
Gdy umiera znana osoba, ludzie w naturalny sposób zaczynają myśleć o własnym zdrowiu i zaczynają się badać. Tak też stało się po śmierci Anny Przybylskiej, bo do klinik zgłaszają się pacjenci obawiający się raka trzustki. Ale śmierć aktorki ma niestety również negatywny efekt dla osób cierpiących na tę samą chorobę. – Pacjenci słyszą, że lekarze zrobili wszystko co się da i to nie pomogło – mówi dr hab. n. med. Lucjan Wyrwicz z Centrum Onkologii w Warszawie. Od poniedziałku musi ich przekonywać, że nadal wierzy w ich wyleczenie.
Tamara Zmitrowicz z Centrum Medycznego "SOPMED" mówi, że dochodzą do niej echa dyskusji na temat raka trzustki, spowodowane śmiercią Anny Przybylskiej. – Rozmawiają o tym pacjenci siedzący na korytarzach, a także lekarze i członkowie ich rodzin. Ludzie dostrzegają, że trzeba zainteresować się własnym zdrowiem i wykonać badania – mówi.
Istnieje grupa nowotworów, w których wykonywanie badań przesiewowych ma uzasadnienie. Z definicji, dotyczą one osób, które nie mają objawów typowych dla występowania danej choroby. Na przykład, gdy ktoś ma krwawienie z przewodu pokarmowego, to nie powinien wykonywać badań przesiewowych w kierunku raka jelita grubego, tylko poddać się badaniom diagnostycznym.
Lekarz cieszy się, że Polacy zauważają problem, choć w tak przykrej sytuacji. – Ale obawiam się, że to tylko chwilowy zryw – słyszę od swojego rozmówcy. W związku ze śmiercią Anny Przybylskiej możemy spodziewać się zwiększenia świadomości, ale niekoniecznie tylko pozytywnego efektu.
Dla chorych onkologicznych, wydźwięk śmierci Anny Przybylskiej jest negatywny. Pacjenci słyszą, że lekarze zrobili wszystko co się dało, a to i tak nie pomogło.
Nasz rozmówca obawia się, że do wczesnej diagnostyki ruszą osoby, które tego nie potrzebują. – W ten sposób nie pomożemy zbyt wielu osobom, zaś pracownie USG i miejsca wykonywania biopsji zostaną "zasypane" lawiną - być może niepotrzebnych - skierowań.
