Betty Q jest pierwszą polską performerką burleski.
Betty Q jest pierwszą polską performerką burleski. fot. Dariusz Breś

Betty Q jest pierwszą polską performerką burleski. Od kilku lat sukcesywnie zwiększa popularność tej sztuki - występuje na najważniejszych festiwalach, produkuje show ze swoim zespołem Betty Q & Crew i współpracuje z teatrami. Mimo napiętego grafiku, entuzjazmu jej nie brakuje, bo robi w końcu to, co sprawia jej ogromną radość. Ostatnio pojawia się nawet w telewizji, w programie „Co leci w sieci”. Rozmawiamy długo - o talent showach, stawianiu wszystkiego na jedną kartę, samoakceptacji i burlesce mężczyzn.

REKLAMA
"Boję się, że się spóźnię z sześć minut" pisze do mnie Betty, gdy czekam na nią w kawiarni na Chmielnej. Przychodzi jednak punktualnie - ubrana od stóp do głów na czarno, że ledwo ją rozpoznaję. Pinupowy charakter zdradzają jedynie kocie kreski i szelmowski uśmiech. Zamawia bezę, którą zajada się podczas rozmowy. W trakcie wyjaśnia, że to jeden z jej sposobów na szczęście.
Wprowadziłaś burleskę do Polski parę lat temu. Był bodajże rok 2010, gdy zaczęłaś się tym zajmować. Minęło od tego momentu już trochę czasu. Czy mimo to ludzie zdają się dalej postrzegać burleskę jako striptiz?
Myślę, że mniej postrzegają burleskę jako zwykłą formę striptizu, a bardziej po prostu nie wiedzą, że coś takiego w ogóle istnieje. Jest to jeszcze dość niepopularny rodzaj performance’u. A ci z kolei, którzy już ją znają – wydaje mi się, że są bardziej świadomi, że to nie tylko striptiz. Bo striptiz w burlesce jest środkiem, a nie celem. Jest elementem, którego używamy, aby coś przekazać. Pokazujemy nie ciało, a jakąś ideę ciała.
Masz wykształcenie pedagogiczne, doświadczenie z teatrem, lubisz taniec i w końcu dołożyłaś do tego burleskę. Dlaczego?
Myślę, że to jest konsekwencja całego mojego stylu życia. Długo byłam związana z kobiecymi środowiskami. Teatr, w którym grałam dziesięć lat, to był teatr, gdzie były same laski. Salon fryzjerski mojej mamy – same kobiety. Byłam w liceum w klasie o profilu humanistycznym, w którym były - oczywiście - same dziewczyny. Mam siostrę. Więc w jakiś sposób temat kobiety i jej myślenia o sobie, o ciele, jest mi bliski.
logo
Burleskę Betty odkryła... w internecie. fot. Tatiana Hajduk LARMO
Zanim poznałam burleskę, dużo tańczyłam. Prowadziłam zajęcia i występowałam w rewii tańca arabskiego – tańca brzucha – i to też jest tylko kobiece środowisko. Do tego wszystkiego szukałam gdzieś nowej formy. I zajęłam się techniką, która nazywa się Tribal Belly Dance. Tribal jest formułą, która jest bardzo postmodernistyczna, to fuzja fuzji i... wszystko w to wkładasz. W Polsce dopiero wtedy się zaczynał i byłam w jednej z pierwszych grup, które powstały. Któregoś razu zaczęłam przeglądać YouTube w poszukiwaniu inspiracji…
…i tam wpadłaś na burleskę?
Tak, właśnie tam! Wśród tych tribali, znalazłam dziewczynę, która robiła coś niesamowitego. Wyglądało to, jak połączenie tego tribala z kabaretem, z rewią. Zaczęłam drążyć temat i nagle się okazało, że ta dziewczyna jest performerką burleski. A ja byłam totalnie w szoku, że coś takiego istnieje!
Odebrałam to bardzo mocno feministycznie – wygląda jak zwykły striptiz, ale jednak czuje się, że nie do końca o to tu chodzi. Pomyślałam sobie: „Okej, ja jestem w stanie coś takiego zrobić! Zwłaszcza mając doświadczenie taneczne, teatralne i kobiece z tego całego środowiska, które wokół mnie było. Myślę, że to była wypadkowa tych rzeczy. Może gdybym nie wpadła na burleskę, znalazłabym inną formę wypowiedzi, ale pewnie i tak zajmowałabym się czymś kobiecym. Gdy okazało się, że w Polsce nikt się tego nie robi, stwierdziłam, że trzeba to zmienić. I zaczęłam kombinować, jak ten performance rozkręcić.
Czyli jesteś trochę takim samoukiem.
To prawda. Myślę, że każdy jest w stanie sam się burleski nauczyć. A najlepiej, jeżeli ma jakieś podstawy sceniczne, bo taneczne nie są koniecznie. Możesz być karateką i zrobić fajny burleskowy numer. Niestety bardzo często jest ona mylona ze stylem tańca, a przecież to nie jest taniec, tylko rodzaj performance’u. Jeżeli pięknie ozdabiasz muffinki, to możesz zrobić z tego numer.
Jest na przykład taka performerka z Wielkiej Brytanii, Anna Fur Laxis, która co jakiś czas zaczyna się fascynować czymś innym. Kiedyś wystąpiła rzucając nożami. Potem stwierdziła, że iluzja jest świetna, nauczyła się paru sztuczek i to pokazała w burleskowym numerze. A w najnowszym, jest wojowniczką, z pogranicza gier komputerowych dla facetów. Możesz zrobić numer burleskowy z tego, co masz "w lodówce", czyli w sobie, jeżeli tylko masz pomysł i chcesz coś o tym powiedzieć.
Odkryłam ostatnio u siebie na zajęciach talent jednej z dziewczyn. Chodziła do mnie jakiś czas, ale nigdy nie wspominała, że jest po śpiewie w szkole muzycznej. I wiesz co? Okazało się, że ona ma naprawdę rewelacyjny głos. Zrobiłyśmy więc numer, w którym ona śpiewa. I nie potrzeba już nic więcej.
logo
Spektakl Pożar w Burdelu. fot. Honorata Karapuda
Strasznie mi zależy na tym, żeby ludzie przestali myśleć, że burleska to taniec. Jakiś czas temu w „Mam Talent” były dziewczyny z Poznania – mam to szczęście, że zapomniałam, jak się nazywają – które pokazały coś, co było układzikiem tanecznym i to jeszcze słabo wykonanym. Wszystko strasznie tandetne. I one nazywały to burleską... To, co pokazały, to Sweet Broadway Jazz, technika taneczna, która jest przesłodzoną wersją musicalową. I tyle. Burleska to jest dużo więcej. Oczywiście, wielu osobom może się wydawać, że dorabiam tutaj ideologię do jakiejś formy striptizu. Ale nawet jeśli tak, no to co?
Ale ty też masz na swoim koncie występ w takim talent show.
Tak. Stwierdziłam, że to jest dobry pomysł, aby zrobić promocję dla tego, co robię. I dzięki temu dużo ludzi dowiedziało się o tym, a ja mogłam ruszyć z kopyta ze swoją działalnością. Rzuciłam pracę, stwierdziłam: „Dobra, idę w to”. Mogłam się z tego utrzymywać.
Zaproszenie do programu było dla mnie strasznym szokiem, ale poszłam. Myślałam wtedy: „Czemu nie? Przecież nic nie stracę”. Kabaret, rewia, burleska wcale nie muszą być w podziemiu. Niech to się dzieje. I dzieje się cały czas! Dostaję coraz więcej zaproszeń do współpracy z teatrami. Ostatnio wyreżyserowałam spektakl w teatrze Druga Strefa. Boyleskowy, czyli z chłopakami. Więc spełniam swoje marzenia i jestem totalnie dumna z tego, co robię. I super szczęśliwa.
I najważniejsze, możesz się utrzymywać z tego co kochasz.
Tak! Ale to też była moja decyzja. Jak sobie coś postanowię, to to robię. Wiem, że jest wiele dziewczyn, które traktują burleskę jako hobby, albo tylko dodatkowy zarobek. Ja to rozumiem, bo to jest strasznie droga sprawa. Kostiumy, rekwizyty… To jest takie samo hobby, jak jazda konno czy gra w tenisa. Wydajesz na nie mnóstwo kasy.
Sama szyjesz kostiumy?
Wstyd się przyznać, ale teraz właśnie powstają dwa kostiumy, które zaprojektowałam, ale ich nie szyję. To też przez to, że aktualnie mam bardzo mało czasu. Natomiast wszystkie kreacje wymyślam sama i w dziewięćdziesięciu procentach sama je wykonuję. Jeśli wymyślisz sobie od początku do końca swoją postać oraz numer i masz zrobić do tego kostium, wtedy masz poczucie, że dokonałaś tego sama. To jest pełna kreacja. Większość performerek burleski sama się maluje, czesze, dobiera muzykę, układa choreografię. To jest taka sztuka, w której musisz się cała wykreować.
Jak wygląda przygotowanie do zrobienia numeru?
Zależy od tego, czy masz pomysł na numer, bo pasuje to do spektaklu, który akurat szykujesz czy na przykład znalazłaś genialne buty i do nich coś chcesz wymyślać. Ja zrobiłam rok temu występ, z którego jestem strasznie dumna do tej pory. Nazywa się „Kobieta z brodą” – powstał, gdy oglądałam serial„The Carnivale” i totalnie się zafascynowałam tą estetyką. Serio! To tak działa, że masz jakąś iskierkę i musisz do tego zbudować całą resztę. Zaczynasz na przykład od kostiumu, następnie znajdujesz muzykę, tworzysz narrację, fabułkę, obmyślasz jakie chcesz mieć do tego włosy, jaki makijaż i rekwizyty. To wszystko ma znaczenie. Potem zostaje tylko to, że musisz siebie w to "włożyć". Sprawdzić, czy wszystko działa. Czy w butach, które sobie wybrałaś, jesteś w stanie chodzić, czy strój na pewno się tak rozpina jak byś chciała i czy to na pewno jest czytelne dla widza? Jest owszem, dużo, dużo pracy, ale te cztery minuty na scenie to niesamowite uczucie.
A co teraz przygotowujesz?
Najnowszą moją produkcją jest numer, który wyszedł z kolei z tego, że dostałam na urodziny pewien prezent. Moja przyjaciółka, która szyje kostiumy, dała mi coś, co zawsze chciałam mieć – ogromny kołnierz z koralików. Jest czarno-czerwony, totalnie piękny. Nie wiedziałam na początku zupełnie, co mam z nim zrobić, ale w końcu wymyśliłam, że do tego będę chciała mieć rogówkę, czyli taką krynolinę, która jest tylko po bokach. Potem dodałam do tego paznokcie jak w tajskim tańcu, czepek w stylu żałobnych czepków hiszpańskich. Dalej nie miałam jednak zupełnie pomysłu na numer. Piękny kostium, ale co z tego? I gdy spotkałam się z Michałem Walczakiem, który reżyserował spektakl, do którego z tym kostiumem się przygotowywałam, opowiedziałam mu o tym. A on, zachwycony, wykrzyknął: „No tak, smoczyca, królowa podziemia!”. Pomyślałam sobie: „Dobra, mam”. No i ten numer miał swoją premierę w ostatni weekend. To wszystko gdzieś tam się klei.
Jakiś czas temu wystąpiłam z "Pożarem w Burdelu" na Open’erze z totalnie słowiańskim numerem. Z wachlarzami ze wstążek, z malinami, z mlekiem. I ja w tym numerze, po oddaniu wianka w publiczność, rozgniatam sobie na ciele maliny i polewam się mlekiem. Dla mnie to było takie symboliczne – maliny, bo na początku nimi karmię, one są takie polskie, więc niech będzie. Potem oddanie wianka, co jest oczywiste, no i mleko, czyli finał stosunku. I potem po premierze słyszałam jakąś rozmowę, w której jedna dziewczyna mówiła: „No i widzisz, te maliny, to krew. I potem to mleko. To wszystko się składa”. Stwierdziłam wtedy: „Wow, rzeczywiście”. Nie pomyślałam nigdy o malinach, jako o pierwszej krwi. Jest w tym wszystkim jakaś intuicja! Te pomysły różnie powstają. Jestem bardzo teatralna, więc nie ma dla mnie rekwizytów, których nie można wykorzystać do końca. Lubię maliny, to robię wszystko z tymi malinami, co tylko można zrobić na scenie. A potem powstają takie historie.
Różnie. Do Pożaru w Burdelu najczęściej mamy oryginalną muzykę. Sama też szukam często dziwnych utworów. Teraz do spektaklu, który będę pokazywać na wiosnę, burleskowej wersji "Święta wiosny", muzykę będzie robił mój chłopak. Czasem mam piosenkę, która chodzi za mną i chcę coś z nią zrobić. Mam jeden numer, w którym w ogóle nie ma muzyki – jest tylko mój głos. Czasem śpiewam.
logo
Numer burleskowy można wymyślić nawet inspirując się jakimś rekwizytem. fot. Piotr Knapik
Twój chłopak nie ma nic przeciwko twoim występom?
Wiesz co, my się poznaliśmy, jak ja już byłam performerką. Muszę to przyznać, że długo było to dla mnie – a może facetów – trudne do przeskoczenia, że jestem tak otwarta, że pokazuję ciało, które „jest nie wiadomo czyje” i tak dalej. A teraz, kiedy poznałam tego właściwego gościa, okazuje się, że ciało jest moje, ja o nim decyduję.
Cieszę się, że to stało się dopiero teraz, gdy jestem już ustabilizowana w tym, co robię i cokolwiek on myśli, to ja tego nie zmienię. Pomaga mi. Jeździ ze mną na festiwale, tworzy muzykę, plakaty do naszych spektakli. To naprawdę fajne uczucie, gdy ktoś cię tak wspiera. I jest to dla mnie spore zaskoczenie, bo do tej pory mi się wydawało, że faceci boją się silnych dziewczyn.
Wspominałaś wcześniej o spektaklu „Boylesque”. Faceci, którzy zajmują się burleską?
Tak. Ale naprawdę to jest taka sama forma jak w burlesce, tylko wykonywana przez mężczyzn – jakiś fajny układ sceniczny z erotyczny twistem. Czym to się różni na przykład od chippendales albo striptizera? Myślę, że bardzo wieloma rzeczami. Przede wszystkim, jest to narracja. Zauważyłam też, że wbrew pozorom, na męskim ciele jest tyle samo niedopowiedzeń, tyle samo kompleksów, co na kobiecym. Kiedy wejdzie na scenę facet, który chce być sexy, to się wydaje śmieszne. To tak działa – jeżeli jesteśmy niepewni czegoś, przestraszeni, to najczęściej zaczynamy się śmiać, prawda? Wciąż mamy bardzo wiele tabu do przełamania, jeśli chodzi o męskie ciało. Nawet ostatnio zauważyłam pewną rzecz. Okładki męskich pism, co masz na nich?
Kobiety.
A na damskich?
Też kobiety.
No właśnie. I gdzie faceci? W gejowskich, ewentualnie sportowych. Ale tak jest dopiero od niedawna. Wcześniej męski seksapil to było straszne tabu. Jak patrzę na statystyki mojego fanpage’a, to okazuje się, że siedemdziesiąt procent, to dziewczyny. A w tych trzydziestu procentach facetów jest - podejrzewam - dziesięć procent gejów.
Dziewczyny?
Tak. Wiesz co, dziewczyny lubią burleskę dlatego, bo pokazuję im, że ich ciała też są fajne. Działa tu też estetyka – lubimy patrzeć na ładnych ludzi i tu nie ma cienia seksualizacji. I podobnie jest w burlesce. A ostatnio pisałam tekst dla magazynu "Pride", dlaczego geje lubią burleskę…
I dlaczego?
Mój kolega bardzo fajnie to ujął: „Bo można oglądać piękne rzeczy bez społecznej presji wzwodu”. I wychodzi na to, że taki gość, który przychodzi na burleskę ze swoją dziewczyną, ma dwa problemy. Pierwszy jest taki: „Czy ja na pewno mogę na to patrzeć, gdy ona tu siedzi?” Drugi: „Nie mogę reagować, nie mogę klaskać, nie mogę piszczeć i gwizdać, bo wszyscy powiedzą: o, podniecił się’”. A laski to robią. Przychodzą tłumnie, wariują, rzucają majtkami. To jest ciekawe. Wydaje się, że ktoś, kto jest seksowny, nie może być inteligentny i musi wyglądać jak z okładki. A tu, gdy idziesz na burleskę, okazuje się, że ci, którzy to robią, najczęściej mają kilka fakultetów, związani są ze studiami humanistycznymi i tak dalej. Te dziewczyny, oprócz tego, nie mają idealnych ciał – są po prostu takie, jak my. Dlatego burleskę niektórzy kochają, a innych ona denerwuje i zupełnie nie wiedzą, co z nią zrobić. Bo to nie jest normatywne.
logo
Betty Q w większości kostiumy wymyśla sama. fot. Katarzyna Milewska
Ale jak przeglądałam twoje występy, znalazłam naprawdę wiele pozytywnych komentarzy. Że w końcu pokazuje się normalne ciało, kobietę z krwi i kości, oraz – tu cytat – „też bym się chciała się tego nauczyć!”.
A zwróciłaś uwagę, kto pisze te komentarze? Prawie same dziewczyny. I to jest strasznie fajne, jeżeli dziewczyna mnie pochwali, serio! Widzisz, dziewczyny, które chodzą na moje zajęcia, chcą walczyć ze swoimi demonami, swoim ciałem i umysłem. I naprawdę totalnie zmieniają swoje podejście. Bo okazuje się, że taka ultra kobieca dziewczyna wcale nie musi być sekretarką, podwładną, panią domu. Może być tak silna, jak tylko chce. I to jest chyba dla mnie najważniejszą sprawą. Jeżeli ktoś uważa, że kobieta, która jest śliczna i sexy, nie może być silna, to się myli. Burleska to wybór, ale wydaje się, że do tej pory ten wybór był bardzo negatywnie odbierany.
Dziewczyny bały się wybrać kobiecość, bo od razu były traktowane infantylnie. Ja tego bardzo często doświadczam i walczę z tym jak mogę. To przez to jak wyglądam – mierzę metr pięćdziesiąt, jestem taka "urocza", czasem mam umalowane usta i wyglądam na mniej lat niż mam, to ci wszyscy ludzie traktują mnie, jakbym nie miała nic do powiedzenia. A świat będzie szczęśliwszy, kiedy każda jedna osoba będzie szczęśliwsza. A taką się staniesz, gdy będziesz robiła to, na co masz ochotę. Widzisz, ja teraz zjadłam bezę i to też wynika z mojej filozofii jedzenia – jem tylko te rzeczy, które są dobre, to mi sprawia przyjemność i mnie uszczęśliwia. Podobnie jest z zaakceptowaniem tego, jaka chcesz być.
Dziewczyny na twoich zajęciach uczą się samoakceptacji, prawda?
Tak. I każda z nich jest inna. Szukają kobiecości, a ta kobiecość nie zawsze jest taka sama.
I z tymi z paroma z tych dziewczyn założyłaś Betty Q & Crew.
To moje dziecko, które działa od samego początku, czyli właściwie od czterech lat. Strasznie jestem dumna z dziewczyn, które wyrosły już teraz na światowe performerki. Robią super rzeczy, rozwinęły się niesamowicie. Niektóre z nich przyszły na zajęcia w rozciągniętych, dresowych spodniach, T-shircie po ojcu i nie miały zielonego pojęcia, co w nich drzemie.
Pamiętam, jak jedna dziewczyna i wyznała, że zapisała się na burleskę, ponieważ chce zrobić numer dla swojego męża. Pomyślałam sobie wtedy: „Mhm, akurat”. Po jakimś czasie okazało się, że ten związek wcale nie był dobry. I ona, dzięki temu, że zaczęła coś robić dla siebie, zauważyła, że powinna coś zmienić. Teraz jest pół roku po rozwodzie i ułożyła sobie fantastycznie życie. Mam też dziewczyny, które miały swój coming-out. Wszystkie są naprawdę niesamowite i nie uwierzyłabyś nawet, jak wspaniała atmosfera panuje w całym zespole. Dziewczyny robią naprawdę świetną robotę i wspólnie sukcesywnie budujemy tę scenę.
Więc burleska to bardziej praca grupowa czy indywidualna?
Indywidualna. Zdarzają się numery grupowe, duety i rewie. Ale klasycznie burleska jest solo. Oczywiście, mój zespół pracuje bardziej jako kolektyw performerek – mamy wspólną bazę kostiumów, które sobie pożyczamy i konsultujemy się w sprawie numerów, a ja świadczę za swoje dziewczyny.
A masz swoją ikonę burleski? Kogoś, kto cię totalnie inspiruje?
Wiele jest takich osób, które sobie cenię. Pewnie wszyscy chcieliby usłyszeć, że uwielbiam Ditę Von Teese, ale absolutnie ona nie jest moją idolką. Oczywiście, jej występy są estetyczne, ale jest w nich dla mnie za mało przemyślenia i narracji. Najbardziej lubię Dirty Martini, Michelle L’Amour, Beatrix Von Bourbon, Tiggera, Miss Tickle… Jest mnóstwo performerek i performerów, których warto wymienić.
Czyli ile jest rodzajów burleski?
Sztywnego podziału nie ma, ale gdybym miała ci je mniej więcej zaklasyfikować, to powiedziałabym o trzech typach. Pierwszy – klasyczna burleska, która jest przeniesieniem burleski z lat 30, 40 i 50. Stanów Zjednoczonych w dzisiejsze czasy. Patrzysz na dziewczynę, która jest ubrana w ciuchach z epoki i występuje do muzyki z epoki. I to jest na przykład właśnie Dita Von Teese. Drugi typ, to wykorzystanie specjalnych umiejętności. Na przykład śpiewasz, albo robisz sztuczki magiczne czy stepujesz i robisz z tego numer. Wykorzystujesz swoje talenty oraz zdolności i w ten sposób tworzysz numery. Trzecia forma, która jest mi najbliższa, to narracyjna burleska, która się wiąże z opowiadaniem jakiejś historii. Najbardziej uteatralniona forma. Tutaj treść jest ważniejsza od kostiumu. Poza tymi trzema gałęziami, jest jeszcze parodia tego wszystkiego (niestety popularne zjawisko). To są dziewczyny, którym się wydaje, że jak zrobią striptiz z retro ciuchów, to już będzie burleska. Będzie dopiero wtedy, jeśli zrobisz z takich ciuchów, że szał i to będzie z tej pierwszej, z wymienionych kategorii. W Polsce dziewczyny występują głównie z teatralną burleską.
I widzisz siebie za kilkadziesiąt lat dalej w tym wszystkim?
Myślę, że tak. Będę dobiegać sześćdziesiątki i będę dalej uczyć. Będę szyła kostiumy, kleiła kamienie, pomagała dziewczynom z numerami. Nie wyobrażam już sobie teraz życia bez burleski. To już się stało bardzo mocną częścią mnie. Są performerki po pięćdziesiątce – w wieku mojej mamy albo nawet starsze – które dalej występują. Mają piękne ciała, bo o nie dbają, bo je kochają. Wiedzą, że są fajne. I myślę, że też tak będę miała.
Chcesz więcej stylu? Znajdź nas na facebooku.