Zaledwie 6 proc. Amerykanów oceniło, że Kongres dobrze wykonuje swoją pracę, niemal dwie trzecie stwierdziło, że politycy sobie nie radzą. W Amerykanach narasta rozczarowanie i zmęczenie klasą polityczną. Winni są nie tylko kongresmeni, ale też Barack Obama, gubernatorzy i media.
Niechlubny rekord
Amerykanie mają dość polityki i polityków. Dwa lata po wyborczym zwycięstwie Barack Obama jest krytykowany nie tylko przez Republikanów i sprzyjające im media, ale też przez Demokratów mających nadzieję na reelekcję w zbliżających się wyborach. A o tę będzie trudno.
Zadowolenie z pracy Kongresu osiąga historyczne minima, w sierpniu dobrze oceniało ją 6 proc., teraz wynik ten wzrósł do 8 proc. To i tak dramatycznie nisko. Szczególnie jeśli spojrzy się na poziom niezadowolenia – ten wynosi od 62 proc. (Rasmussen) do 82 proc. (Gallup).
Co Amerykanie sądzą o kongresmenach?
Aż 69 proc. Amerykanów uważa, że większość członków Kongresu nie powinna być ponownie wybrana. Na temat polityka ze swojego okręgu sądzi tak 36 proc. badanych – wynika z badania Pew Research Center. Pracownia Rasmussen ocenia ten odsetek na 41 proc.
Takie opinie przebijają nie tylko z tabelek i wykresów, ale i rozmów ze zwykłymi Amerykanami. Nasz reporter kilka tygodni temu miał okazję wysłuchać ich, i to w kilku stanach. Poziom braku zaufania i negatywnego nastawienia do władzy federalnej jest tam zaskakująco wysoki. Przebija się to nie tylko z rozmów ze zwykłymi Amerykanami, ale i wykładowcami akademickimi, a także samymi politykami.
To kontrastuje z nadal wysokim poziomem patriotyzmu, przywiązania do państwa i jego instytucji. Ten ostatni wskaźnik także dramatycznie spada, ale żadna z federalnych instytucji nie jest tak źle oceniana, jak parlament.
Dlaczego?
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Za naczelną należy jednak uznać zaostrzenie politycznego sporu i zupełną utratę zdolności do kompromisów. Wejście do Kongresu skrajnie prawicowej Partii Herbacianej sprawiło, że skrajne stanowiska są nie do pogodzenia.
Republikanie, czując presję ze strony Tea Party, nie są w stanie przesunąć się do "środka". Przez to nawet sensowne pomysły upadają albo zupełnie tracą pierwotny kształt, przygniecione tonami poprawek. Tak było ze sztandarowym projektem prezydenta, czyli systemem opieki zdrowotnej Obamacare.
To, i inne błędy Obamy sprawiły, że prezydent jest jednym z najmniej popularnych mieszkańców Białego Domu w historii. I choć w amerykańskim prawie rozdział pomiędzy Białym Domem a Kongresem jest wyraźnie zaznaczony (np. prezydent nie może przyjść do Kongresu bez specjalnego zaproszenia), niezadowolenie z Obamy dla przeciętnego Amerykanina przekłada się na ogólne niezadowolenie z polityki.
A to wszystko odbija się na Demokratach, którym nadal przewodzi.Jeszcze dwa lata temu każdy demokratyczny polityk marzył o pokazaniu się na wiecu w towarzystwie Obamy. Dziś nikt go nie zaprasza. W teren jeździ pierwsza dama. Ostatnio występowała u boku Pata Quinna, gubernatora Illinois.
Media i... seriale
Nie można też zapominać jak ogromne znaczenie ma dla Amerykanów popkultura. Lubicie Franka Underwooda, demonicznego kongresmena przedstawionego w serialu „House of Cards”? Może czujecie respekt, szacunek, strach, ale na pewno nie sympatię. Podobnie jest z Amerykanami, którzy boją się, że wszyscy wybrańcy narodu to manipulatorzy i oszuści.
Znacznie mniejszy wpływ, choć dużo bardziej celny, ma serial „Newsroom” napisany przez Aarona Sorkina. Prowadzący wieczorne wiadomości Will McAvoy bezlitośnie obnaża niewiedzę polityków, którzy goszczą w jego studiu. Pokazuje jak bezsensowne są ich spory. To zupełnie inna wizja polityki niż Sorkin przedstawił w swoim opus magnum, wybitnym serialu „The West Wing” (w Polsce znanym jako „Prezydencki poker”). Tam administracja prezydenta Jeda Bartleta była zaangażowana w poprawianie rzeczywistości, a spory były o coś.
Dzisiaj, także dzięki mediom, jest inaczej. Z jednej strony liberalne MSNBC, z drugiej prawicowy Fox News bezlitośnie wyłapują każde potknięcie konkurencji, napuszczają na siebie reprezentantów obu stron sporu. Często ofiarą potrzeby wyrazistości pada logika, a politycy i dziennikarze nie mają oporów przed obrażaniem inteligencji wyborców i widzów.
Doszło do tego, że najbardziej rzetelne są programy satyryczne Johna Olivera, Jona Stewarta czy Stephena Colberta. Bezlitośnie obnażają skłonność do manipulacji gwiazd dziennikarstwa. Szczególnie tych prawicowych, takich jak Megyn Kelly, sędzia Jeanine Pirro czy Bill O`Reilly.
Czegoś zabrakło
- W amerykańskiej w tradycji politycznej leży kompromis - wskazuje prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista. - To podstawa myślenia o polityce: nie konfrontacja, ale właśnie kompromis - dodaje. Przypomina, że najważniejszą rolę w jego budowaniu powinien mieć prezydent, a jego zdaniem Barack Obama stracił zdolność łączenia dwóch stron partyjnego sporu.
Ekspert wskazuje, że nie bez znaczenia jest też przebudowa sceny partyjnej. - Większe wpływy Tea Party sprawiły, że coraz trudniej o kompromis, rzeczy potoczyły się tak daleko, że Obama grozi, iż będzie rządził rozporządzeniami. To zdecydowanie nie mieści się w modelu dyskusji, który dotychczas obowiązywał - mówi naukowiec. - Obama jako prawnik zawiódł, powinien dążyć do kompromisu, to jego zadanie - dodaje.
- Ocena pracy kongresmenów odbywa się permanentnie. Kampania wyborcza zaczyna się po zaprzysiężeniu. Polityk odpowiada przed swoimi wyborcami, ze swojego okręgu, a nie przed wszystkimi wyborcami w Stanach. Ta zasada często przynosi szkody interesowi publicznemu - wskazuje.
Jak to wygląda w Kongresie?
Kongres składa się z dwóch izb. W Senacie zasiada 100 senatorów (każdy stan ma 2). Ich kadencja jest 6-letnia, ale co dwa lata 1/3 z nich musi walczyć o reelekcję.
Natomiast Izba Reprezentantów składa się z 435 polityków, którzy są wybierani na 2-letnią kadencję. Każdy stan zależnie od wielkości ma inną liczbę reprezentantów.
I niewiele wskazuje, by cokolwiek mogło się zmienić. Przynajmniej do końca prezydentury Obamy. - Druga połowa drugiej kadencji jest zawsze słabsza, bo nikt po 6 latach nie ma tyle siły, co na początku. Poza tym Obama ostatnio stracił atut: na spotkaniach wyborczych ludzie wychodzili w trakcie przemówienia. To znak, że on się zużył, żyje w pożyczonym czasie i siła jego oddziaływania jest znacznie mniejsza, ma coraz mniej do zaoferowania politykom i wyborcom - mówi prof. Zbigniew Lewicki.
Spytasz Amerykanina, czy kocha swój kraj: bez zawahania zapewni cię o tym na kilka różnych sposobów. Gdy pytanie dotyczy poziomu zaufania lub stosunku do władzy, w odpowiedzi widać tylko kręcenie głową.
Prof. Lewicki
Kiedy Obama sztuczką prawną przeforsował swój program ubezpieczeń zdrowotnych - choć na początku prezydentury mówił dużo o dyskusji - zepsuł atmosferę w Kongresie.