„Problem z Bibim [premierem Izraela Binjaminem Netanjahu - red.] jest taki, że to jest po prostu cholerny tchórz [oryg. chickenshit - red.]” - tak w rozmowie z dziennikarzem „The Atlantic” prominentny członek administracji prezydenta Obamy określił czołowego polityka z kraju, który od momentu swojego istnienia jest jednym z najbliższych sojuszników USA. Oprócz tego, że jest to delikatnie mówiąc bardzo niedyplomatyczne zachowanie, to również przejaw trwającego właśnie okresu najgorszych w historii stosunków amerykańsko-izraelskich.
John Kerry i Binjamin Netanjahu fot. Departament Stanu USA/CC BY 2.p
Reklama.
1. Kto i co powiedział?
Na tym cytacie skupiają się wszystkie media, ale to nie wszystko co urzędnik miał do powiedzenia o premierze Izraela.
Anonimowy przedstawiciel Białego Domu
Dobre w nim jest to, że boi się wszczynać wojny. Złe natomiast to, że nie zrobi nic, żeby poprawić stosunki z Palestyńczykami i arabskimi państwami sunnickimi. Jedyne, co go obchodzi, to uniknięcie politycznej porażki. To nie jest polityk pokroju Icchaka Rabina czy Ariela Szarona, a już na pewno nie Menachema Begina. On nie ma jaj.
2. Dlaczego "Bibiego" nazwano tchórzem?
Przedstawiciel administracji Obamy nazwał Netanjahu tchórzem zapewne dlatego, że obecny premier Izraela nie jest tak otwarty na podpisywanie traktatów pokojowych z państwami arabskimi jak jego poprzednicy. Menachem Begin w 1979 roku zawarł porozumienie pokojowe z Egiptem, za co dostał Pokojową Nagrodę Nobla, a Icchak Rabin w ramach porozumień z Oslo zgodził się na powstanie Autonomii Palestyńskiej, za co również został uhonorowanym Nagrodą Nobla.
3. Problem, w tym, że Netanjahu nie jest tchórzem
Trudno jednak twierdzić, że brak mu odwagi lub, że „boi się wszczynać wojen”. Binjamin Netanjahu, jak większość Izraelczyków, odbył służbę wojskową i walczył w Wojnie Sześciodniowej i Jom Kippur. Był żołnierzem elitarnego oddziału sił specjalnych Sayeret Matkal. Uczestniczył w akcji odbicia zakładników przetrzymywanych przez palestyńskich terrorystów na lotnisku Ben Guriona pod Tel Awiwem.
Słowa amerykańskiego urzędnika o wszczynaniu wojen są też o tyle zaskakujące, że jeszcze w sierpniu trwała duża operacja lądowa w Strefie Gazy, w wyniku której zginęło prawie 2 tys. osób. Faktem jest, że, póki co, nie zanosi się na to, żeby Izrael podpisał jakiekolwiek traktaty pokojowe z którymkolwiek z państw arabskich lub islamskich.
4. Dlaczego administracja Obamy ma tak złe stosunki z Izraelem?
Od kiedy prezydentem USA został Barack Obama, stosunki amerykańsko-izraelskie uległy znacznemu ochłodzeniu. Do 2008 roku, te dwa państwa trwały w bliskim sojuszu. Od kiedy powstało izraelskie państwo, czyli w 1948 roku, Stany Zjednoczone bardzo je wspierały. Najwyraźniej było to widać w 1973 roku, kiedy dostawy broni i sprzętu dla izraelskiej armii zaskoczonej zmasowanym atakiem państw arabskich dosłownie w ostatniej chwili uratowały Izrael przed militarną porażką. Mówiono nawet, że Izrael to „niezatapialny lotniskowiec” USA na Bliskim Wschodzie.
Jednakże, za czasów Obamy stosunki między Izraelem a USA zaczęły się pogarszać. Główną kością niezgody jest konflikt izraelsko-palestyński. Netanjahu jest liderem dużej prawicowej partii, a jego koalicjantem jest skrajna prawica, która naciska na siłowe rozwiązanie konfliktu o Zachodni Brzeg Jordanu i Jerozolimę, m.in. poprzez rozbudowywanie izraelskiego osadnictwa na terenach zamieszkałych przez arabskich Palestyńczyków. Obama z kolei jest zwolennikiem pokojowych rozwiązań i wywodzi się z najbardziej liberalnego skrzydła Partii Demokratycznej, które potępia osadnictwo na Zachodnim Brzegu.
5. Koniec wielkiej przyjaźni?
Obecny skandal to kolejna tego typu sytuacja w relacjach amerykańsko-izraelskich na przestrzeni ostatnich lat. Niedawno szef izraelskiego MON Moshe Ya'alon określił politykę zagraniczną prowadzoną przez Johna Kerry’ego jako „obsesyjną i mesjanistyczną”. Nazwanie premiera Izraela „cholernym tchórzem” wpisuje się w tę poetykę. Tak samo jak to, że jeden z izraelskich posłów w odpowiedzi na nazwanie Netanjahu tchórzem powiedział, że USA to kraj trzeciego świata.
Departament Stanu zaczyna odcinać się od tych słów, jednocześnie odmawiając ujawnienia nazwiska urzędnika, który rozmawiał z dziennikarzem „The Atlantic”. Wiele wskazuje na to, że ochłodzenie stosunków będzie trwało co najmniej do końca kadencji Baracka Obamy.