Na koncie ma cztery filmy. W tym roku nakręcił piąty i jest najlepszym z jego wszystkich produkcji. “Mama” właśnie wchodzi do kin i będzie z pewnością ulubionym dzieckiem Dolana.
Historia jest dość prosta. Steve to nadpobudliwy nastolatek, który zostaje wydalony z ośrodka terapeutycznego, a jego matka Diane, którą go tam umieściła - od tego momentu musi się nim zająć. I tu, gdyby nie fakt, że “Mamę” wyreżyserował Xavier Dolan, postawiłbym kropkę. Ale ten obraz to - dzięki właśnie Dolanowi - majstersztyk pod wieloma względami. Mówi się nawet, że to najlepsze dzieło w karierze tego cholernie zdolnego małolata.
Przede wszystkim forma. Obraz 4x4, który oddaje nam atmosferę tego, co w domu Die i Steve’a się dzieje. Co jest między nimi. Bliskość, ale jednocześnie zaduch, poczucie zamknięcia. Bo o ile chłopak czuje się po wyjściu z ośrodka wolny, o tyle jego matka właśnie tę wolność traci. Warto zaznaczyć, że Diane to kobieta bardzo podobająca się mężczyznom, dbająca o swoją atrakcyjność i duchową młodość. No dobrze, ona jest lekkoduchem. I powiedzmy sobie szczerze - zabawa w matkę jest jej po prostu nie na rękę. Główni bohaterowie muszę się zatem zmierzyć z nową sytuacją i bardzo dużym problemem - chorobą Steve’a, któremu “Gdy wysiądzie bezpiecznik, lepiej zejść z drogi”. I gdyby nie fakt, że Diane jest szaleńczo w swoim dziecku zakochana, pewnie ta historia zamieniłaby się w bardzo ciężki dramat. Jest jednak zupełnie inaczej - ona podejmuje się walki o jego przyszłość, a film jest przez to pełen różnych emocji i sytuacji. Także tych dobrych, zabawnych, przy których trudno się nie uśmiechnąć. I to jest także dobra strona tego filmu.
To, że ten film jest naprawdę dobry, jest zasługą świetnych aktorów. Rewelacyjny Antoine-Olivier Pilon ma dopiero 17 lat, praktycznie żadnego doświadczenia (udział w 4 produkcjach), a gra tak, że trudno oderwać od niego wzrok. Powierzono mu główną rolę i zbudował postać, którą kupujemy już w pierwszych minutach filmu. Postać - zaznaczmy - w odegraniu trudną, bo pełną sprzeczności. Potrafiącą kochać i jednocześnie nienawidzić, taką, która tańczy i się śmieje, by zaraz rzucać się na podłogę i płakać. I oczywiście Anne Dorval, grająca matkę Steve’a. Matkę pełną wad, ale uroczą i jak wspomniałem - kochającą. Generator pozytywnych emocji - cała Die! A Dorval? Ją podziwialiśmy w “Wyśnionych miłościach” oraz pierwszym obrazie Xaviera Dolana - “Zabiłem moją matkę”. I pewne jest jedno - w roli matki sprawdza się wzorowo (mówi się, że “Mama” to dobrze wyreżyserowane nawiązanie do “Zabiłem moją matkę”).
Wracając do obrazu w 4x4. Czy przyjdzie moment, że atmosfera się rozluźni, a bohaterowie poczują się dobrze, może nawet poczują się szczęśliwi? Oczywiście. Ba, Dolan to pokaże dosłownie, używając do tego pewnego zabiegu, który widownia za każdym razem oklaskuje. Pojawia się też pewna osoba, która sprawi, że oboje “złapią oddech”.
KYLA
Poznajemy Kyle - bliską sąsiadkę, która staje się przyjaciółką domu Die i Steve’a. I powiem szczerze, że od momentu, gdy grająca ją Suzanne Clément pojawia się na ekranie, zaczyna się prawdziwa walka o uwagę widza. I to jest w Dolanie, jego obrazach - genialne, bowiem nawet role drugoplanowe są ważne, czasem można odnieść wrażenie, że ważniejsze. Filmy Dolana, parafrazując klasyka, nie znoszą próżni. Tu musi się dziać, a każda postać ma być tak zagrana, jakby była to rola pierwszoplanowa. Bo sama Kyla, jej historia (której nie poznajemy, a jedynie domyślamy się, dlaczego poświęca Steve’owi tak dużą uwagę), jak i dalsze losy w “Mamie” to wątek widza intrygujący do ostatnich minut filmu. Powiedziałbym nawet, że Kyla zostaje z nami, w naszych głowach, wyobrażeniach jeszcze na długo po zakończeniu seansu.
Co to nam mówi o Dolanie? Że jego filmy to esencja, napakowane emocjami i mocnymi historiami obrazy, które wymagają naszej uwagi niemal w każdej minucie. Tu się po prostu dzieje. “Mama” to film przede wszystkim o miłości i jej wszystkich wymiarach. Jest też pytaniem - czy istnieje miłość bez cierpienia? Odpowiedź oczywiście usłyszymy i niestety - będziemy mogli ją zobaczyć. Jest jeszcze coś - to nie jest film uniwersalny, w którym każdy z nas odnajdzie siebie.
Jedno jest jednak pewne - to film mądry, który spowoduje, że poszerzy nam się pole wiedzenia. Właśnie o sprawy, których nie potrafiliśmy pojąć.