Artur Domosławski od lat przygląda się, jak wielkie koncerny dewastują życie lokalnych wspólnot w Ameryce Południowej. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka "Śmierć w Amazonii", w której pisze nie tylko o wielkich zbrodniach, ale też o wielkiej odpowiedzialności, którą ponosi za nie bogaty świat zachodni. "Tam, gdzie doszło do zabójstwa, rozpoczyna się łańcuch, który kończy się w moim i twoim domu" - mówi Annie Wittenberg.
Ameryka Łacińska to region, do którego podróżuję od ponad 15 lat. W 2011 roku przeczytałem na lokalnych portalach krótką informację o zabójstwie pary ekologów. Przypomniała mi się wtedy inna podróż do tamtego regionu i reportaż, który zrobiłem w 2005 roku. W Brazylii doszło do zabójstwa amerykańskiej zakonnicy misjonarki, Dorothy Stang. Jak się potem okazało, za jej śmierć odpowiadali członkowie mafii węglowej.
Mafii węglowej?
To ludzie, którzy nielegalnie wycinają drzewa w Amazonii, spalają je na węgiel drzewny i sprzedają ten surowiec hutom jako paliwo używane w produkcji surówki. Po tym morderstwie Brazylia zawrzała, a ja rzuciłem wszystkie tematy nad którymi pracowałem i pognałem tam, gdzie doszło do tego zabójstwa.
Co pan znalazł?
Zetknąłem się z ludźmi, którzy kiedyś byli robotnikami rolnymi lub mieszkańcami slumsów, a wypluci przez system zaczęli osiedlać się na obrzeżach wielkich latyfundiów. Osadnicy byli prześladowani, a ich liderzy - mordowani przez prywatne policje latyfundystów. Amerykańska misjonarka, którą zamordowano, przez trzydzieści lat towarzyszyła losowi tych chłopów. Zajmowała się nimi jako jedna z niewielu.
Zabójstwo ekologów łączyło się z zabójstwem misjonarki?
Pomyślałem, że chcę się o tym więcej dowiedzieć, zrekonstruować samo zabójstwo i jego okoliczności. Okazało się, że misjonarka i ekolodzy stawali na drodze trzem potężnym biznesom lokalnym. Pierwszy to biznes drzewny, czyli wycinanie i sprzedaż drogich gatunków w sposób nielegalny; drugi to biznes węglowy, o którym już powiedziałem i trzeci - wielcy hodowcy bydła, którzy wkraczają na tereny Amazonii ogołocone przez dwa pozostałe.
Wstrząsajace było dla mnie odkrycie jak wielka firma potrafiła prześladować ludzi, którzy walczą o swoje prawa. Zwykle mamy wyobrażenie, że ludzie są prześladowani w systemach dyktatorskich, autorytarnych, totalitarnych. To, co dzieje się w Ameryce Południowej weryfikuje tę opinię.
Opisuje pan, że jedna firma może zniszczyć całe hektary osiedli ludzkich. Tak, jak w Peru, gdzie koncern wydobywający złoto spowodował katastrofę ekologiczną.
Firma przychodzi oczywiście z hasłami postępu, nowoczesności, rozwoju. Tymczasem zwykle jest tak, że cierpi i miejscowa ludność, której zabiera się ziemię, i środowisko.
Do wydobycia złota potrzeba ogromnej ilości wody. Firmy górnicze doprowadziły do zniknięcia bardzo wielu jezior czy lagun górskich, a także do zanieczyszczenia źródeł. Skutek? Ludzie mają wodę w kranie tylko po godzinę – dwie w ciągu dnia, szczególnie w okresach bez opadów. Co ciekawe, udało mi się odkryć, że mieszkańcy osiedli związanych z koncernem, korzystają z wody z zupełnie innych źródeł, czystej i nietkniętej ręką firmy. Trzeba mieć dużo hipokryzji, żeby mówić, że „no przecież się zgodzili”.
Albo, że nafta działa zdrowotnie.
Tak, to w Ekwadorze nasłuchałem się opowieści o tym, że ludzie z firmy naftowej zachęcali mieszkańców do tego, żeby się wręcz kąpali w jeziorach, czy rzekach, do których wyciekła nafta. Mówili, że nafta pomaga na reumatyzm i inne dolegliwości. To zresztą stało się jedną z podstaw późniejszego pozwu.
Pozwu?
Tam lokalnym działaczom udało się doprowadzić do zwycięskiego procesu przeciwko firmie naftowej i uzyskania od niej odszkodowania idącego w miliardy dolarów. Firma ta nie ma już aktywów w Ekwadorze, zostały teraz podjęte próby wyegzekwowania tego wyroku w innych krajach w których ta firma wciąż dziala.
Gdyby to się udało, wówczas mogłoby się okazać, że ta moc, która opusciła granice państwowe, może przynajmniej na pewien czas tam powrócić, i że będą takie sytuacje w których uda się ten wielki kapital okiełznać. Gdyby tak się stało, mógłby to być dobry przykład na przyszłość i jakiś asumpt do podejmowania prób zmiany reguł gry. Ale to jest oczywisice sfera nadziei.
Bo podobne sytuacje zdarzają się na całym świecie?
Kiedy ukazała się książka „Wierny ogrodnik” Johna Le Carre opowiadająca o wielkim koncernie farmaceutycznym, który dokonuje eksperymentów na ludności Kenii, niektórzy myśleli że to przerysowana fikcja. Optyka zmieniła się po aferze Wikileaks. Okazało się, że rzeczywiście na przykład w Nigerii jeden z wielkich koncernów testował leki na ludziach przy współpracy lokalnych władz.
W Peru ogromna firma zarabiająca pieniądze na wydobyciu złota jest obsługiwana przez wielką agencję ochroniarską, która poprzez inne, mniejsze firmy nęka aktywistów sprzeciwiających się niszczeniu środowiska, zastrasza ich, hakuje im strony i wreszcie, najprawdopodobniej, zabija. W mojej książce zwracam uwagę, że bardzo często udaje się skazać osobę, która pociąga w takim przypadku za spust, ale zleceniodawca pozostaje na wolności.
Pracując nad reportażem zrozumiałem, że tam, gdzie doszło do zabójstwa, rozpoczyna się łańcuch, który kończy się w moim i twoim domu.
Jak to?
Złoto z Peru znajduje się w naszych urządzeniach elektronicznych. Wycięte drzewa z Brazylii są kupowane przez firmy produkujące podłogi czy meble, które możemy nabyć w sklepach w naszym bogatym świecie zachodnim. Tak samo stal, której używamy w naszych samochodach może być skażona zbrodnią dokonaną gdzieś w dalekiej Amazonii. Być może ja sam takim autem jeżdżę.
Miałem z tym pewien kłopot, bo czy to znaczy, że jeśli kupuję sprzęt agd czy samochód, to oznacza, że współuczestniczę w tym, co się tam dzieje?
Jak pan sobie odpowiedział?
I tak, i nie. Z jednej strony, nie zdajemy sobie z tego sprawy, więc nie możemy być winni. Ale z drugiej – uczestniczymy w podziale łupów. Zygmunt Bauman opisując nowoczesne społeczeństwo przekonuje, że często po prostu nie widzimy skutków naszych decyzji z tego względu, że w zglobalizowanym świecie istnieje ogromny dystans między działaniem a jego skutkami. To jednak nie zwalnia nas z odpowiedzialności.
Pańskie reportaże wywołują wyrzuty sumienia. Pytanie, na które odpowiedzi w nich nie znalazłam, brzmi: jak przestać w tym uczestniczyć.
To jest najtrudniejsze.
Wyrzucić samochód? Rower? Telefon?
Wydaje mi się, że nie. Moim zdaniem jest rzeczą dobrą, szlachetną i słuszną wspierać rozmaite działania w rodzaju popierania fair trade. Można płacić odrobinę więcej za produkty, co do których mamy choć nadzieję, że nie powstały z naruszeniem praw człowieka. Tego rodzaju ruchy konsumenckie, społeczne, kampanie, mają ogromny sens, bo budują świadomość. Natomiast naiwnością byłoby sądzić, że zmienią one reguły gry.
Co może je zmienić?
Realne instrumenty mają wyłącznie rządy państwowe. Czy ich używają? Mam wrażenie, że nie. W różnych krajach różnie to wygląda, ale w niektórych rządy lokalne uczestniczą wręcz w neokolonialnej eksploatacji, są lokalnym wspólnikiem dużych interesów międzynarodowych.
Globalizacja sprawia, że często kapitał okazuje się silniejszy, niż rządy narodowe. Znów odwołam się do Baumana, który powiedział, że jakiś czas temu moc opusciła granice państwowe i pozostaje ponad nimi. Dzisiaj nie mamy pałaców zimowych, które moglibyśmy zdobywać w akcie buntu.
Warto też zdać sobie sprawę, że być może historie, o których piszę nie są tak odległe, jak by się wydawało.
To znaczy?
W Polsce jesteśmy w trakcie batalii o eksploatację złóż gazu łupkowego. Być może popełniamy jakiś grzech zaniedbania, że zbyt mało o niej mówimy. Jak słyszymy od rozmawitych ekspertów, skutki dla środowiska mogą być dewastujące. Na ten temat nie ma jednak szerokiej dyskusji.
Zajmując się Andami miałem wrażenie, że te historie są co prawda w znacznie mniejszej skali, ale dzieją się też tutaj. Często słyszę: a, to jest takie odległe, to nas nie dotyczy. Ale to błędne założenie. Nie tylko w tym wymiarze nieuświadomionej współodpowiedzialności, ale też tego, co dzieje się na naszym podwórku.
Bertold Kittel opisał jak tony poprodukcyjnych odpadów z zakładów chemicznych pewnego pięknego dnia wylądowały w niecce krasowej pod Zawierciem. To też nikogo nie zainteresowało (poza chorującymi mieszkańcami).
Może dla nas po prostu środowisko nigdy nie było ważne? Temat jego ochrony wszedł do obiegu jakieś 10-15 lat temu i wciąż jest tu ogromna praca do wykonania. Bo te kwestie dotyczą naprawdę nas wszystkich, jeśli zniszczymy nasze środowisko, to gdzie się przeprowadzimy? Na demonstracji w Peru jeden z prostetujących niósł transparent z hasłem: „Dopiero kiedy człowiek zatruje ostatnią rzekę, zetnie ostatnie drzewo, zabije ostatnią rybę, uświadomi sobie, że nie da się zjeść pieniędzy”. Wolałbym, żebyśmy nie sprawdzali, jak to jest.
Być może jakimś promykiem optymizmu jest to, że ta świadomość raczej się powiększa, niż pomniejsza. W Brazylii w ostatnich wyborach kandydatka Zielonych, ikona ruchu ekologicznego Marina Silva, której wieszczono zaledwie kilka procent, zdobyła 12 proc. w wyborach. To pokazuje, że coś się zmienia. W Rio de Janeiro słyszałem, że gdyby wybory się odbywały w Rio to ona by wygrała. Może więc nie wszystko stracone? Ta historia wygranego procesu z Ekwadoru pokazuje, że można też pokonać Goliata.