Raj to nie żadna przesada, tudzież błąd stylistyczny. Wizyta w Kraju Basków przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Piękno krajobrazu, świetna architektura, niebiańskie jedzenie i przemili mieszkańcy są odpowiedzialni za to, że kolejne wakacje spędzę właśnie tam. I będę wracać jak bumerang. Poniżej powody dlaczego.
"Sześć dni w Kraju Basków"? Niby co można robić w tak maleńkim kraju, gdzieś na północy Hiszpanii? Swoją drogą moja wiedza na temat tego regionu była bliska zeru, a po tych kilku dniach, mogłabym sama oprowadzać wycieczki po Bilbao czy San Sebastian. Nie dość, że to miejsce to istny samograj jeżeli chodzi o atrakcje turystyczne, gospodarze wyjazdu zadbali o to, aby wykorzystać każdą minutę i je lepiej poznać, posmakować, poczuć. Dokładnie tak, jak robią to jego mieszkańcy.
Vitoria Gasteiz - spokojne stare miasto i graffiti
Vitoria przywitała nas deszczem, ale później już było tylko domowe ciepło Eleny podczas jej warsztatów kulinarnych. Elena z zawodu jest dziennikarką, ale kryzys stał się ojcem chrzestnym zajęcia, które dziś przynosi jej chleb. I to nie tylko ten tradycyjny, który wypieka wraz ze swoimi kursantami. Nadal prowadzi audycję w radiu i pisze newsy polityczne w gazecie. Ale jest genialną gospodynią warsztatów kulinarnych, prowadzonych tu, w Vitorii w Espacio de Cocina Alternativa.
Nas nauczyła robić tradycyjne podpłomyki z mąki z pieczonej kukurydzy, gorącej wody i szczypty soli. Nazywają się talo i owijaliśmy w nie, niemal jak w meksykańskie tortille kiełbaski, pipperadę, a także kozi ser z konfiturą z pigwy i orzechami. Całość obiadu zakrapiana była miejscowym cydrem, bardzo wytrawnym w smaku.
Po solidnej uczcie czas na zwiedzanie. Vitoria to miasto piękne pod względem architetury starej przeplatanej nową. Eklektyzm czuć nawet w gotyckiej katedrze, która od wieków osuwa się, niszczeje i przez kolejne pokolenia jest restaurowana (polecam zwiedzanie jej z przewodnikiem - kask i wspinanie się po wąskich schodkach są przeżyciem niezapomnianym). Katedra to duma tego miasta, ale mnie zdecydowanie bardziej urzekły park i kamienice, jak z muru pruskiego, z charakterystycznymi wykuszami. Jest poniedziałek, więc pomimo listy pintxos barów, którą dostaliśmy, wielkiej imprezy nie planujemy. Miasto dziś świeci pustkami. Po weekendzie Baskowie odpoczywają w domach.
San Sebastian - obłędne widoki i miejski szyk
To miasto rozkochało mnie w sobie od pierwszej minuty pobytu. Jego mieszkańcy mają absolutnie wszystko: morze, góry, wspaniałe ryby, przepyszne mięso, warzywa, owoce, parki i rozrywkę dla dzieci i dla dorosłych - festiwal filmowy, który przyciąga gwiazdy, a także wygodne ławki dla starszych i genialne widoki. Naszą przewodniczką po mieście jest Gabriella i jej pomocniczka Escarne, które pokazują nam najlepsze smaki miasta. Od targu warzywno-owocowego, po maleńkie delikatesy z grzybami, winem i wybornymi serami, na targu rybnym kończąc.
Niezależnie od tego czy jadasz tylko warzywa, jesteś mięsożercą, albo dałbyś się pokroić za świeżą pyszną rybę, to miejsce jest niemal jak smakowe Eldorado! Bogactwo miejscowch produktów zadziwia. Za to nie dziwi obecność chyba największa w skali światowej, restauracji wyróżnionych gwiazdkami Michelin. Nie zaskakuje też, że prawdziwi miłośnicy jedzenia wybierają za cel wyjazdu właśnie Kraj Basków (z San Sebastian i okolicami - na czele). Tu naprawdę można odlecieć smakowo.
Po zakupach czas na kolejne warsztaty kulinarne. Tym razem gotujemy w kuchni Tenedor u Gabrielli. Wspaniałej kobiety, niesamowicie rezolutnej Amerykanki pochodzenia włoskiego, z Nowego Jorku.
Podczas warsztatów, które wbrew pozorom nie polegają na piciu wina i gapieniu się, co robi pani Gabriella, ale na ciężkiej pracy - uczymy się, jak zrobić pintxos, czyli baskijski odpowiednik tapas (zakąsek). Na początek Gilda, czyli szaszłyczek z anchois, oliwki i zielonych lekko pikantnych papryczek. Następnie robimy pastę jajeczną z anchois, własnej roboty majonez, siekamy i smażymy papryczki na pipperadę, oczyszczamy (moimi rękami) i smażymy krewetki, itd. Robimy w sumie sześć różnych potraw, które wydawałyby się banalne. Przy pintxos jest mnóstwo roboty. Ale jeszcze więcej zabawy! Dlatego kuchnia Gabrielli to dobry adres, żeby się w takie gotowanie pobawić.
Po obiedzie, ruszamy na miasto. I jest to cel sam w sobie. Przepiękne budownictwo z okresu secesji przypomina Paryż, ale palmy, bliskość plaży i kilka osób z deską surfingową przechadzających się po chodnikach, dodają miastu południowego charakteru. Polecam wszystkim fanom Lizbony i Barcelony. San Sebastian nie dość, że przepięknie położone, ma kilka cech z obu tych miast, choć jest jeszcze do tego romantyczne i eleganckie.
Poza spacerami, które polecam wszystkim, można też zrobić zakupy w licznych miejscowych sklepikach lub skorzystać z pyszności na miejscu w barze z pintxos.
A jeśli szukacie czegoś wyjątkowego na kolację dla dwojga, polecam miejscówkę nad samym morzem. Branka zaskakuje smakiem i wyszukanymi potrawami. Spróbujcie tu bonito (białego tuńczyka), albo żółtka gotowanego w niskiej temperaturze, serwowanego z borowikiem. W tych potrawach czuć bogactwo: morza, lasu i okolicznych gospodarstw. W życiu nie jadłam lepszego jedzenia, jak w Brance! Każda potrawa od maleńkiej przystawki po sam deser, oszałamia. Podoba mi się też swobodny nastrój tego miejsca. I ceny. Pomimo, że to kurort, nie wydacie tu fortuny. A przyjemność będziecie długo wspominać.
Jeśli szukacie wyjątkowego hotelu z dobrą obsadą, odwiedźcie Astoria 7. Każdy pokój zdobią zdjęcia innej gwiazdy. Ja nocowałam u Catherine Deneuve. Próbowałam we foyer hotelu pogadać też z Hitchcockiem, ale rozmowa się nie kleiła...
Hondarrabia - nadmorska malownicza dziupla
Z Krajem Basków jest tak, że kiedy już wydaje ci się, że masz wszystko, czego ci do szczęścia potrzeba, odkrywasz kolejne fascynujące miejsce. Hondarrabia, pomimo, że byłam zakochana po uszy w filmowym San Sebastian, wyjątkowo mnie urzekła. To miasteczko portowe, rybackie, bardzo stare i malownicze. Położone na wzgórzach, które graniczą z Francją.
Charakterystyczne domki są bielone, ale mają kolorowe drewniane elementy. Czerwone, zielone lub niebieskie, czyli w takim kolorze, jaki rybakowi ostał się po malowaniu łodzi. Serce miasteczka otacza aleja platanów i czas płynie tu bardzo spokojnie. Co widać na twarzach jego zrelaksowanych mieszkańców. Hondarrabia słynie też z restauracji Alameda, z której szefem miałam okazję rozmawiać (publikacja już w ten weekend).
Bilbao - miasto, które tętni życiem
Każdy z nas o nim słyszał, a ci którzy je raz odwiedzą, na pewno szybko zapragną tu wrócić. Bilbao jest niesamowite. Stare miasto, jak z bajki, zmiksowane z nowoczesnym centrum. Sztuka i codzienne życie. Kultura i knajpy, w których na podłodze gęsto od serwetek i wykałaczek - najlepszego dowodu na to, że zakąski - pintxos smakowały.
W Bilbao najmocniej widać, jak wspaniali są miejscowi ludzie. Do tej pory zachwycałam się baskijską gościnnością i spokojem wymalowanym na większości napotkanych twarzy. Tu zobaczyłam, że Baskowie po prostu kochają ludzi. Niezależnie od ich wieku czy kondycji fizycznej. Co kilkadziesiąt metrów stoją genialne place zabaw, na mieście jest mnóstwo sklepów i sklepików z odzieżą dla najmłodszych. Widać starszych ludzi, jak i tych niepełnosprawnych. Są wszędzie. Bawią się, uczestniczą w normalnym życiu. Jedzą, piją, kochają, spacerują z najbliższymi nad rzeką. To piękny obraz tego, jak może wyglądać życie w miejscu, gdzie się akceptuje różnorodność i docenia każdego człowieka.
Zachwycające jest Muzeum Guggenheima, projektu Franka Gehry'ego. Budynek i jego otoczenie są kosmiczne. Tulipany Jeffa Koonsa - przepiękne. Pająk - rzeźba i pies z rabatek kwiatowych - genialne. A wystawy wewnątrz muzeum, godne spędzenia co najmniej kilku godzin.
Podoba mi się w Bilbao kontakt z rzeką. Tu toczy się życie, krążą i bawią się dzieci, młodzi i starzy, są specjalnie wybudowane kładki - dla pieszych. Otoczenie jest tak miłe, że jest częstą trasą biegaczy. Widzę ich przed zaśnięciem i tuż po przebudzeniu. Bo mój różowy pokój, a raczej pokój z różowym oknem leży nad samą rzeką. Hesperia Bilbao ma przestronne, wygodne pokoje, świetną lokalizację i genialny bufet śniadaniowy.
Ana Rodriguez, nasza kochana przewodniczka i mieszkanka Bilbao, zdradza nam kilka adresów, gdzie warto pójść wieczorem na drinka i pitxos. El Globo, to miejsce, gdzie można poczuć o co w tym wszystkim chodzi. Niesamowity tygiel społeczny. Bez trudu znajdujemy wolne miejsce przy stoliku, bo wszystkie stojące są już zajęte! Zakąski bierze się do ręki na stojąco, podobnie jak wino, piwo czy cydr. I się je, rozmawia i bawi z przyjaciółmi lub nieznajomymi.
El Globo oferuje niezliczoną ilość zakąsek, od gildy po grzanki z foie gras czy karczochy w tempurze. Ciężko się od nich oderwać, szczególnie, że kosztują od 2 do 4 Euro. Widok jedzących, pijących, zadowolonych ludzi - bezcenny. I zaraźliwy! Ale warto też odwiedzić bary na starówce. Praktycznie każdy ma zupełnie inny klimat. Od minimalistycznych przypominających sushi bary, po tradycyjne, które wyglądają, jakby czas się w nich zatrzymał przed wojną.
I znów, kiedy myślałam, że lepiej być nie może, trafiłam do kolejnych magicznych baskijskich miejsc. Ale o nich już następnym razem.