Energetyczni po 50-tce. Zawstydzą niejednego dwudziestolatka
Pharmaton Geriavit
13 listopada 2014, 13:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 13 listopada 2014, 13:51
Drobna brunetka na zdjęciu, która trzyma w ręku miecz, to Jagoda Sieradzan. Od jedenastu lat ćwiczy Tai Chi, zdobywa nagrody w Polsce i na świecie, kocha jeździć do Chin. I wcale jej nie przeszkadza, że skończyła już 50-tkę. Bohaterka akcji Energetyczni 50+ powered by Pharmaton Geriavit mogłaby zawstydzić życiowym optymizmem niejednego dwudziestolatka.
Reklama.
Wytłumaczy Pani w skrócie laikowi, na czym polega Tai Chi?
To chińska sztuka walki, właściwie pełna jej nazwa to Tai Chi Chuan. Ten styl skupia się na wnętrzu człowieka. W przeciwieństwie do kung fu - gdzie są szybkie ruchy i energia jest kierowana na zewnątrz.
W Tai Chi wiele rozgrywa się we wnętrzu człowieka. Ruchy są powolne, jest dużo medytacji i wizualizacji energetycznych. To bardzo skomplikowane i trudno w skrócie wytłumaczyć, na czym polega Tai Chi. Ale można sobie po prostu uprawiać tę sztukę ot tak, dla relaksu.
A Pani kiedy zaczęła?
Dokładnie 11 lat temu. Słyszałam o Tai Chi już wcześniej, ale wtedy w Warszawie jeszcze nie było ono tak popularne. Wcześniej grałam w siatkówkę i przekonałam się, że to sport powodujący sporo kontuzji, więc zaczęłam szukać dla siebie alternatywy. Tyle, że po tej siatkówce wszystko było po nudne. Fitness czy aerobik nie wchodził w grę. I wtedy ktoś mi powiedział o Tai Chi. Zapisałam się i wsiąkłam prawie od razu. Początki były trudne i ekscytujące zarazem.
Czyli jest Pani sportowym zapaleńcem...
Trochę tak. Jako dziecko uprawiałam akrobatykę sportową, potem pływałam, bardzo długo grałam w siatkówkę....Zawsze byłam aktywna ruchowo.
Pamięta Pani swoje pierwsze treningi Tai Chi? Były zakwasy?
Nie, raczej mózg puchł z nadmiaru przyswajanych bodźców, w głowie robiło się za ciasno :). Tai Chi bardzo rozwija koordynację ruchową. Trzeba się bardzo skupić na chwili obecnej, na „tu i teraz”. Ja jestem z natury trochę roztrzepana, więc taka koncentracja też jest dla mnie wysiłkiem. Teraz ćwiczę trzy razy w tygodniu, z czego jeden raz mamy tzw. „formy” z bronią. Te mogą być różne: miecz, szabla...
I pani, taka drobna kobieta, wymachuje szablą? Naprawdę?
Jak najbardziej! Jesienią mieliśmy Puchar Polski Tai Chi Chuan, zorganizowany przez Polski Związek Wushu i zdobyłam tam srebrny medal w konkurencji z szablą. Jestem dumna :)
Jest więcej sukcesów, którymi może się Pani pochwalić?
Wiosną tego roku też startowałam w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski. Zdobyłam brąz w formie z mieczem i srebrny medal w szabli - ta chyba najlepiej mi wychodzi.
A nieco później, w marcu, całą grupą pasjonatów Tai Chi wybraliśmy się na wyspę Hainan - to takie chińskie Hawaje - na regionalne mistrzostwa. To dopiero była egzotyczna przygoda! Razem z nami startowali Chińczycy, Japończycy, Brunejczycy... i my, jako jedyni biali. I świetnie się zaprezentowaliśmy, zdobywając drugie miejsce. Dostaliśmy nawet nagrodę pieniężną, która starczyła nam akurat na fajną kolację.
Chiny się spodobały?
Podobają, i to bardzo. Odwiedzałam Chiny już kilkakrotnie, dość często tam jeździmy. Dwa razy byłam na międzynarodowym festiwalu Tai Chi, który odbywa się corocznie w Hongkongu. I za drugim razem wróciłam bardzo zadowolona, bo z medalami. Wyjeżdżamy taką swoją grupą, osób z całej Polski związanych z chińskimi sztukami walki.
A co robi Pani na co dzień, poza bieganiem na treningi?
Czasu wolnego mam niewiele. Jeśli już chwila się znajdzie, bardzo chętnie jeździmy z mężem na działkę, spacerujemy, staramy się coś ciekawego zobaczyć w mieście. Trochę czytam, chodzę do kina, po prostu relaksuję się... Jak wszyscy.
Mąż kibicuje?
Z początku był trochę zdziwiony tym całym Tai Chi. Ale wiedział, że ja po prostu muszę się ruszać, był wyrozumiały. Stara się mi kibicować, mimo że teraz poświęcam temu znacznie więcej czasu, jeżdżę na obozy, treningi weekendowe... A mąż jest zdecydowanie typem domatora i kanapowca :)
Jest pani energetyczna? :)
Zależy od dnia, nastroju, ale raczej tak. Jestem optymistką, zawsze staram się na wszystko patrzeć z dobrej strony. Choć realistką oczywiście też.
Więc jak Pani trafiła do akcji Energetyczni 50+ powered by Pharmaton Geriavit?
Powiem banalnie: namówiła mnie koleżanka. Znalazła gdzieś informację o tej akcji i stwierdziła, że ja się świetnie nadaję. Powiedziała: "Ty uprawiasz Tai Chi, jesteś wegetarianką, masz szansę pokazać, jak prowadzić zdrowy tryb życia". Więc stwierdziłam: czemu nie?
I był pisk radości, kiedy dowiedziała się Pani że jest w finałowej dwunastce? :)
O, tak :) Eliminacje trwały dość długo, więc byłam już pewna, że nic z tego nie wyszło. Potem były wakacje i całkiem zapomniałam o swoim zgłoszeniu do akcji Energetyczni 50+ powered by Pharmaton Geriavit. Aż tu nagle przyszło zawiadomienie, że jestem w finale i zrobiło mi się ogromnie miło.
Jak Pani wspomina sesję zdjęciową Lidią Popiel? Była trema?
A i owszem, to naprawdę wielkie przeżycie. Pierwszy raz brałam udział w profesjonalnie zorganizowanej sesji. Przyjechałam ze swoimi strojami do Tai Chi, które wcześniej wybrała pani Lidia. Przywiozłam ze sobą miecz, co spotkało się z dużą aprobatą....
Ma Pani w domu miecz?
Mam miecz, mam szablę, włócznię...
...ojej, to nikt Pani na pewno nie okradnie.
Owszem, mam w domu mały arsenał :) A sesja okazała się trudniejsza niż myślałam. Wszyscy strzelali obiektywami i zabronili się uśmiechać - co samo w sobie już było dla mnie trudne. Z natury jestem zawsze uśmiechnięta. Okazało się, że rola modelki nie jest tak prosta, jak się wydaje. Ale bardzo podoba mi się to moje zdjęcie: jest trochę tajemnicze, odrobinkę magiczne.