
Kiedy w polskich mediach po raz pierwszy zaczęło się pojawiać określenie startup, dotyczyło ono młodych firm z branży technologicznej, które robiły niesamowite rzeczy. Dzisiaj coraz częściej to słowo pada w negatywnym kontekście - ktoś za bardzo nic nie potrafi, nie chce iść pracować do korporacji, więc zakłada sobie jakiś wydumany startup, a tak naprawdę nic nie wie o prowadzeniu biznesu. Konrad Latkowski, przedsiębiorca i współtwórca Startup Weekend Warsaw pokazuje, że bycie startupowcem to ciężka praca, a nie szybkie dorobienie się w mitycznym internecie.
REKLAMA
O startupach jest od kilku lat całkiem głośno. Dla wielu ludzi dzisiaj, bycie przedsiębiorcą to nie tylko droga zarabiania pieniędzy, ale styl życia. Ale z drugiej strony, młodzi ludzie, którzy zachłystują się swoistą startupową kulturą często wcale nie są materiałem na przedsiębiorców. Zakładają własne firmy, bo to fajne czy modne w ogóle się na tym nie znając. Takich ludzi jest całkiem sporo. Dobrze diagnozuję sytuację polskich startupów?
Powiem ci jak to wygląda z mojej perspektywy. Według mnie, tworząc branże startupową w Polsce popełniliśmy kilka bardzo dużych błędów. Mówię "my", ponieważ sam jeździłem po różnych konferencjach i opowiadałem o tym jak wygląda mój biznes i branża startupów.
Bez wątpienia jesteś jedną z osób, która animowała i nadal animuje to środowisko. Nie wyprzesz się tego, choćbyś chciał.
Jest grono co najmniej kilkunastu osób, które aktywnie się udziela w branży i w mediach pokazując świat startupów. Naszym błędem, przynajmniej z mojej perspektywy, było to, że podchodziliśmy to tego jak do dobrej zabawy, która potem miała przełożyć się na biznes. Nie myśleliśmy o aspekcie edukacyjnym.
Moim największym problemem z różnymi imprezami dla startupów jest to, że biorą w nich udział ludzie, którzy nie potrafią prowadzić własnej firmy. Ciężko jest prowadzić warzywniak, a jeszcze ciężej jest prowadzić warzywniak w internecie. Nie tylko trzeba dbać o świeżość produktu czy lokal, ale także cały czas aktywnie myśleć o promocji, pilnować konwersji i w ogóle wiedzieć co to jest konwersja. Ci ludzie tego nie wiedzą.
Ale z drugiej strony mają przed oczami obraz internetowego milionera, który jest wiecznie uśmiechnięty, opowiada o tym, co robi z pasją i powtarza, że to świetny sposób na życie. Więc nie ma się co dziwić, że chcą iść tą drogą. Patrzą na Michała Sadowskiego czy Konrada Latkowskiego i mówią - "chcę by jak on".
Ale to jest świetny sposób na życie. Większość przedsiębiorców, którzy osiągnęli sukces w tym kraju, zanim zdobyli duże pieniędzy zrobili kilka innych biznesów. Można też patrzeć na miliardowe spółki ze Stanów. Mam jednak wrażenie, że nie każdy jest w stanie robić firmy za miliard dolarów. Ja na przykład nie potrafię, bo nie umiem tak pompować niektórych rzeczy. Dla mnie w biznesie coś jest warte tyle, ile pieniędzy przyniesie. Coś kupiłem, coś sprzedałem i mój zarobek jest wtedy, kiedy sprzedam za więcej niż kupiłem.
Nie do końca rozumiem podejście, w którym biznes jest wart miliardy, bo ileś osób tak twierdzi. Problem polega jednak na tym, że po kilku dniach ci sami ludzie mogą uznać, że ten pomysł jednak nie jest tyle wart i pozbędą się swoich udziałów. Dla mnie to abstrakcja. Ludzie naczytają się TechCruncha, który pisze o sprzedaży WhatsAppa za 19 mld dol. i potem przychodzą do inwestorów i chcą od nich 20 mln dol. Za co? Ano za pomysł.
Ale to już nie twoja wina, że w Dolinie Krzemowej są takie wyceny spółek oraz nie decydujesz o linii redakcyjnej TechCruncha, tak przynajmniej zakładam.
Sobie mogę zarzucić brak podejścia edukacyjnego i nastawienie na dobrą zabawę. Za mało mówiliśmy o tym, że to ciężka praca, a za dużo chwaliliśmy się tym jak fajne rzeczy robimy. W końcu w Polsce młodzi ludzie, nawet po studiach, kompletnie nie są przygotowani do prowadzenia biznesu. Kiedy słyszę, że ktoś nie ma pracy to sobie założy sklep internetowy to krew mnie zalewa. Chociaż widzę, że powoli ludzie przychodzący na Startup Weekendy zaczynają weryfikować swoje pomysły przed imprezą.
Choć wciąż jednym z największych problemów polskich startupowców jest to, że nie potrafią korzystać z wyszukiwarek internetowych. Kiedy pyta się ich jaką mają konkurencję, twierdzą, że żadnej. A tymczasem wpisanie odpowiedniego zapytania w wyszukiwarce sprawia, że okazuje się, że jest co najmniej kilka innych firm, które robią to samo, albo prawie to samo lub ich firmy padły. Oczywiście nie oznacza to, że trzeba porzucić swój pomysł, ale na pewno trzeba wiedzieć jaką się ma konkurencję, żeby się od niej odróżnić.
Zwłaszcza, że branża jest stosunkowo otwarta i jasno, zazwyczaj, mówi o liczbach i swoich modelach biznesowych, zatem pomysł stosunkowo łatwo jest zweryfikować.
I to jest moim zdaniem kolejny błąd jaki popełniliśmy. Po trzech miesiącach funkcjonowania Manubii pokazaliśmy na Auli Polskiej nasze wyniki - ilu mamy użytkowników, ile zarobiliśmy, jakie mamy etc. To samo zrobił kilka miesięcy wcześniej Filip Miłoszewski z Listonica. Z perspektywy czasu postrzegam to jednak jako błąd, ponieważ pokazaliśmy gdzie są pieniądze.
Ten grzech otwartości polegał na tym, że szybko wyrosła wam konkurencja?
Konkurencja by wyrosła tak czy inaczej. Nasz błąd polegał na tym, że nie doceniliśmy głupoty innych przedsiębiorców. Firmy, które działały ze wsparcie funduszy europejskich nagle zobaczyły, że do ich narzędzi analitycznych można jeszcze dorzucić dane z Allegro. Nie wiedziały jednak za bardzo jak to sprzedawać, ile sobie za to zażądać, a że miały pieniądze z Unii to tę usługę zaoferowały darmo przez pierwsze pół roku. Ja wtedy nie miałem tych pieniędzy z Unii i nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby przez pół roku czy rok nie zarabiać.
Teraz wymieniam się informacjami z ludźmi, których znam i mogę zaufać. Mogą to być moi konkurenci, ale wiem, że oni też testowali różne cenniki i możemy się wymienić doświadczeniami. Oprócz zbyt dużej otwartości błędem było też to, że doprowadziliśmy do tego, że startup czy własna firma są pokazywane jako alternatywa dla pracy dla kogoś, zwłaszcza dla pracy w korporacji.
Ale przecież to jest alternatywa. Wyobrażam sobie, że ktoś nie chce pracować w korporacji, ponieważ uważa, że są to sztywne struktury, w których trzeba w nieskończoność czekać, aby można było wziąć się za jakiś projekt, bo muszą go zaakceptować wszystkie święte szczeble. Jak mam własną firmę to po prostu biorę się do roboty. A na dodatek jestem niezależny i nie muszę odprowadzać danin do przełożonych czy zagranicznych właścicieli.
Wszystko co powiedziałeś jest prawdą. Ale trzeba patrzeć szerzej. Jeżeli jakiś startup faktycznie wypali to prędzej czy później stanie się korporacją. Jeszcze nikt nie wymyślił innego sposobu zarządzania ogromnymi strukturami. Można starać się maksymalnie to przeciągać i dosuwać w czasie ten moment, ale 15 osobami zarządza się inaczej niż 300. W kilkusetosobowej firmie każda decyzja nie może przechodzić przez biurko prezesa. A z drugiej strony, kto przejmuje te wszystkie wspaniałe startupy? Korporacje. Każda firma, która odniosła ogromny sukces stanie przez wyborem czy stać się częścią innej korporacji czy samej zostać korporacją i przejmować innych. Ciężko w takim momencie powiedzieć "nie lubię korporacji, więc odwrócę się zupełnie od tego świata".
Ale nie jest to nie wykonalne. Są przecież na rynku tak zwani seryjni przedsiębiorcy, którzy rozwijają biznes do jakiegoś momentu i albo go sprzedają, albo z niego odchodzą i zajmują się nowymi projektami. Dobrym przykładem może być tutaj Ev Williams, który najpierw założył Bloggera i sprzedał go Google, potem stworzył Twittera, ale z niego odszedł, a teraz rozwija Medium.
W Polsce to określenie źle się kojarzy. Oznacza, że ktoś założył wiele firm, ale jeszcze z żadną mu nie wyszło. Nie wszyscy dobrze patrzą na osoby, które rozwijają biznes do jakiegoś momentu, a potem go porzucają. Specyficzny etos jest taki, że spółką trzeba kierować jak najdłużej się da i dosłownie na łożu śmierci przekazać władzę następcy. Chociaż to nie jest moje podejście.
Problemem branży startupów jest też to, że niejako z założenia szeroko pojęte biznesy technologiczne mają zakładać młodzi ludzi. Bo mają mało do stracenia. Zawsze mogą wrócić do domu rodziców, żona się z nimi nie rozwiedzie, bo jej nie mają, dziecko nie będzie głodne, bo go nie mają, co najwyżej chomik będzie głodował. Ale z młodością często idzie w parze brak doświadczenia i zwykła głupota.
Z drugiej strony, młodość to też odwaga. Jakby spółki technologiczne zakładali tylko doświadczeni biznesmeni to wiele innowacji w ogóle by nie powstało, bo baliby się cokolwiek zrobić mając świadomość całego ryzyka.
Jak ktoś nie wie, że się nie da to przyjdzie i to zrobi, jasne. Tylko, że młodym często brakuje elementarnej wiedzy, na przykład nie mają pojęcia co to jest zwrot z inwestycji. Zresztą nie dotyczy to tylko młodych. Braki w edukacji na temat przedsiębiorczości są ogromne. A przeświadczenie, że w internecie zarobi każdy wciąż jest żywe. To nie prawda. Nie każdy zarobi miliony w internecie. I to pokazujemy na Startup Weekendzie. Rozmowy z mentorami mają pomóc zweryfikować pomysł. Większość pomysłów, z którymi ludzie przychodzą na takie imprezy, bardzo szybko umiera. Aczkolwiek z naszych badań wynika, że 76 proc. osób, które po raz pierwszy przyjdą na Startup Weekend później zostaje w szeroko pojętej branży.
Pytanie, ilu z nich robi to mając pełną świadomość na co się porywają? Mam jednak wrażenie, że z czasem, mimo wszystko, będziemy mieli w Polsce więcej doświadczanych i rozsądnych przedsiębiorców, którzy wyrośli z tej branży i będą pokazywać innym nie tylko fajny styl życia, ale i odpowiednią etykę pracy. A ty jesteś dobrej myśli odnośnie całej branży?
Większość polskich startupów ma gorsze przychody niż średni warzywniak na dużym bazarze. Ale są też takie przykłady jak Michał Sadowski z Brand24, Maricn Treder z UXPin, Jakub Krzych z Estimote lub Adam Jesionkiewicz z Ifinity. To przedsiębiorcy, którzy ze swoimi biznesami wychodzą za granicę i zarabiają niezłe pieniądze. Mogą kiedyś podzielić los IVONY i sprzedać się takiemu gigantowi jak Amazon. Ale wcale nie muszą.
W każdym razie, przyjdzie za jakiś czas taki moment, w którym polscy startuperzy z sukcesami zaczną inwestować swoje pieniądze w nowe przedsięwzięcia, ale nie jako przedsiębiorcy, lecz inwestorzy. Zdolnych ludzi jest w Polsce coraz więcej, a jak jeszcze dostaną prawdziwie smart fundusze od ludzi, którzy rozwinęli własne biznesy, którzy przeszli całą tę drogę to skorzysta na tym cała branża. Więc tak, jestem dobrej myśli.
