Ewa Kopacz zaprezentowała (częściowo) nowy rząd. Krótka uroczystość w budynku Politechniki Warszawskiej już stała się źródłem kpin. Częściowo z winy samej premier, bo Kopacz wydawała się spięta, a opisy niektórych ministrów były po prostu infantylne. Do tego ustępującej Marszałek Sejmu już zarzuca się seksizm à rebours.
Ewa Kopacz prezentują swój nowy gabinet postanowiła powiedzieć coś miłego o każdym z ministrów. Jak to zwykle bywa z tym "coś miłego" najczęściej to ogólniki i banały. Tak było i tym razem. Mogliśmy się na przykład dowiedzieć, że nowy minister sprawiedliwości "Czarek Grabarczyk" (tak przedstawiła go Kopacz) "kocha ludzi". W takim razie tę pracę powinna dostać Miss Universum, albo któraś z kandydatek, bo one wszystkie kochają ludzi.
O Mateuszu Szczurku, od listopada 2013 roku ministrze finansów, usłyszeliśmy, że nie śpi po nocach. Dziwię się, że Kopacz pomyślała, że ktokolwiek uwierzy w tę bajkę. Z kolei Schetyna "bardzo ładnie współpracował" z Sikorskim. Ale to można byłoby puścić w niepamięć. Nie da się jednak przejść obojętnie obok prezentacji członkiń Rady Ministrów. O nowej szefowej MIiR Kopacz powiedziała, że choć jest nikłej postury, jest silną kobietą.
Zresztą Kopacz wielokrotnie podkreślała, że jest kobietą i że w jej gabinecie jest więcej kobiet niż w poprzednich. "Jak wiele kobiet", "jak każda kobieta", "jak polska kobieta" – powtarzała co chwilę. To dobrze, ale nie może być argumentem i odpowiedzią na merytoryczne pytania. A tak było, kiedy pozwolono dziennikarzom zadać pytania.
Kiedy Krzysztof Skórzyński z "Faktów" TVN pytał o sprzedaż broni na Ukrainę. – Wie pan, jestem kobietą – stwierdziła i uciekła w dość niezrozumiałą analogię o zamykaniu drzwi przed atakującym mężczyzną. Z kolei opowiadając o nalotach na ISIS stwierdziła, że "terroryzm jest ostatnio niebezpieczny", a "Polska powinna być jak kobieta".
Ale prezentacja nowego gabinetu stała się też przyczynkiem do całej powodzi żartów i memów.