Usuwa trądzik i zmarszczki, a także przebarwienia, poprawia jędrność skóry i jej koloryt. Krem marki 3200 wydaje się być wszystkomogący, jak usługa pewnej telefonii komórkowej.
Pielęgnacja urody od lat była dziedziną opartą o produkty naturalne. Tak roślinne, jak i pochodzenia zwierzęcego. Jak choćby nawilżające kąpiele w oślim mleku, maseczki z maślanki, wosk pszczeli do pielęgnacji spierzchniętych ust. Zielarki i szeptuchy na całym świecie tworzyły eliksiry młodości, które zwykle oparte były o produkty ze zwierząt i roślin niebezpiecznych. Słynny jad żmii czy skorpiona podobno odmładzał, a sam fakt, że sięgało się po miksturę z tak niebezpiecznego osobnika - działał na wyobraźnię.
I nadal działa! Im dziwniejszy składnik – tym lepiej. Twórcy kosmetyków pozyskują rośliny zza koła podbiegunowego ze względu na ich zdolności do przetrwania w trudnych surowych arktycznych warunkach (jak chociażby żółta malina nordycka w kremach i balsamach Neutrogena), a także po te indywidua, które rosną na pustyni. Choćby szampon Timotei z różą z Jerycha, której wystarcza kropla wody, żeby rozkwitnąć. Zabawne jest to, że pomimo, że coraz więcej marek kosmetycznych deklaruje nie testowanie swoich produktów na zwierzętach, z drugiej strony – szczycą się tym, że krem czy szminka zawiera wosk pszczeli, lanolinę, jad żmii czy pszczoły (kosmetyki niszowej marki Rodial) tudzież śluz ślimaka (No Scar – świetny skądinąd preparat na blizny).
Część z tych składników robi oszałamiającą karierę na rynku. Kosmetyki z jadem pszczoły były hitem ostatnich sezonów. W salonach kosmetycznych w Wielkiej Brytanii oferowano nawet zabiegi z ukąszeniami prawdziwych pszczół w roli głównej. Powód: podobno księżna Kate z takowych korzystała i jej skóra jest piękna, jędrna i gładka. Efekt takiego zabiegu ma przypominać botoks, czyli poprawiać napięcie skóry i jej jędrność, a także spłycać zmarszczki.
Krem z tłuszczem z prawdziwego tygrysa, nie powinien więc nas dziwić. Marka 3200 „wpakowała” go do kremów i dziś jej biuro prasowe rozesłało do mediów te wspaniałe wieści. Krem reklamuje azjatycka piękność Pemburu Haram. Nam Polkom i Polakom raczej jej imię i nazwisko niewiele mówi, ale to malezyjska aktorka i modelka (pozowała między innymi dla tajskiego Vogue’a, gra w reklamach i filmach w Malezji i Indonezji) – śliczna i oczywiście pozbawiona wszelkich możliwych niedoskonałości skóry. Bo jeśli nawet kiedyś je miała, to teraz używa kremu z tłuszczem tygrysa i to prawdziwy sekret jej urody (sic!). Ów kosmetyk jest rozwiązaniem na wszystkie problemy skóry – jakżeby nie inaczej. Skoro już trzeba zabić lub okaleczyć zwierzę, które jest z tego co wiem pod ochroną, dobrze by było, żeby chociaż wygładził zmarszczkę czy usunął pryszcza…
Pemburu Haram sięgnęła po hit marki 3200 nie bez powodu. W tradycyjnej medycynie azjatyckiej od wieków uważa się, że tłuszcz tygrysa ma szereg leczniczych właściwości. Dlatego ten unikalny składnik postanowiono „dać” większej rzeszy kobiet. Teraz mieszkanki całego globu mogą cieszyć się piękną skórą bez zmarszczek, trądziku, przebarwień i tak dalej, bo mają krem z superskładnikiem. Ooo, podobno usuwa też sińce pod oczami i piegi i blizny po trądziku i opóźnia starzenie się skóry. Czyli szykuje nam się hit. Dobrze, że zostało jeszcze kilka tysięcy tygrysów w Azji, to jest szansa, że będziemy piękniejsze. Bo marka deklaruje, że do swoich ekskluzywnych kremów używa tłuszczu ze specjalnie pozyskiwanych osobników (cokolwiek to znaczy). Czyli z tygrysów zamieszkujących Malezję, Nepal, Bangladesz, Bhutan, Indochiny, Sumatrę, Syberię i południe Chin.
Jak dla mnie – masakra. Choćbym nawet miała stracić wszelkie blizny, piegi i zmarszczki, to świadomość zabijania dzikich, pięknych zwierząt jest naprawdę przesadą. Szczególnie w dobie dzisiejszych technologii i laboratoriów kosmetycznych. Czy naprawdę nie da się tłuszczu z tygrysa zastąpić syntetycznym? A tygrysa namalować na pudełku, albo słoiczku? Ale wtedy nie będzie na pewno taki wyjątkowy i magicznie działający na mankamenty naszej niedoskonałej urody.
Tak czy owak, krem tygrysi marki 3200 wchodzi na polski rynek już 16 października (w ten czwartek), można go kupić wyłącznie przez internet i za słoiczek zapłacimy 320 zł (i tak tanio, jak za tygrysa!). Więcej informacji znajdziecie na stronie 3200.pl. I jeszcze jedno. To limitowana edycja, bo w informacji prasowej czytam, że: Z racji ograniczeń wynikających z międzynarodowych regulacji dotyczących obrotu produktami wykonanymi z tygrysa, oferta kremu będzie ważna wyłącznie do wyczerpania wyprodukowanej partii kosmetyku.
Czyli smarujmy się i odmładzajmy do ostatniego żyjącego tygrysa... Ja w takim razie wolę być pomarszczona i brzydka, chociaż wielką ekolożką nie jestem.