Ulica Anny Przybylskiej, Złoty Krzyż Zasługi dla małżeństwa Kmiecików. "Jest w tym coś dziwnego, ociera się to o przesadę"
Ulica Anny Przybylskiej, Złoty Krzyż Zasługi dla małżeństwa Kmiecików. "Jest w tym coś dziwnego, ociera się to o przesadę" Fot.M.Michalak/Agencja Gazeta

W krótkim czasie polską opinią publiczną wstrząsnęły dwa tragiczne wydarzenia – śmierć aktorki Anny Przybylskiej oraz małżeństwa dziennikarzy Dariusza Kmiecika i Brygidy Frosztęgi-Kmiecik. Dziś część polityków chce nazwać imieniem aktorki ulicę, zaś dziennikarzy uhonorować pośmiertnie Złotymi Krzyżami Zasługi. – To przesada – mówi psycholog społeczny dr Konrad Maj. – Pamiętajmy ich normalnie, bez stawiania im pomników – dodaje.

REKLAMA
Skąd tak silna reakcja?
Postrzeganie takich wydarzeń zmieniło się na przestrzeni czasu. Sądzę, że wiąże się to z tym, iż na przestrzeni czasu ci ludzie, znani nam, mówiąc kolokwialnie, z telewizora, stali nam się bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. W przeszłości życie prywatne takich osób były okryte pewnym tabu, mniej o nim wiedzieliśmy, dziś sposób, w jaki żyły te osoby, to wiedza niemal publiczna. Dlatego bardzo się z nimi utożsamialiśmy.
Bywali gośćmi w naszych domach, więc opłakujemy ich jak członków rodziny?

Tak – byli dla nas nieomal namacalni. Pani Anna Przybylska była aktorką, która w swoim zachowaniu była zwyczajna – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – była sobą. Pan Dariusz Kmiecik też nie wydawał się wielką gwiazdą, celebrytą – jako reporter był blisko ludzi, opisywał rzeczywistość, którą wszyscy dobrze znamy. Stąd ten poziom utożsamiania się z nim był – i jest – duży. Dlatego tak żałujemy tych ludzi.
W przypadku tragedii w Katowicach dodatkowym elementem jest fakt, iż zginęła rodzina z dzieckiem. Zwykła rodzina, która tak jak tysiące Polaków mieszkała w zwyczajnej kamienicy. To nie były osoby z pierwszych stron gazet, trochę znane, ale łatwo było się z nimi identyfikować. W dodatku mieliśmy wrażenie, że wciąż pozostawały sobą. I chyba tak ich „zwykłość” powoduje tak silną empatię i troskę o ich los – mówię o momencie, kiedy rozmiar tragedii w Katowicach jeszcze nie był znany, kiedy wciąż jeszcze trwały poszukiwania.
Mówi się o nadaniu imienia Anny Przybylskiej ulicy, zaś państwo Kmiecik zostaną pośmiertnie odznaczeni Złotym Krzyżem Zasługi.

Jest w tym coś dziwnego, ociera się to o przesadę. Z czym innym mamy do czynienia, kiedy ktoś traci życie broniąc ojczyzny lub próbuje, z uwagi na swoją pracę, z narażeniem życia zdobyć istotne dla opinii publicznej informacje. Tutaj tak nie było, to był nieszczęśliwy wypadek. W mojej opinii nie jest to powód, by nadawać odznaczenia, bo to wypacza ich sens. Sądzę, że lepiej upamiętniać tych ludzi inaczej, niech żyją w naszych sercach, w serdecznym wspomnieniu. Nie ma potrzeby robić z nich bohaterów narodowych, bo nie ma ku temu specjalnych powodów. W tym kontekście istotny jest też fakt, że oni żyli zwyczajnie – bo w gruncie rzeczy to byli zwykli ludzie, więc nadawanie im odznaczeń czy nazywanie ulic zwyczajnie do nich nie pasuje. Wygląda to trochę tak, jakby za chwilę miał pojawić się pomysł stawiania im pomników.
Robi się z nich nadludzi?

Tak, a to nie jest dobre rozwiązanie. Nie stawiajmy ich na piedestałach, bo w perspektywie czasu nie będziemy z tego zadowoleni – istotą ich popularności był fakt, że byli wśród nas, blisko ludzi, i niech tu pozostaną.
Może brakuje nam bohaterów, stąd na siłę ich szukamy?

Problem tkwi gdzie indziej – na co dzień mamy po prostu bardzo wielu antybohaterów, ludzi, którzy wpisują się w negatywny kontekst, znieczulicę, przykre zjawiska. Jeśli jest ktoś, kto na tym tle się wyróżnia – natychmiast go gloryfikujemy. W ten sposób kompensujemy sobie zło, tragedie, brak czułości, brak empatii. To jednak nie jest dobre – powoduje odczłowieczanie tych ludzi i nadaje im kontekst mitologiczny. To zbędne.