Warszawa. Piątek wieczór. W jednym z najstarszych kin w mieście - Atlanticu “Miasto 44” wyświetlane jest co godzinę. Mimo licznych seansów, wieczorem, tuż po dwudziestej pierwszej, sala prawie pełna.
Ludzie przyszli oczywiście z pudłami popcornu, colą i Bóg wie czym jeszcze. W każdym razie - większość nastawiona na widowiskowy film. Nastawienie zostało, przekąski poszły w odstawkę. Po 30 minutach na sali panowała absolutna cisza. Genialna. Ten film wciągnął wszystkich, a łzy wzruszenia także zagościły na kinowej sali.
Trzeba, powiem szczerze, być skończonym analfabetą filmowym, aby “Miasto 44” rozpatrywać w kategoriach “film wojenny” i na tym skupić swoją uwagę. Okej, jest to oczywiście film fabularny, ale gatunkowo - bliżej mu zdecydowanie do dramatu. Jeżeli to sobie ustalimy, będzie nam łatwiej Jana Komasę i jego wizję Powstania Warszawskiego zrozumieć.
Bo patrząc na “Miasto 44” jak na dramat właśnie - możemy mówić o znakomitej produkcji ukazującej przerażającą historię młodych (!) ludzi, których jedynym błędem było to, że przyszło im żyć w czasach wojny. Ten błąd znakomicie, według mnie, Komasa sfilmował. - Siostro, Boga nie ma czy się zagapił? - mówi jeden z bohaterów filmu.
Janek nie bał się pokazać tego, co inni sprytnie ukrywali latami. Wojna to okrucieństwo, ale także miłość, śmiech, przyjaźń, chwile wspólnie spędzone nad wodą, tańce i śpiewy. Czyli codziennie życie. A ci młodzi ludzie, bohaterowie filmu, chcieli mieć choć namiastkę tej codzienności.
I to wielu krytyków zabolało. Bo przecież film o Powstaniu Warszawskim powinien być kinową wiązanką, przepasaną czarnym kirem. Tu na wstępie i podczas napisów końcowych powinno lecieć w tle “Bogurodzica”. Pytanie - po co?
Fabuła tego filmu jest oparta na kilku historiach, jest wielowątkowa, a bohater jest zbiorowy. Poznajmy zatem Stefana, Biedronkę i Kamę. Między całą trójką rodzi się uczucie, rozwija się z każdą minutą filmu, a my jesteśmy tego rozwijania świadkami. Piekielnie dobrze zagrane, przez aktorów bardzo młodych i mało doświadczonych, dlatego tym bardziej - wielkie gratulacje dla całej ekipy. Wy ten film zrobiliście!
Na ekranie widzimy także Antka Królikowskiego czy Maurycego Popiela. I nie dostrzec tego, jak dobrze oni zagrali, świadczy tylko o tym, że się tego filmu po prostu nie oglądało. Józef Pawłowski, który zagrał główną rolę - wybitny. Ta wewnętrzna przemiana, która nastaje po tym, jak Stefan widzi egzekucję swojej matki i młodszego brata, jest zagrana re-we-la-cyj-nie! I tę przemianę utrzymać, wygrać do samego końca - Mistrzostwo. Mnie urzekła grą także Anka Próchniak, która rośnie na gwiazdę młodego pokolenia aktorów. Charyzma Joanny Kulig!
To jest film o młodych ludziach, zagrany świeżo, młoda, dobrze. O tym jest ten film. Nie o budowie czołgu. Że zbyt dużo okrutnych scen? Przypominam o tle, które posłużyło do opowiedzenia tej historii. I wszystko staje się jasne.
Samo zakończenie filmu, jego przesłanie, jeden obraz, a jaki wymowny, bezcenny. -I piękny jednocześnie. Warto zobaczyć.
To jest bardzo dobry film fabularny. On nie jest pomnikiem, rozrachunkiem, a jedynie (aż) superprodukcją, której bohaterami są piękni i młodzi ludzie, a tłem miasto w '44 roku.
Gdyby Komasa nakręcił ten film w Stanach, pewnie byłaby nagroda. Ale myślę, że za produkcję na naprawdę wysokim poziomie, tu w Polsce, Janek odbierze cenny laur - Złote Lwy na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni. Czego mu życzę, bo wykonał kawał naprawdę dobrej roboty.