– Ja zarabiam na życie, udając. Ale wy nie. Musicie teraz zmierzyć się z największym wyzwaniem ludzkości – mówił podczas szczytu ONZ poświęconego walce ze zmianami klimatu Leonardo DiCaprio. I miał rację, bo najbliższe miesiące będą kluczowe w batalii z globalnym ociepleniem. Także dla Polski, bo podejmowane na szczeblu globalnym decyzje to kwestia "być albo nie być" naszej gospodarki.
W Nowym Jorku właśnie zakończył się szczyt klimatyczny, w którym wzięły udział przywódcy ponad 100 państw. Cel jest prosty: do końca 2015 roku dogadać się, jak ograniczyć emisję gazów cieplarnianych, dać odpór zmianom klimatycznym i w dodatku zdecydować, kto i jak za to wszystko zapłaci.
Nowojorskie spotkanie było przygrywką do dużego szczytu, który odbędzie się w kolejnym roku w Paryżu. Wtedy ma zostać zawarte nowe globalne porozumienie klimatyczne, które zastąpi podpisany w 1997 roku protokół z Kioto – jedyny wiążący dokument w tym zakresie.
Wcześniej podjęto już jedną próbę. W 2009 roku odbył się szczyt w Kopenhadze, ale nie zakończył się formalnymi ustaleniami.
2. DLACZEGO KIOTO NIE WYSTARCZY?
Przede wszystkim dlatego, że nie jest skuteczne. Protokół z 1997 roku zobowiązywał sygnatariuszy do zmniejszania w latach 2008-2012 (potem ten okres przedłużono do ośmiu lat) emisji gazów cieplarnianych o 5,2 proc. rocznie poniżej poziomu z lat 90. I choć ratyfikowały go 183 państwa, to ich łączny udział w światowej emisji wynosi mniej niż 15 proc..
USA, Chiny oraz Indie, główni emitenci gazów cieplarnianych nie podpisali lub nie ratyfikowali dokumentu. Co więcej, protokół stał się prawem międzynarodowym dopiero w 2005 roku, a więc wcześniej był właściwie martwy.
Udział w emisji CO2 w 2013 roku
Chiny - 28 proc. Stany Zjednoczone - 14 proc. 28 państw UE - 10 proc. Indie - 7 proc.
Jako że to "porozumienie globalne", o jego skuteczności najlepiej mówią statystyki globalnej emisji. W latach 1990-2009 roku nie było żadnej redukcji, za to wzrost – i to o prawie 40 proc.
3. CZY GROBALNE OCIEPLENIE TO FAKT?
Tak i mimo głosów wielu sceptyków między naukowcami jest w tej sprawie zgoda. Dobitnie podkreśliło to wspólne oświadczenie "Climate change is real" podpisane przez szefów najbardziej prestiżowych akademii naukowych m.in. Brazylii, Kanady, Chin, Francji, Niemiec, Rosji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
Dowody? Pochodzą zarówno z bezpośrednich pomiarów rosnącej temperatury powietrza (ok. 0,7 stopni Celsjusza w ciągu ostatnich 100 lat), jak i obserwacji podnoszącego się poziomu mórz (20 cm w ciągu 100 lat), kurczącej się pokrywy śnieżnej w Arktyce (20 proc. w ciągu dekady) czy dłuższego okresu wegetacji roślin (w Polsce przez 50 lat wydłużył się o 10 dni).
Te same źródła podają, że do 2100 roku średnia roczna temperatura wzrośnie od 1,4 do 5,8 stopni Celsjusza. Niegroźne z pozoru wielkości oznaczają poważne konsekwencje dla mieszkańców Ziemi. Jeśli, jak szacują naukowcy ze Stanów Zjednoczonych, poziom mórz wzrośnie do 2100 roku o 50 cm, wiele niżej położonych obszarów będzie zagrożonych zalaniem.
Mieszkańcy niektórych wysp już czują zagrożenie – w sierpniu tego roku rodzina z położonej na Pacyfiku wyspy Tuvalu (mniej niż metr nad poziomem morza, 10 tys. mieszkańców) poprosiła o ewakuację, bo w ciągu 30-50 lat ten kawałek ziemi najprawdopodobniej znajdzie się pod wodą. To pierwszy w historii przypadek "uchodźców klimatycznych". Z kolei w Bangladeszu tylko 0,5 metrowe podniesienie się poziomu wód zagrozi 6 milionom osób.
To nie koniec. Rosnące temperatury sprowadzą na nas bardziej ekstremalne zjawiska pogodowe, w tym upały, obfite ulewy, tornada i nawałnice (także w Polsce). Pośrednio mogą też prowadzić do… wojen. Pentagon w 2003 roku zarysował prognozę konfliktu zbrojnego w przypadku nagłej zmiany klimatu. I to już dzieje. Jedną z przyczyn konfliktu w Darfurze (Sudanie) było pustynnienie terenu i degradacja ziem uprawnych, czyli właśnie globalne ocieplenie.
Zmiany klimatu mogą mieć też dobre strony. Niektórzy komentatorzy wskazują na to, że wyższe temperatury powodują np. dłuższą porę wegetacji w zimniejszych krajach oraz sprzyjają rozwojowi szlaków handlowych przez Arktykę.
5. CZY LUDZIE TO PRZYCZYNA GLOBALNEGO OCIEPLENIA?
W odpowiedzi znów trzeba się powołać na najbardziej uznane na świecie ciało naukowców z narodowych akademii. – Jest wysoce prawdopodobne, że większość globalnego ocieplenia w ostatnich dekadach można przypisać ludzkiej aktywności – napisano w komunikacie z 2005 roku, które wspierają liczne źródła.
Mechanizm jest prosty: ludzkość emituje miliardy ton gazów cieplarnianych (przede wszystkim dwutlenku węgla, metanu, tlenku azotu, freonów) tworząc powłokę, która zatrzymuje ciepło w atmosferze.
Oczywiście obok ludzkiej aktywności w grę wchodzą też naturalne czynniki, w tym np. aktywność słoneczna i wulkaniczna. Ale choć niemożliwe jest orzec ze 100 proc. pewnością, jak rozkłada się "odpowiedzialność" za globalne ocieplenie, naukowcy uznają, że mocne dowody wskazują na decydującą działalność człowieka.
6. CO ŚWIAT CHCE ZROBIĆ?
– Powstrzymać średnią globalną temperaturę przed wzrostem o 2 stopnie Celsjusza – stwierdził w Nowym Jorku sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon. Rozmowy na temat szczegółów od lat nie przynosiły efektów, ale podczas szczytu klimatycznego w Paryżu w 2015 roku wszystkie rządy w końcu będą musiały podjąć zobowiązania dotyczące redukcji CO2, która jest tutaj kluczowa.
Propozycje? Podczas nieudanych rozmów w Kopenhadze padło ich kilka, a w roboczej wersji końcowego dokumentu (ostatecznie upadł) znalazło się zobowiązanie: 50 proc. redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2050 roku w stosunku do poziomu z 1990 roku.
Mimo tego że nie ma globalnego porozumienia, konkretne państwa już decydują się na indywidualne rozwiązania. Na przykład Wielka Brytania jest na dobrej drodze do ograniczenia emisji o 80 proc. do 2050 roku. Unia Europejska zapowiedziała, że kraje członkowskie zmniejszą emisję o 40 proc. do 2030 roku.
Nie zmienia to faktu, że potrzebujemy rozwiązań globalnych. Bo świata nie "grzeje" Wielka Brytania, ale Chiny czy Indie. Tam emisja ciągle rośnie, co w największym stopniu przyczynia się do tego, że średnia temperatura Ziemi przewyższa wszystko, czego ludzkość doświadczyła przez ostatnie 10 tys. lat. Przekonać Chiny do drastycznej redukcji – oto zadanie na najbliższe miesiące.
7. A POLSKA?
A Polska nazywana jest "największym trucicielem Europy", choć od 1988 roku ograniczyła emisję gazów o niemal 30 proc. Zgodnie z obowiązującym paktem energetyczno-klimatycznym UE do 2020 zredukuje emisję o 20 proc., ale Polska zawetowała plany redukcji CO2 o 40 proc. do 2030, 60 proc. do 2040 i 80 proc. do 2050 roku. Argument był taki – poczekajmy na globalne porozumienie.
Czekamy, ale jeśli okaże się, że globalne zobowiązanie będzie wyjątkowo ambitne, będziemy mieli problem - konieczne staną się inwestycje w nowe technologie czy źródła odnawialne. Jeszcze w 2011 roku udział węgla w produkcji energii elektrycznej w naszym kraju wynosił 86 proc., przy średniej unijnej na poziomie 27 proc. Nic dziwnego, że już rozlegają się głosy, że drastyczna redukcja to klimatyczny zamach na naszą gospodarkę.