– Ile sprzedamy ich w Polsce? Chyba tylko trzy osoby będą mogły u was go kupić – zastanawiał się szef marki Ferrari wskazując na jeden z pierwszych egzemplarzy obłędnego supersamochodu La Ferrari. Zaprezentowane w 2013 roku auto kosztowało 1,5 mln euro (6 mln zł). Koncern postanowił ograniczyć produkcję do 499 sztuk i jeszcze postawił wysokie warunki potencjalnym nabywcom. – Należy posiadać co najmniej cztery inne auta marki, wśród nich powinien znajdować się jakiś cenny klasyk. No i być znanym w środowisku ferraristą – wyliczał warunki menedżer.
Brakowało tylko rozmowy kwalifikacyjnej. O cenie 1,5 mln euro nawet nie wspominał, bo to rozumie się samo przez się. Mimo to kolejka po auta ustawiła się błyskawicznie: szejkowie, celebryci i reprezentacja globalnego biznesu z szefem VW Ferdinandem Piechem na czele. Jak dowiaduje się naTemat, w Polsce faktycznie zakontraktowano trzy supersamochody. Pierwszy z nich trafił do właściciela przed kilkoma tygodniami. Na początku października został zarejestrowany - co z bazy rejestracji aut wyłowił instytut motoryzacyjny Samar.
Skarb kolekcjonera
Do znanych miłośników włoskiej marki należą znani z list najbogatszych Polaków: Arkadiusz Muś, właściciel Press Glass, jednej z największych w europie fabryk szyb zespolonych oraz Marek Roefler, prezes Dantexu przedsiębiorca budowlany. Ten drugi ponoć był pierwszym posiadaczem Ferrari w Polsce. Jest jeszcze kilku kolekcjonerów, którzy strzegą swojej anonimowości. Kiedy pytałem, kto mógłby kupić La Ferrari kilku rozmówców wskazało na biznesmena z Konstancina, który w garażu parkuje cztery sportowe tej marki. Na co dzień jednak jeździ limuzyną Audi.
Ostatecznie okazuje się, że La Ferrari trafiło do kolekcjonera Wrocławia. Jednak szanse na zobaczenie go na polskich drogach są znikome. – To auto stworzone do jazdy po torze albo krętych i dobrze utrzymanych szosach. Wyjechać do centrum i stanąć w korku, to bez sensu. Jeśli wyjedzie z garażu to na lawecie. Zostanie dowiezione w jakieś sympatyczne miejsce do jazdy, gdzie właściciel będzie mógł się cieszyć z osiągów – mówi jeden z miłośników marki.
Polscy właściciele super samochodów, narzekają, że właściwie nie ma gdzie się nimi polansować. Spójrzmy na Warszawę. Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście w Warszawie – zakaz wjazdu. Autostrady zastawione ekranami, więc co to za przyjemność. Tor? Poznań, Kielce, nieoficjalnie można korzystać z pasów startowych i dróg na nieczynnym lotnisku w Ułężu. To dlatego członkowie elitarnego Supercar Club Poland, zrzeszającego 50 posiadaczy luksusowych samochodów wolą organizować kilkudniowe objazdówki poza Polską – z braku ładnych widokowo i dobrze utrzymanych dróg.
Jest jeszcze kilka niedogodności. W serwisie Ferrari, najczęściej naprawianą usterką są rysy i wgnioty na masce spowodowane pozowaniem do zdjęć. Jedno z aut Ferrari zostało podpalone przez zawistnego przechodnia. – Gdy tylko wjechałem w Aleje Jerozolimskie i stanąłem w korku natychmiast gapie zaczęli robić mi zdjęcia. To bardzo denerwujące – opowiada biznesmen z branży handlowej.
Milionerzy na kółkach
Według danych Samaru rynek aut luksusowych zaczyna się w Polsce rozpędzać. Tylko w tym roku zarejestrowano 7 aut topowego modelu Ferrari Berlinetta, po trzy egzemplarze Ferrari California i 458 Italia. Na polskich szosach pojawiło się jedno, Porsche 918 Spyder. Cztery osoby, a wśród nich jest prezes firmy produkującej gry komputerowe, stały się posiadaczami Lamborghini Aventador. Zarejestrowano trzy Bentleye Continentale, a Maserati to już powoli "masówka" - mamy już 29 sztuk.
Jak twierdzą włoscy menedżerowie Ferrari, Polacy coraz częściej pojawiają się w fabrycznym show roomie w Maranello. Wokół kupna nowego auta zorganizowano tam misterną otoczkę marketingową. W studiu "szycia na miarę" klient wraz z fabrycznym designerem dobiera kolor skóry i wykończenie (np. szampan i dwa kieliszki w schowku na gaśnicę). Standardem są inicjały na zagłówkach. Podobno jeden z Polaków zażyczył sobie ozdobić fotele logo klubu piłkarskiego. Następnie dobiera się dodatki do auta: torbę na kije golfowe i zestaw walizek idealnie wypełniających przestrzeń bagażową, czapkę, rękawiczki, buty, etui na kluczyki i komórkę - za grube tysięce euro.
Ferrari sprzedaje także części po rozbitych samochodach. Stolik biurowy, w którym blat to szklana szyba podparta na bloku silnika kosztuje w firmowym sklepie 12 tys. euro. Jest tylko jedna rzecz, której nie zrobią z samochodem dla pieniędzy. – Nigdy, ale to przenigdy nie pomalujemy auta na różowo – mówi szef Ferrari Tailor-Made.