To triumf antykolonialistów i antyimperialistów – oznajmił po wygranych wyborach prezydenckich wybrany na trzecią kadencję socjalista Evo Morales, prezydent Boliwii. Swoje zwycięstwo zadedykował Fidelowi Castro i Hugo Chavezowi. Przez Zachód, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, uważany za nadętego populistę zręcznie wygrywającego tony na poczuciu niesprawiedliwości społecznej, ten były plantator liści koki zdołał jednak w ciągu ośmiu lat rządów wiele osiągnąć. Na tyle dużo, że media zaczynają pisać o boliwijskim "cudzie socjalistycznym".
Reporter Artur Domosławski, który w Ameryce Południowej spędził wiele lat i doskonale zna tamtejsze realia, sceptycznie podchodzi do takiej "cudownej" narracji. – Wolę mówić o racjonalnej polityce, nie cudach. Widać można prowadzić politykę egalitarną, wspierającą najbiedniejszych i nie stoczyć się do piekieł, jak od zawsze straszą wszystkich neoliberałowie – mówi w rozmowie z naTemat.
Z raportu przygotowanego przez Centre for Economic and Policy Research w Waszyngtonie wynika, że wskaźniki biedy spadły o 25 proc., a ubóstwa – o 43 proc. Minimalna płaca wzrosła o prawie 90 proc., a wydatki na cele socjalne – o 45 proc.
Economic Commission on Latin America and the Caribbean chwali Boliwię za niwelowanie nierówności społecznych. Do chóru pochwał przyłączyły się także, co zakrawa na ironię, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, czyli dwie organizacje będące symbolami kapitalizmu i globalizacji, które Morales uważa za źródło wszelkich nieszczęść. Domosławski tłumaczy to tak:
Cud? Jaki cud? Surowce!
Boliwia wciąż jest najbiedniejszym krajem regionu, gdzie jedna czwarta ludzi żyje za dwa dolary dziennie, ale w ubiegłym roku wzrost gospodarczy wyniósł 6,5 proc. – w czasie, kiedy argentyńskie peso traciło na wartości, a wskaźnik inflacji w Wenezueli należał do najwyższych na świecie. „The New York Times” pisze, że niezmienna popularność Moralesa to właśnie efekt jego „nadzwyczajnych reform socjalno-ekonomicznych”.
Zachodnie media piszą o „socjalistycznym cudzie”. Jeśli to cud, to dlaczego udał się właśnie w Boliwii, a nie Wenezueli czy Argentynie?
Awans efektowniejszy, jeśli zaczynasz od dna
Ów „socjalistyczny cud” w Boliwii oparty jest na dość kruchych i kapryśnych podstawach. – Eksporcie gazu ziemnego i tradycyjnym górnictwie (gaz wysyłany do Brazylii i Argentyny dostarcza ponad 30% dochodów z eksportu, a razem z tradycyjnym górnictwem, sektor
surowcowy to aż 2/3 wartości całego boliwijskiego eksportu). Morales czerpie korzyści nacjonalizacji przemysłu wydobywczego i trzeba przyznać, że ten kluczowy element jego polityki rozwojowej był trafiony w dziesiątkę – wyjaśnia znawca Boliwii dr Radosław Powęska z Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW. Do 2005 roku państwo mogło uzyskać jedynie 18% podatku z eksploatacji złóż przez zagraniczne koncerny.
Dlatego, mówiąc o boliwijskim cudzie socjalistycznym, trzeba pamiętać o właściwym kontekście, przypomina dr Powęska. – Boliwia notuje szybki wzrost, ale jest jednym z najbiedniejszych państw obu Ameryk i nadal plasuje się w niechlubnej czołówce państw o najwyższej umieralności noworodków, najniższej oczekiwanej długości życia i najgorszej dostępności do służby zdrowia, o wciąż dużo niższym w porównaniu do innych krajów regionu dochodzie na głowę nie wspominając. Innymi słowy, jeśli zaczyna się od dna, każdy awans wygląda efektowniej – mówi ekspert.
Pytanie tylko, czy w przypadku Boliwii faktycznie można mówić o socjalizmie? – Nie jestem pewien, czy mówienie o socjalizmie w przypadku Boliwii jest trafne. To nadal kapitalizm – mówi Domosławski. I podaje przykład z życia codziennego: w tym kraju nie istnieje coś takiego jak transport publiczny. Boliwijczycy z miast to społeczeństwo handlarzy, małych przedsiębiorców. Panuje kultura konsumpcyjna, choć władza próbuje ją temperować, np. w La Paz z wielu miejscach historycznych zakazane są reklamy, a nawet szyldy sklepów, jeśli psują pejzaż.
– To drobiazg a cieszy. Elementy wspólnotowe, bliższe ideałom socjalizmu, zdarzają się na wsi. Podkreślam słowo "zdarzają się", nie jest to reguła. Edukacja jest nadal na fatalnym poziomie, brakuje nauczycieli i nie ma kto ich kształcić. Podobnie jest ze służbą zdrowia - chyba że ktoś ma pieniądze – mówi.
Jego zdaniem jest lepiej, gdy porównuje się z latami "sprzed Moralesa", ale do socjalizmu – jakkolwiek rozumieć to słowo – jeszcze lata świetle. – Sądzę, że istotą jest odejście od neoliberalnej mantry i wspieranie pieniędzmi z surowców najbiedniejszych. W dzisiejszym świecie to niemało - dodaje reporter.
Niezależnie od tego, jak Morales wykorzysta swoją trzecią kadencję, jest jasne, że to, co zrobił, jest niezwykłe – czytamy w "Guardianie". „Przeciwstawił się obiegowej opinii, według której lewicowe rządy źle wpływają na wzrost gospodarczy, a ludzie z klasy pracującej nie mogą prowadzić skutecznej polityki gospodarczej (…) w sukcesie Moralesa można znaleźć istotną polityczną lekcje – i może wszyscy moglibyśmy się z niej czegoś nauczyć” – pisze publicystka.
Socjalizm w wersji latynaomerykańskiej
Boliwijski minister finansów Luis Arce mówi, że jego kraj „pokazuje całemu światu, iż można prowadzić socjalistyczną politykę z makroekonomiczną równowagą”. – Wszystko, co robimy, ma na celu poprawę sytuacji ubogich. Ale trzeba to robić zgodnie z zasadami ekonomii – dodał.
I właśnie w tym pierwszym cytacie kryje się klucz do zrozumienia, dlaczego socjalizm podbił Amerykę Łacińską. Na kontynencie, gdzie istnieją ogromne nierówności społeczne, gdzie reformy związane z wolnym rynkiem nie udały się, masy biednych zwróciły się w stronę tych polityków, którzy obiecywali reformy, na których właśnie najbiedniejsi skorzystają najbardziej. Nieudane próby wprowadzenia zaleceń Konsensusu Waszyngtońskiego w drugiej połowie lat 80. w skrajnie biednych krajach Ameryki Łacińskiej sprawiły, że ludzie zwrócili się ku rozwiązaniom proponowanym przez Hugo Chaveza w Wenezueli, Nestora Kirchnera w Argentynie czy Daniela Ortegi w Nikaraugi, odrzucając narrację globalistyczną i neoliberalną.
– Globalizacji nie sposób oprzeć się całkowicie, można próbować, można ją temperować. I to właśnie robią z większym lub mniejszym sukcesem niektóre kraje Ameryki Łacińskiej. Dlaczego? Ano dlatego, że globalizacja prócz sensownych rzeczy przynosi sporo nieszczęść. Silniejsi mają więcej instrumentów, żeby bronić się, słabsi - mniej – mówi Domosławski.
I pyta, dlaczego np. ubogie kraje, które eksportują produkty rolne nie miałyby się bronić przed niektórymi aspektami globalizacji - a de facto : praktykami neoliberalnymi - skoro np. potężne USA i UE subwencjonują swoje rolnictwo? Może to dostatni świat łamie reguły, które sam ustanawia? – Rzecz w tym, że to reguły dla biednych - ci, którzy je ustanawiają stawiają się ponad nimi. Niektóre rządy Ameryki Łaciński próbują się temu przeciwstawiać, czasem z sukcesem, częściej - bez – wyjaśnia Artur Domosławski.
Meksykański intelektualista Jorge G. Castaneda w swojej książce „Utopia Unarmed: The Latin American Left After the Cold War” wskazywał na trzy powody, dla których lewica trzyma się tak mocno w tym regionie świata: rozpad ZSSR, który sprawił, że Amerykanie nie mogli już stygmatyzować południowoamerykańskiej lewicy jako sowieckiego przyczółka; skrajne ubóstwo i nierówności społeczne oznaczały, że rządy musiały być sprawowane przez ugrupowania na lewo od centrum; demokratyczne otwarcie i wybory jako jedyna droga do władzy. Neoliberalna narracja została odrzucona, bo uważano ją za przedłużenie kolonializmu i imperializmu.
W przypadku Boliwii niebagatelnym powodem sukcesu Moralesa, poza szybującymi wskaźnikami ekonomicznymi, jest nacjonalizacja strategicznych sektorów gospodarki, co sprawiło, że ludzie przestali mieć wrażenie "rozkradania" naturalnych bogactwa przez obce potęgi. Sam Morales pochodzi z Indian Aymara, co w kraju, gdzie populacja składa się w 60 proc. z Indian, przysparza mu ogromnej popularności.
Nie chodzi o kilkuletni bankiet
– Stąd w jego polityce takie tematy jak uznanie indiańskiego prawa zwyczajowego, przyznanie Indianom prawa do autonomii terytorialnej, czy zrównoważenie demokracji reprezentatywnej z indiańskimi formami demokracji bezpośredniej, wspólnotowej. Gorzej jednak wychodzi mu łączenie proindiańskich haseł (sam jest z pochodzenia Indianinem Aymara) z postulatami rozwoju gospodarczego, co przysparza mu coraz więcej krytyków. Oczywiście dopóki obecna polityka przynosi więcej doraźnych i łatwo odczuwalnych korzyści, również większość Indian, pomimo wielu zastrzeżeń, podtrzymuje poparcie dla kontynuacji dotychczasowej polityki, ale coraz trudniej jest Moralesowi zachować starannie kreowany wizerunek obrońcy Matki Ziemi i adwokata Indian – wyjaśnia dr Powęska.
O prawdziwym cudzie można będzie więc mówić, jeśli utrzyma się dobra koniunktura surowcowa, a uzyskane z niej dochody uda się zainwestować w finansowanie unowocześnienia gospodarki. – Nie chodzi przecież o kilkuletni bankiet, ale o perspektywę pomyślnego rozwoju również w nieco dalszej przyszłości – konkluduje dr Powęska.
Neoliberalizm przyniósł głównie nieszczęścia - Ameryka Łacińska doświadczyła ich jako pierwsza: w Chile, Argentynie, Wenezueli, Boliwii, Brazylii. Neoliberalizm nie był lekarstwem na biedę - przeciwnie: powiększył ją i powiększył nierówności. Chyba zrozumiałe, że w tym regionie zrodził się opór przeciwko praktyce społeczno-gospodarczej, zwanej neoliberalizmem, która jest nam "sprzedawana" jako jedyna racjonalność czy wręcz "normalność".
dr Jacek Zaleśny, politolog
Prezydent Evo Morales strategię zwiększania dochodów budżetowych oparł na nacjonalizacji złóż gazu ziemnego i ropy naftowej oraz skokowym zwiększeniu ich wydobycia, co przy wzroście w ostatnich latach ceny ropy naftowej, generuje ekstra dochody budżetowe i zwiększa możliwości redystrybucji środków publicznych.
Dysponując ekstra dochodami ze sprzedaży gazu ziemnego, ropy naftowej (cyny itd.) rząd boliwijski może prowadzić aktywniejszą politykę społeczną, wraz ze zmniejszaniem odsetka obywateli żyjących w ubóstwie. Jest to zatem strategia zmiany społecznej oparta na dochodach uzyskiwanych ze sprzedaży surowców, zależna od ich światowych cen oraz bazująca na amortyzacji zastanych technologii wydobycia surowców.
dr Radosław Powęska, CESLA, UW
Po reformie Moralesa, zyski z gazu do budżetu wzrosły nawet do 82%. Model gospodarczy Boliwii przypomina więc to, co znamy chociażby z Rosji i o żadnej wyjątkowej, cudownej boliwijskiej recepcie na prawdziwie działający socjalizm nie może być mowy. Korzystnie sprzedawane surowce są całą i jedyną tajemnicą sukcesu.
Dopóki koniunktura surowcowa jest dobra, rząd cieszy się silnym budżetem, z którego finansuje spektakularne projekty infrastrukturalne i przemysłowe (drogi, nowe zakłady przemysłowe, komunikacja), napędzające jeszcze bardziej wzrost ekonomiczny, oraz popularne programy socjalne, pomagające podratować głodowe budżety wielu boliwijskich rodzin, a tym samym poprawić statystyki ubóstwa, czy nierówności dochodowych.
dr Jacek Zaleśny, politolog
Niechęć części przywódców państw Ameryki Południowej do Stanów Zjednoczonych wynika z neokolonialnych mechanizmów polityki amerykańskiej i traktowania państw Ameryki Południowej jako źródła eksploatacji gospodarczej i politycznej.
Wystarczy wspomnieć jaka była reakcja amerykańskich akcjonariuszy BP na wywołaną przez spółkę katastrofę ekologiczną w Zatoce Meksykańskiej. Wystarczy porównać ją z hipotetyczną reakcją władz amerykańskich, gdyby do podobnej katastrofy doszło na terenie Stanów Zjednoczonych.