W cztery dni Barcelona, przez wielu nazywana, największą drużyną piłkarską w historii, przegrała prawie wszystko, co mogła przegrać. W sobotę praktycznie straciła szanse na mistrzostwo Hiszpanii, wczoraj wieczorem odpadła z Ligi Mistrzów. Wyeliminowała ją Chelsea Londyn.
Istnieje powszechne przekonanie, iż piłka nożna to jedna z najprostszych gier na świecie. Nie wiadomo, ile w tym prawdy. Tej teorii nie potwierdza z pewnością rewanżowe spotkanie półfinałowe Ligi Mistrzów rozegrane wczoraj na stadione Camp Nou. Barcelona, choć miała rywala na „talerzu”, wypuściła zwycięstwo z rąk.
Po tym spotkaniu piłkarze Chelsea będą mieli za pewne za złe wielu, iż więcej niż o ich niezwykłym dokonaniu, będzie się mówiło o porażce ich rywala. Porażce historycznej, w okoliczościach iście filmowych. Zawsze przywoływany w takich momentach Alfred Hitchcock, tym razem autentycznie nie powstydziłby się tak szalonego scenariusza.
Po porażce w Londynie 0:1, „Duma Katalonii” musiała wygrać wczorajsze spotkanie na własnym boisku, by uzyskać awans do finału tegorocznej Ligi Mistrzów w Monachium. I choć początek był dla Katalończyków jak z bajki, końcówka spotkania zapisze się najczarniejszymi zgłoskami w historii klubu.
Nikt nie był w stanie przewidzieć, że po 43 minutach meczu, wymarzonych dla gospodarzy, może im się w tym meczu przydarzyć jakakolwiek krzywda.
Od początku meczu na bramkę Petra Cecha sunęły atak za atakiem. Ofensywny huragan z Katalonii. W 35 minucie gospodarzom udało się w wreszcie otworzyć wynik meczu. Gola strzelił Sergio Busquets. Osiem minut później podwyższył Iniesta. Anglicy w pierwszej połowie stracili nie tylko dwie bramki, ale również dwóch podstawowych stoperów. Wpierw Garry Cahill zszedł z kontuzją, później John Terry wyleciał z boiska za kopnięcie Alexisa Sancheza kolanem w pośladki.
I choć Chelsea w tym momencie znajdowała się w beznadziejne sytuacji, grając w „10”, potrafiła dokonać rzeczy niezwykle trudnej – strzelić bramkę Barcelonie. Ramires dostał prostopadłe podanie od Lamparda, wyszedł sam na sam z Valdesem i ślicznie podciął piłkę nad bramkarzem Blaugrany.
Barcelona, schodząc na przerwę wiedziała, że do awansu potrzebuje jednej bramki (bo gole zdobyte na wyjeździe liczą się w europejskich pucharach podwójnie). Ale choć w drugiej odsłonie spotkania miała gigantyczną przewagę, jednego zawodnika więcej na boisku oraz próbowała ze wszystkich sił zagrażać bramce Chelsea, nie potrafiła jej wbić choćby jednego gola.
A sytuacje gracze gospodarzy mieli wyborne. Paradoksalnie, najdogodniejsze miał Leo Messi, mimo młodego wieku, nazywany jednym z najlepszych piłkarzy w historii futbolu. Nie potrafił jednak zdobyć bramki ani z rzutu karnego (trafił w poprzeczkę), ani z akcji (raz trafił w słupek).
To nie koniec paradoksów, które miały miejsce wczorajszego wieczoru na Camp Nou. Podczas gdy minuty mijały i Barcelona coraz silniej parła do przodu, Chelsea w doliczonym czasie gry, nagle otrzymała okazję do przeprowadzenia zabójczego kontrataku. I z zimną krwią wykorzystała tą możliwość.
Wyrównała stan meczu na 2:2. A bramkę dla gości strzelił najbardziej krytykowany piłkarz na świecie ostatnich miesięcy – Fernando Torres. Człowiek, który po przejściu z Liverpoolu do Chelsea, przez wiele miesięcy nie potrafił zaliczyć nawet jednego trafienia. Wciąż ma ich niewiele, jak na pieniądze, które za niego zapłacano. Ale po wczorajszym wieczorze Roman Abramowicz już nie żałuje tej niewyobrażalnej kwoty. Warto było wydać 50 milionów funtów, choćby na tą jedną bramkę, która dała awans do finału Ligi Mistrzów i wyrzuciła za burtę Barcelonę.
Chichot losu – tylko tak można nazwać tą sytuację.Torres, z którego do niedawna wyśmiewali się wszyscy kibice na świecie, pogrożył być może największą drużynę piłkarską w historii. Hiszpanowi nie będą odtąd już przeszkadzały żadne masowo tworzone grupy na Facebooku, krytykujące jego formę. „Swoje zrobił”, jak to mawiają w żargonie sportowym.
Barcelona, drużyna, która w ciągu kilku lat wspięła się na niewyobrażalny dla zwykłych śmiertelników poziom sportowy, nagle utraciła całą swoją boską moc. Upadek był szybki i bolesny. W sobotę przegrała mistrzostwo Hiszpanii po porażce z Realem. Wczoraj Ligę Mistrzów, ulegając Chelsea. Co będzie dalej z drużyną Pepa Guardioli? Trudno przewidzieć. Pewne jest tylko to, że czekają ją ostatnie kolejki ligowe i finał Pucharu Króla z Athletikiem Bilbao. Nie sposób przewidywać dalszą przyszłość.
Spotkanie na Camp Nou z wielu powodów było niezwykłe. Wyglądało jak skrupulatnie wyreżyserowany film sensacyjny. Zwycięzców zwykło się nie osądzać i w tej sytuacji to chyba najlepszy komentarz. Anglicy zagrali z niezwykłą determinacją, poświęceniem i ryzykiem. Ale nie mogą też zaprzeczyć, że mieli sporo szczęścia. Barcelona nie zagrała, tak, jakby tego wszyscy oczekiwali. Przynajmniej pod względem skuteczności. Ale i los był dla niej okrutny. Postanowił, że mimo wszelkiego futbolowego prawdopodobieństwa i zasad, to Chelsea, a nie „Duma Katalonii”, awansowała do finału najbardziej elitarnych rozgrywek piłkarskich na świecie.