
To, że Polacy ściągają nielegalnie muzykę czy filmy, wiemy od dawna. I nic się w tej kwestii nie zmienia. Najpopularniejsze polskie hity kinowe już są dostępne do ściągnięcia w sieci. Tuż po premierach. Dlaczego?
“Eee tam, ściągnę sobie w domu…” Usłyszałem od znajomego, któremu polecałem jakiś czas temu film “Mama”. Obraz Xaviera Dolana trafił do kin całkiem niedawno, ale z nielegalnym ściągnięciem go, na przykład z torrentów, dziś problemu żadnego nie będzie. Jak to możliwie, że kinowa premiera niemal od razu trafia do sieci?
Powiedziałbym - kwitnąco. Przykład? Kinowy hit jakim bez wątpienia jest film Jana Komasy “Miasto 44” niemal od razu po premierze znalazł się w sieci. Podobnie jest z “Bogami” - filmem o życiu i pracy Zbigniewa Religi.
Prawdziwy hit kinowy może bardzo szybko stać się hitem internetowym i ograniczyć liczbę widzów kinowych nawet na poziomie kilkudziesięciu tysięcy, nie mówiąc już o sprzedaży legalnych kopii na dostępnych nośnikach i w systemie VOD. Praktyka pokazuje, że polski hit może być udostępniany nawet 1 mln razy.
Nielegalna dystrybucja znacząco ogranicza liczbę widzów w kinach i zyski producentów, wbrew tezie środowisk związanych z ideą „wolności sieci”, że łatwa dostępność do filmów w sieci wpływa na popularność tych samych w kinach. Według mnie - bzdura totalna! Ba, jakiś czas temu pisałem, że film Komasy obejrzało ponad milion widzów w rekordowo krótkim czasie. Nie wiemy jednak, jak piractwo wpłynęło na frekwencję w kinach. A dokładnie - jak bardzo ją obniżyło. I w efekcie - ilu Polaków tak naprawdę “Miasto 44” obejrzało. Jeżeli piractwo promuje polską kulturę - to naprawdę z naszym myśleniem jest bardzo, ale to bardzo źle. No dobrze, jak zatem z piractwem walczyć? Okazuje się, że w naszym kraju to nie takie proste:
Niestety właściciele praw autorskich mają ograniczone pole działania. Pozostaje im jedynie zgłaszać swoje roszczenia do właścicieli portali i kanałów udostępniania, a w dłuższej perspektywie dochodzić swoich praw wobec instytucji, ale również od osób, które dopuściły się nielegalnego udostępniania. Trzeba podkreślić, że taka forma udostępniania zgodnie z polskim prawem jest przestępstwem.
Wojciech Bojarski zaznacza także, że autor może walczyć o odszkodowanie, ale bardziej na własną rękę: - W takim wypadku odszkodowania mogą wynosić od kilkunastu nawet do kilkuset tysięcy złotych. Niestety właściciele praw autorskich są niejako zmuszani do podejmowania kroków prawnych na własną rękę, ze względu na stosunkowo słabą ochronę instytucjonalną.
Skontaktował się ze mną pan Marcin Przasnyski z firmy Anti Piracy Protection, który komentuje całą sprawę słowami, iż artykuł jest społecznie potrzebny, porusza ważne wątki i opowiada się po stronie "dobrej', ale, tu cytat: "Zawiera nieprawdziwe informacje. “Bogów” nie ma w sieci i nigdy nie było." Informacje o działalności Anti Piracy Protection na stronie www.antypirat.info.
