieniu były dla niej bardzo ciężkie. Często płakała, nie potrafiła się pozbierać, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Poczucie beznadziei potęgowała nie tylko rozłąka z mężem, ale także to, że nie miała kontaktu z dzieckiem.
W momencie kiedy doszło do feralnego zdarzenia, syn Eli miał rok. Przez kolejne 13 miesięcy w ogóle go nie widziała. Teraz i mąż, i syn starają się regularnie ją odwiedzać. Dużo rozmawiają, choć nie jest to łatwe.
Ela jest nieśmiała. Kiedy rozmawialiśmy często się czerwieniła. Starała się patrzeć mi w oczy, ale jej wzrok często uciekał gdzieś w bok. Widać było, że bardzo przeżywa naszą rozmowę. Wciąż się zastanawiam jak do tego doszło, że się na nią zgodziła? Pewnie dlatego, że cały czas nad sobą pracuje. Ale nie dla siebie. Dla rodziny.
- Łatwiej jest mi coś napisać niż to powiedzieć. Mniej się wtedy stresuję. Mogę się zastanowić, przemyśleć - tłumaczy. - Piszemy o tym, co mamy w głowach, o tym, co przeżywamy. To pomaga - dodaje.
Wydawać by się mogło, że po takim wydarzeniu rodzina Eli się rozpadnie. Stało się jednak inaczej. Ogromnym wysiłkiem i dzięki olbrzymim pokładom miłości udało się jednak zacząć całą tę układankę z powrotem spinać w całość.
- Chcę na co dzień być obecna w życiu syna i męża. Także w takich życiowych sprawach. Pomagam mężowi dobierać ubrania dla synka. Zawsze mówię mu, żeby dzwonił jak ma problem - podkreśla. Dzięki temu, że pisze na eWkratkę stała się bardziej otwarta i spokojna, co pomogło jej nawiązać prawie zerwane relacje z najbliższymi. - Czuję się oczyszczona jak kartka papieru. Wyrzucam z siebie emocje i zaczynam od nowa.
Jedyny taki blog na świecie
Małżeństwo Eli wciąż jest faktem, ponieważ udało się jej podnieść na przekór wszystkim przeciwnościom losu. I konsekwencjom swoich czynów, o czym cały czas pamięta. Trochę podobnie wygląda historia powstania kwartalnika "W kratkę" i bloga eWkratkę.
Warunki w polskich więzieniach do najlżejszych nie należą. Istnieje wiele ograniczeń, w tym finansowe. Budżet zawsze jest za skromny, więc szuka się oszczędności gdzie się da. Stąd reglamentacja ciepłej wody i prądu oraz niewielkie pieniądze na działania edukacyjno-kulturalne dla osadzonych. A to ważny element procesu resocjalizacji. Władze więzienia na Grochowie mają tego pełną świadomość.
- Uważam, że polskie więzienia pomimo tego, że są zamknięte to mogą być otwarte na kontakt ze światem zewnętrznym. Nie widzę powodów dlaczego miałbym zamykać osadzonym możliwość takiego kontaktu ze światem jakim jest prowadzenie bloga - mówi mi Zbigniew Królikowski, dyrektor grochowskiego zakładu karnego. - Jan Paweł II powiedział do więźniów, żeby pamiętali, że są skazani, ale nie potępieni. W pełni się z tym zgadzam. Musimy pamiętać, że większość osadzonych kiedyś opuści więzienie i będzie żyło wśród nas - podkreśla.
Dlatego też dyrektor Królikowski zgodził się na wielki eksperyment jakim jest więzienny blog. Nie ma na świecie innych blogerek więziennych niż te z Grochowa. Jest jeszcze za wcześnie, żeby oceniać wszystkie efekty istnienia eWkratkę, ale na razie pozytywne sygnały przeważają nad negatywnymi. Osadzone blogerki cały czas szkolą swój warsztat, dużo piszą i spotykają się z "kolegami po fachu". Jednym z gości więzienia na Grochowie był Konrad Kruczkowski, prowadzący blog Haloziemia.pl.
- Skazani, zarówno odbywający karę, jak i ci, którzy opuścili już więzienia, stanowią szczególną grupę osób społecznie wykluczonych. Kierowani uprzedzeniami i strachem odbieramy im prawo drugiej szansy. Wierzę, że oddanie głosu samym osadzonym jest skutecznym sposobem przeciwdziałania temu zjawisku - mówi Kruczkowski. - Nie chodzi o ocieplanie obrazu skazanych dziewczyn, zakrzywianie rzeczywistości, ale o stworzenie przestrzeni, gdzie mogą opowiedzieć o sobie. Dzięki temu, że komunikacja jest dwukierunkowa, blog ubogaca obie strony muru - dodaje.
Trzecia historia: Iwona
Ela jest w pełni świadoma tego jak ważne jest przywiązanie do rzeczywistości. - Człowiek czuje się dowartościowany jak czyta komentarze, ale krytyka też jest potrzebna, żeby nie dostać skrzydełek i nie odfrunąć - zauważa. Podobnego zdania jest Iwona.
- Nie okłamujmy się. Jestem tutaj, bo zrobiłam to, co zrobiłam. W jakiejś części był to mój świadomy wybór. Ciekawość poprowadziła mnie do narkotyków, a nie byłam wtedy dzieckiem - mówi mi. - Teksty na bloga piszę jednak dla tych, którzy twierdzą, że w więzieniu znajdują się ludzie, których można już na zawsze skreślić - dodaje.
Iwona trafiała do więzienia wielokrotnie. Spędzała w nim jakiś czas i wychodziła na wolność. Potem znów wracała za kraty. - Próbowałam się wydostać ze spirali narkotyków, ale potem spadałam. Walka o to, żeby być lepszym już mnie zmęczyła. I dlatego trafiłam tutaj na długie lata. Wyjdę w 2023 roku. Pisanie pomaga mi się odnaleźć - opowiada.
Kłopoty Iwony z narkotykami zaczęły się kiedy jej mąż musiał wyjechać z miasta i ukrywać się przed policją. Nie chce powiedzieć dlaczego tak się stało, bo "sprawa jest w toku". Po tym jak mąż zniknął z jej życia, wszystko się zawaliło.
Miała 21 lat i została sama z dzieckiem. Prawie sama. Na początku pomagała jej jeszcze matka. Jednakże pieniędzy było wciąż za mało. Dlatego też Iwona zaczęła handlować narkotykami. Potem, z ciekawości, sięgnęła po heroinę.
- I tak już poszło. Po trzech latach brania po raz pierwszy trafiłam do więzienia. Na krótko. Ale jak wyszłam to okazało się, że nie mam dokąd wracać - wspomina. Kiedy Iwona odsiadywała pierwszą karę jej mama zmarła. Kobieta została bezprawnie, jak twierdzi, wymeldowana z mieszkania, które dzieliła z matką i ojczymem, a jej córka trafiła pod opiekę teściów. Wtedy wróciła do handlowania, żeby zarobić na życie. Co gorsza, znów zaczęła brać. - Narkotyki dawały mi powera do kradzieży. Nie bałam się. Potem doszły wymuszenia.
Córka Iwony ma już 20 lat. Jest dorosłą kobietą i popełniła wiele błędów, natomiast nigdy nie zbliżyła się do narkotyków. Iwona nigdy nie wybaczyłaby sobie jakby jej dziecko zaczęło brać. - Nasze relacje nie są łatwe, ale dziękuję Bogu, że ją mam. Świadomość, że ona tam jest pomaga mi przetrwać - mówi mi przez łzy.
Iwona ma kontakt z córką, choć rozmowy z nią nie są proste. Pisanie na bloga trochę pomaga. Dzięki temu może przemyśleć sobie wiele spraw, poukładać je i popatrzeć na nie z innej perspektywy. Na razie pisze mało, ale zamierza częściej. - Najważniejsze są dla mnie rozmowy. Pisanie na bloga to też trochę rozmowa - zauważa.
Pomost między dwoma światami
Wpisy na więziennym blogu może zobaczyć i skomentować każdy. Nie ma drugiej takiej szansy, żeby poznać życie po tamtej stronie krat. Wszystkie dzieła artystyczne, czy to filmy, czy książki, zawsze są trochę zniekształcone. Blog zapewnia autentyczność. Nie jest przez nikogo cenzurowany. Tak przynajmniej zapewnia dyrekcja więzienia i osoby, które pomagają go tworzyć.
- Ten blog scala ludzi. W więzieniu siedzą osoby, które nawet nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak Facebook czy blogi i chcemy im pokazać, że teraz mogą poznawać świat na wiele sposób. Z drugiej strony, walczymy ze stereotypami - mówi Elżbieta Wrona.
Blog oczywiście nie sprawi, że dawne winy zostaną zmazane lub, że życie skazanych kobiet, które go prowadzą, stanie się z dnia na dzień diametralnie lepsze. Najważniejsze jest jednak to, że czują siłę do życia, a to daje szansę, że jak wyjdą na wolność to znajdą w sobie tyle samozaparcia, żeby nie wrócić za kraty.
- Wszystko w rękach Boga i moim długopisie - powiedziała mi na zakończenie naszej rozmowy Monika.
Więźniowie bywają trudnym materiałem do pracy, bo kierują nimi różne, nie zawsze uczciwe motywacje. W Grochowie tego nie doświadczyłem. Poznałem dziewczyny, które – mimo połamanych życiorysów i ciężkich sumień - czas kary chcą wykorzystać w dobry, twórczy sposób.