Torebki marki Wittchen były dostępne w Lidlu już kilka razy. Już za drugim podniosły się głosy fanów marki sugerujące, że więcej produktu ukochanej dotąd firmy nie kupią. „Gratuluję degradacji i życzę powodzenia w łapaniu klientów na torebki za 500 zł, gdy w świadomości są te Lidlowe za 250 zł nędznie rzucone do koszy jak ziemniaki” – pisze jedna z blogerek life style'owych. Eksperci przekonują jednak, że wejście jakiejkolwiek luksusowej firmy na masowy rynek wcale nie oznacza „degradacji”. Wręcz przeciwnie, z punktu widzenia biznesu jest to jak najbardziej sensowne.
Już sama branża, którą zajmuje się Wittchen: produkty skórzane, galanteria, kojarzą się z luksusem. Nic dziwnego – ubrania i gadżety z prawdziwej skóry po prostu nie są tanie, ich jakość zazwyczaj jest lepsza niż wszelkich sztucznych skór i innych zamienników. Do tego produkty wspomnianej marki nigdy raczej nie były tanie – torebka to wydatek rzędu 500-1000 złotych.
Luksus dla wszystkich
Luksusowy wizerunek Wittchena zaczął pękać w 2013 roku, gdy po raz pierwszy torebki tej firmy trafiły do Lidla w cenie 250 złotych. Wówczas jednak mówiło się o tym głównie w kontekście faktu, że towaru... zabrakło, a klienci wściekali się, że Wittchen rzucił za mało toreb do sklepów. Rok później firma była już przygotowana na takie zainteresowanie – i gdy na początku października 2014 znowu torebki trafiły do Lidla, klienci wręcz się o nie zabijali, ale nie wychodzili ze sklepu z niczym.
Gdy właściciele marki liczyli zyski ze sprzedaży, wielu fanów marki z niesmakiem skrzywiło się na widok walki o ich ukochane torebki. Dość dobitnie wyraziła to blogerka Disa, która przyznaje, że kiedyś kochała torebki Wittchena, a dzisiaj nosi w nich kartofle – niestety, właśnie przez promocję w Lidlu. Chociaż do samego dyskontu „nic nie ma”.
Druga promocja przelała czarę goryczy.
Fani się odwracają, ale...
W swojej opinii Disa nie jest odosobniona. Jej tekst udostępniło lub polajkowało wiele kobiet. Wszystkie stwierdzały podobnie: to już nie jest luksus, nie ma sensu wydawać pieniędzy.
Podobne opinie można znaleźć w komentarzach do wpisu blogerki czy w dyskusji pod wpisem producentki pokazów mody Doroty Wróblewskiej, która akurat pogratulowała Wittchenowi pomysłu. Jej Czytelniczki nie były aż tak wyrozumiałe.
...Wielcy robili podobnie
Czy jednak wejście w jakiś sposób marki uznawanej za segment premium – nawet jednorazowo – na rynek masowy, pozbawia ją tytułu „luksusowej”? Jak mówi nam Magda Jagnicka, stylistka gwiazd, do niedawna szefowa działu mody w „Gali”, obecnie zajmuje się modą w „Glamour”.
– Pamiętam oburzenie, gdy 10 lat temu H&M ogłosiło sprzedaż kolekcji Karla Lagerfelda. Jak to, dyrektor kreatywny domu mody Chanel będzie projektował dla mas, dla sieciówki? Krytycy zamilkli, gdy ta kolaboracja okazała się spektakularnym sukcesem, zresztą od 2004 powtarzanym rokrocznie przez inne marki zapraszane przez H&M do współpracy: Roberto Cavallego, Marni, Isabel Marant, Lanvin, Sonię Rykiel i wielu innych… – przypomina Jagnicka. Podkreśla przy tym, że sytuacja nie jest w pełni analogiczna, bo „nie dzieje się wokół graczy tej samej rangi”. Dodaje jednak, że w działaniu Wittchena nie ma nic złego.
Magdalena Jagnicka zaznacza jednak, że ocenia tutaj wyłącznie działanie marki, a nie klientów supermarketu, którzy już zasłynęli walką o torebki. – Domyślam się, że ci najżarliwiej walczący o torebki to nieuczciwi handlarze, którzy potem będą chcieli je sprzedawać w swoich sklepach drożej. Obraz bardzo wielu normalnych klientów, którzy spokojnie zrobili zakupy w Lidlu, nie trafiłby przecież do mediów – dodaje stylistka.
Wizerunkowi to nie szkodzi
W podobnym tonie wypowiada się Roman Zaczkiewicz, autor bloga Szarmant – jednego z raptem kilku przeznaczonych dla naprawdę eleganckich mężczyzn, członka-założyciela Stowarzyszenia But w butonierce, a także właściciela Studia Zaczkiewicz, gdzie można uszyć garnitur na miarę.
Mój rozmówca wskazuje, że to, czy marka poprzez taką masową akcję traci tytuł luksusowej, zależy od wielu czynników – głównie skali biznesu. – Na poziomie, na jakim znalazł się Wittchen, nie będzie to miało bardzo negatywnego wpływu na ich wizerunek. Nie mówimy przecież o marce z najwyższej światowej półki – stwierdza Zaczkiewicz.
Jak dodaje, „każdy nowy kanał sprzedaży” dla takiej firmy jest wyzwaniem i szukaniem nowej grupy docelowej. – Jeśli te torebki się sprzedały, to znaczy, że to był dobry ruch. Malkontenci będą krzywo patrzeć, ale przecież im większa firma, tym ważniejsze wyniki sprzedaży – mówi specjalista ds. męskiej mody i biznesu. Dodaje do tego, że to, co było w Lidlu, niekoniecznie musi być tym samym produktem, co w salonie marki – bo firma może zastosować np. inną skórę.
Klienci mogą odpłynąć
Zaczkiewicz przypomina przy tym, że polski klient, którego stać na luksusowe produkty, nie będzie stał w kolejce od 6.00 rano. Takie działania należy więc uznać za chęć dotarcia do nowej grupy docelowej.
Mój rozmówca przyznaje, że część klientów z powodu takiej akcji może odpłynąć, ale nie wiadomo przecież ilu nowych nabywców producent w ten sposób może zdobyć. Zaczkiewicz wskazuje przy tym, że firmy mogą chcieć w ten sposób zmienić nieco wizerunek i np. stać się bardziej przystępne. – Jeśli chcą stać się marką masową, muszą być w takich miejscach jak Lidl czy Biedronka. Zresztą np. nawet whisky single malt też w takich sklepach już można znaleźć – dodaje specjalista.
Polak luksusowy nie szuka marek
Jednocześnie wskazuje, że małe marki, pozycjonujące się na bardzo luksusowe i niszowe, które wykonują np. rękodzieło, dla wąskiego grona odbiorców, takich działań podjąć by nie mogły. – Im mogłoby to wizerunkowo zaszkodzić – podkreśla Roman Zaczkiewicz.
Założyciel Szarmanta przypomina przy tym, że to właśnie nie w stronę designerskich marek, ale rzeczy naprawdę luksusowych, tworzonych ręcznie – jak garnitury szyte na miarę – zwraca się polski odbiorca produktów luksusowych.
– Nasze społeczeństwo w kwestii wyczucia smaku dojrzewa, w porównaniu z tym co było 10-15 lat temu. – Coraz mniej liczy się marka, coraz bardziej wykończenie, użyty materiał, dopasowanie, efekt końcowy. Zaczynamy doceniać rzemieślników i ręcznie wykonana pracę tworzoną na naszą miarę. Tutaj widziałbym źródło sukcesu na rynku tego typu dóbr luksusowych. W tę stronę przesuwają się gusta – wskazuje autor bloga Szarmant.
Reklama.
Udostępnij: 1004
Disa
Kolejne „rzuty” w Lidlu i walka o torebki po 250 zł sprawiły, że przestałam zaglądać do ich sklepu i przestałam zaglądać na stronę. Z czasem zauważyłam, że zaczęłam torebki Wittchena traktować jak te robocze, te gorsze. (…) Niby głupie jest przejmowanie się takimi drobnostkami jak „walka o Wittchena w Lidlu”, ale nic nie poradzę na uczucie rozczarowania.
Pewnie nie powinnam pisać, że czuję się oszukana, ale wyobraźcie sobie, że Waszą ulubioną markę nagle rzucają do kosza w Lidlu... nagle człowiek zaczyna żałować każdej wydanej złotówki. No cóż, gratuluję degradacji i życzę powodzenia w łapaniu klientów na torebki za 500 zł czy 900 zł, gdy w świadomości są te Lidlowe za 250 zł nędznie rzucone do koszy jak ziemniaki.Czytaj więcej
Magda Jagnicka, stylistka
Oznacza to tyle, że polska marka premium oferująca skórzane wyroby wysokiej jakości otworzyła się także na klienta z nieco mniejszą kieszenią. To tylko kilka torebek, gratka dla ludzi którzy cenią jakość, ale nie stać ich na modele proponowane przez Wittchen za 500-700 złotych. Wittchen tym samym nie odwraca się przecież od swojej stałej grupy docelowej. Do niej kieruje inne modele torebek i całą gamę innych produktów w kameralnych, eleganckich salonach w całej Polsce.
Roman Zaczkiewicz
Poza tym ta marka przecież ma przeceny w swoich sklepach i sprzedaż w Lidlu można uznać za taką formę sprzedaży. Wittchen jest już na takim etapie rozwoju, że może sobie na taki ruch pozwolić. Dodatkowo dzięki takiemu posunięciu wokół marki wygenerowany został marketingowy buzz. O Wittchenie w Lidlu jest teraz bardzo głośno w mediach. Marka jest gorąco komentowana w mediach społecznościowych. Temat torebek w Lidlu jest nawet poruszany w rozmowach prywatnych.