Dlaczego dowiadujemy się tego dopiero po sześciu latach? Po co rząd PO postawił na reset w stosunkach z Kremlem? Z jakiego powodu Radosław Sikorski przerwał milczenie właśnie teraz? Takie pytania padają po rewelacjach byłego szefa MSZ, o tym, że Putin proponował Tuskowi udział w rozbiorze Ukrainy. Są też tacy, którzy nie dają im wiary. – Sikorski konfabuluje. Wychodzi z niego megalomania – twierdzi były wiceszef dyplomacji Witold Waszczykowski.
Moskiewska oferta
Polskie media od wczoraj zajmują się wypowiedzią Sikorskiego dla amerykańskiego portalu Politico, w której polski polityk zrelacjonował rozmowę premierów Polski i Rosji z 2008 roku. „Putin powiedział Tuskowi, że Ukraina jest sztucznym państwem, Lwów polskim miastem, więc dlaczego nie możemy tego razem poukładać. Chciał żebyśmy stali się uczestnikami podziału Ukrainy, żebyśmy wysłali swoje wojska. Na szczęście Tusk nie odpowiedział. Wiedział, że był nagrywany" – stwierdził.
Te słowa rozpętały w Polsce burzę, a na głowy Sikorskiego i Tuska posypały się gromy krytyki. Dla wielu zaskakujące jest to, że były szef dyplomacji opowiada o moskiewskiej propozycji Putina dopiero po sześciu latach. Poza tym w bardzo niewygodnej sytuacji stawia byłego premiera i przyszłego szefa Rady Europejskiej, który zainicjował reset w stosunkach polsko-rosyjskich. Właśnie taką odwilż miała symbolizować jego wizyta w stolicy Rosji z lutego 2008 roku.
Dziś przypomina się, że już po spotkaniu Tuska z Putinem polski rząd wykonywał w stronę Kremla wiele przyjaznych gestów. Rok później sam Sikorski mówił przecież, że w "procesie rozszerzenie NATO nie należy z góry wykluczać Rosji", a jej członkostwo w sojuszu „mogłoby przynieść stabilność i bezpieczeństwo regionom, gdzie dotychczas nie było ani jednego, ani drugiego”. Z jego relacji w Politico wynika, że robił to z pełną świadomością, że Putin chce zagarnąć Ukrainę. Z kolei we wrześniu 2009 roku doszło do słynnej rozmowy premierów Polski i Rosji na sopockim molo.
"Imperialny żart"
Jak to wyjaśnić? Według byłego wiceministra spraw zagranicznych Pawła Kowala odpowiedź na pytanie, dlaczego do tej pory nie słyszeliśmy o propozycji podziału Ukrainy, jest banalna. Po prostu nikt nie brał jej na poważnie, a gdyby Tusk z Sikorskim podnieśli raban, posłużyłoby to interesom Rosji.
– Ja nie rozumiem tej burzy. Nie było lekceważenia tej propozycji, bo to nie była propozycja polityczna poważna, proszę przeczytać, co mówił Kozyrow, przeczytać Jana Nowaka- Jeziorańskiego. Jestem zdumiony zamieszaniem wokół rosyjskich imperialnych żartów – komentował w TVN 24. Przypomniał, że w podobny sposób Putin miał żartować w rozmowie z Barosso, kiedy mówił, w ile dni rosyjskie czołgi dotrą do Kijowa i Warszawy.
Nie zmienia to faktu, że jego zdaniem polsko-rosyjski reset był przejawem naiwności. – Branie tych słów jako propozycji politycznej czy ze stuprocentową dosłownością jest na wyrost, ale ignorowanie tego sposobu żartowania w kontekście polityki, którą Rosja prowadzi od 2000 r., a która rodziła się od epoki Jelcyna, też jest niepoważne. Niech się biją w piersi ci, którzy wmawiali nam, że Rosja się zmieniła, bo się mylili – twierdzi polityk.
Megalomania dyplomaty
Zupełnie inaczej słowa Sikorskiego odbiera Witold Waszczykowski, poseł PiS, który w 2008 roku był jeszcze wiceszefem resortu spraw zagranicznych. Jest przekonany, że jego były przełożony "konfabuluje".
– Jest na to kilka przesłanek. Nie wyobrażam sobie, by premier Putin po raz pierwszy widząc Tuska na oczy proponował mu rozbiór Ukrainy. Po drugie, na początku 2008 roku na Ukrainie chyliły się ku upadkowi rządy Juszczenko i Tymoszenko, wiadomo było, że za chwilę będzie rządził Janukowycz. Czyli Putin miał perspektywę, że cała Ukraina będzie mu przyjazna. Na Zachodzie nie było jeszcze koncepcji Partnerstwa Wschodniego, ona pojawiła się rok później. Jakie są podstawy, by zakładać, że Putin mógłby taką ofertę złożyć? – mówi w rozmowie z naTemat.
– Całe zachowanie rządu w następnych latach też temu przeczy. Gdyby Tusk wiedział o tych słowach w 2009 roku powinien alarmować świat, Europę, NATO. Przecież to było jeszcze przed rosyjską agresją na Gruzję – przypomina.
Według niego to, że Sikorski dopiero teraz mówi o szczegółach rozmowy Tuska z Putinem, świadczy o megalomanii byłego ministra. – Wychodzi z niego chęć zaistnienia za wszelką cenę. To jest przecież sabotaż wobec polityki dzisiejszego rządu, w sytuacji, gdy minister Schetyna i premier Kopacz starają się, by Polska wróciła do stołu obrad w sprawie Ukrainy – przekonuje Waszczykowski.
Dlaczego to powiedział? "Nie mam, k****, pojęcia"
Póki co żadna z osób, które mogą znać kulisy wydarzeń sprzed 6 lat, oficjalnie nie potwierdziła doniesień Sikorskiego. "Gazeta Wyborcza" poinformowała tylko, że w gmachu MSZ od dawna krążyła taka anegdota. Z kolei dziennikarz "Faktu" Mikołaj Wójcik napisał na Twitterze, że jeden ze współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego przyznał, że głowa państwa wiedziała o moskiewskiej ofercie.
Waszczykowski w to nie wierzy. – Ja absolutnie o tym nie słyszałem, a przecież w marcu 2008 roku jako reprezentant rządu sam odwiedzałem Moskwę. Gdyby coś takiego miało miejsce, słyszałbym. Nawet nie było takiej sugestii – zaznacza.
O rolę prezydenta zapytałem też Michała Kamińskiego, sekretarza stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. – Prezydent Kaczyński był razem z Sikorskim na szczycie NATO w Bukareszcie, ja mu towarzyszyłem. Wszyscy słyszeliśmy, jak Putin mówił, że Ukraina to sztuczne państwo. Tyle mam do powiedzenia – odpowiedział.
– Ja też nie słyszałem, by kiedykolwiek wcześniej się o tym mówiło – stwierdził inny z aktywnych wtedy polityków. – Jestem zszokowany tym, co teraz Radek powiedział. Dlaczego to zrobił? Nie mam, k****, pojęcia – dodał.