Opłaca się sprzątać brudy w spółkach z udziałem skarbu państwa. Kiedy w 2007 roku Andrzej Klesyk wprowadzał się do gabinetu prezesa PZU, jego pensja podlegała ograniczeniom ustawy kominowej i wynosiła 19 tys. zł. brutto. Pod względem wysokości wypłaty zajmował w firmie 300 miejsce na liście płac. W najnowszym zestawieniu serwisu Money pl. z pensją 1,5 mln zł rocznie jest w top 10 najlepiej wynagradzanych menedżerów polskiej giełdy. Bo ma wyniki.
Specjalnie „czepiam się” tej wypłaty, żeby pokazać dwa światy w spółkach z udziałem skarbu państwa (w przypadku PZU SP ma 35 proc. akcji). W ciągu kilku lat Klesyk rozwiązał w firmie kilka afer i uczynił z niej największego ubezpieczyciela w naszym regionie Europy. Po drugiej stronie jest Mariusz Grendowicz, który przez ponad rok szefowania Polskim Inwestycjom Rozwojowym nie potrafił podjąć żadnej „ryzykownej decyzji”, a teraz zdymisjonowany pobierze 1,5 mln zł pozostawiając za sobą słynne „ch…, d…i kamieni kupę.
- Praca dla PZU to wartość sama w sobie. Pieniądze nie są w tym wszystkim najważniejsze - powiedział kiedyś Klesyk dziennikarzom dodając, że na fotelu prezes znalazł się głównie dla frajdy, satysfakcji i ważnego punktu w życiorysie. Na Twitterze widać, że wciąż nieźle się bawi. - Kurs akcji grupy PZU idzie na 500 zł. Wraz z wypłaconymi dywidendami daliśmy zarobić ponad 100 procent - pisał, gdy akcje spółki zbliżały się do historycznego rekordu.
Prezes dowiezie towar
Ktoś, kto w dniu debiutu PZU zainwestował w 30 akcji, wydał wtedy 9,3 tys. zł. Trzymając je do dziś zainkasował drugie tyle (minus prowizja biura maklerskiego i podatek). Liczy się nie tylko wzrost kursu akcji, ale i regularne wypłacana dywidenda. Przy 30 akcjach, za 2013 rok wyniosła ona 1620 złotych.
- Akcje PZU będą warte 530 złotych - twierdzi Kamil Stolarski, analityk banku inwestycyjnego Espirito Santo. Podkreśla, że w kilka lat spółka pokonała długa drogę. Od uwikłanej w konflikty firmy, dryfującej w niewiadomym kierunku, do prawdziwego blue chipa naszej giełdy.
- W 2010 roku była powódź i wysokie odszkodowania, w 2011 przecena giełdowych aktywów, co wpłynęło także na wycenę inwestycyjnych składników majątku. Dopiero w tym roku PZU pokazuje, że tak naprawdę może mieć ponad 3 mld zysku - mówi Stolarski. Analityk dodaje, że zarząd ma ogłosić strategię utrzymania wysokich zysków do 2020 roku. To podoba się inwestorom i bankierom. Klesyk słynie z tego, że „jak coś obieca to dowiezie towar”.
W 2009 roku obiecał doprowadzić do końca konflikt pomiędzy Skarbem Państwa, a Eureko, portugalsko-holenderską firmą, która brała udział w prywatyzacji PZU. Za czasów rządu Jerzego Buzka Eureko kupiło 20 proc. akcji PZU, a kolejne rządy wycofały z dokończenia transakcji. Inwestor poskarżył się do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego w Londynie. Polska przegrywała prawny spór i groziła nam wypłata 36 mld zł odszkodowania.
Pokój za miliardy
Zimą 2009 roku podczas Forum Ekonomicznego w Davos Klesyk umówił się na „szybka kawę” z Bertem Heemserkiem, prezesem Rabobanku, mniejszościowego akcjonariusza Eureko z którym uzgodnił, że lepiej się dogadać niż procesować. W kryzysie finansowym Holendrzy mieli puste kieszenie, a PZU konta pełne miliardów złotych - bo od lat nie wypłacało zysku akcjonariuszom. W kilka miesięcy doszło do porozumienia. Marchewką dla Eureko była wypłata 9 mld zł dzięki wypłacie zysku i sprzedaży akcji na giełdzie. Skarb Państwa też był zadowolony, bo otrzymywał 3 mld w gotówce i kolejne z prywatyzacji firmy na giełdzie. Klesyk był wniebowzięty, spełniając marzenie o wprowadzeniu wielkiej firmy na giełdę.
Podobno pierwsze szczegóły skomplikowanej transakcji: co, kto komu, jak i ile, Klesyk rozrysował na kawiarnianej serwetce. Często tak rysuje. Ma tęgą głowę do dużych liczb, a gdy rozmówcy nie nadążają za jego wyliczeniami, podpiera się diagramem.
– Żona zaczęła mnie podejrzewać o romans, bo znajdywała rachunki z różnych stołecznych hoteli – wyznaje Klesyk w jednym z wywiadów prasowych. – Nie bardzo wiedziałem, jak wytłumaczyć te dziwne pory rezerwacji, np. od godziny 21.30 do 7.00 rano, bo wszystko odbywało się w wielkiej tajemnicy. Obaj z Heemskerkiem ustaliliśmy, że dla bezpieczeństwa nie będziemy się komunikować telefonicznie ani elektronicznie, tylko za pomocą faksu. Potem z tymi faksami szedłem do ministra Grada – wspominał prezes PZU.
W branży Andrzej Klesyk nazywany jest Mistrzem Yodą (bohater Gwiezdnych Wojen), a to z racji łysej głowy, przenikliwego spojrzenia i żonglowania w rozmowie filozoficznymi wstawkami. Na przykład "With my way, or highway, panowie" - powiedział kiedyś swoim menedżerom. Kiedy nie zarządza, pali cygara, pije mohito i ogląda "Taniec z gwiazdami". Zna się na tańcu, bo sam startował kiedyś w 100 zawodowych turniejach. Był dobry w fokstrocie. Jurorka show Iwona Pavlowic to jego znajoma z parkietu.
W pięknych okolicznościach przyrody
Co ciekawe, Klesyk wziął się w biznesie z przypadku. W Lublinie zaczął studia o przyrodzie nieożywionej, bardzo ciekawe, jak wspominał. W kolejnym roku na KUL utworzono kierunek ekonomiczny, na którym Klesyk był jednym z 13 studentów. Do Warszawy przeprowadził się wraz z wykładowcą Lesławem Pagą, który pracował w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Rząd miał wtedy wielu zagranicznych konsultantów. - Chłopaki, poszlibyście do jakiejś szkoły biznesu - zaproponował jeden z nich i rozdał aplikacje. Andrzej Klesyk dostał się na Harvard i niewiele mówiące wówczas studia MBA. Koszty - ponad 70 tys. dolarów - sfinansował jeden z absolwentów, litując się nad biednymi Polakami.
Po dwóch latach studiów Klesyk pracował w Londynie dla firmy doradczej McKinsey oraz w Boston Consulting Group. W Polsce został jej wiceprezesem. Nie tylko dobrze zarabiał, ale jako współtwórca internetowego banku Inteligo skasował ładną sumkę za sprzedaż firmy bankowi PKO BP. Potem dwukrotnie kandydował na prezesa tego banku. Kiedy PZU miało wejść na giełdę, uruchomił wszystkie zagraniczne kontakty i znajomości. Nawet człowiek od inwestycji Warrena Buffeta dostał prospekt polskiej spółki.
Co nie udało się Klesykowi? Od kilku lat walczy z opinią PZU jako ubezpieczeniowego molocha, który utrudnia klientom wypłaty odszkodowań. A kiedy już klienci nabierają zaufania, wybucha taka afera jak z odmową wypłaty odszkodowania dla jachtu Fryderyk Chopin. Po sztormie i uszkodzeniu masztów, wraz z załogą, utknął on w angielskim porcie Falmouth. 36 gimnazjalistów musiało przerwać rejs w ramach "Szkoły pod żaglami" na Karaiby i wróciło autokarami do kraju.
Przegrał z hiszpańskim Santander Bankiem wyścig o przejęcie polskiej części AIG. Transakcja ta na pewno postawiłaby PZU w trójce największych firm ubezpieczeniowych Europy. A tak musi ciułać udziały w rynku, przejmując od dawnego rywala Link 4 jego biznesy z Litwy, Łotwy i Estonii. - W Polsce ubezpieczamy już co trzeci samochód w Polsce, więc jak widzę kolizję trzech aut to już płaczę, że będę płacił - to typowy Andrzej Klesyk.