Szef musi wpłacić kaucję za swojego pracownika, jeżeli ten został aresztowany za granicą, nie może odsprzedać jego służbowego mieszkania obcokrajowcom. Nieruchomości należące do firmy jej pracownicy wyższego szczebla mogą wykupić, jeżeli uważają, że źle się tam dzieje i sami mogą te nieruchomości wycenić.
To na szczęście jedynie wizja tego, co mogłoby dziać się w polskich firmach, gdyby w dalszym ciągu funkcjonowały przywileje piotrkowski (1388) i warcki (1423). Nie znaczy to jednak, że niektórzy pracownicy nie mogą czuć się jak szlachta, odpoczywać za państwowe pieniądze i dostawać nawet szesnastu pensji w roku.
„Samorządowcy wydali wojnę archaicznej Karcie nauczyciela. Słusznie. Bo Ministerstwo Edukacji Narodowej jest w tej sprawie kompletnie bierne” - pisze w Gazecie Wyborczej Dominika Wielowiejska. I wymienia przywileje, jakimi mogą cieszyć się nauczyciele - mają mieszkaniowe i wiejskie dodatki do pensji, które w żadnym stopniu nie są związane z poziomem ich pracy i wydajnością; mało czasu spędzają w szkole i na lekcjach (mają 18-godzinne pensum - tyle czasu muszą spędzić „przy tablicy”); już po 7 latach pracy mają prawo do rocznego (sic!) pełnopłatnego urlopu, by poprawić sobie zdrowie. W całej karierze na taki roczny urlop mogą pójść aż 3 razy. Tylko w samym Krakowie - pisze Wielowiejska - nauczycieli na takich urlopach jest 370, za nicnierobienie dostają rocznie w sumie 18 milionów złotych. A to oznacza, że miesięcznie zarabiają średnio ponad 4 tysiące złotych brutto (wyliczenia własne). W dodatku Karta Nauczyciela sprawia, że zwolnienie słabego nauczyciela graniczy z cudem. „Kartę nauczyciela trzeba po prostu wyrzucić do kosza. I nie chodzi o to, by nauczycieli zubożyć, ale o to, aby te pieniądze - zamiast na nicnierobienie - wydać na premie i wyższe zarobki dla tych nauczycieli, którzy pracują najwięcej i są najlepsi” - pisze Dominika Wielowiejska.
Zdaniem ekspertów - i Dominiki Wielowiejskiej też - nauczyciele powinni pracować 40 godzin w tygodniu, a dyrektorzy mieć większe możliwości doboru kadry i zarządzania nią. Najlepsi powinni prowadzić zajęcia dodatkowe, by uczniowie mogli rozwijać swoje umiejętności w szkole, zamiast rozwijać swoje umiejętności graficzne na szkoły murach. Były minister edukacji Mirosław Handke powiedział kiedyś: "Nauczyciele udają, że pracują, a my udajemy, że im płacimy". Zdaniem Wielowiejskiem wiele się od tego czasu się zmieniło, „choćby to, że ostatnio nauczyciele dostali spore jak na budżetówkę podwyżki. Ale ta zasada - dzięki Karcie - wciąż funkcjonuje.” Szkoły zupełnie ze sobą nie konkurują, ba, nie mają nawet jak. Zostały osadzone w starym systemie, są wyjęte, wyłączone z rzeczywistości - nazwijmy to - rynkowej. Szkoły są wielkimi molochami, które wydają się nie mieć czasu, ani ochoty na indywidualne podejście do uczniów. Od tego opisu są oczywiście wyjątki, ale z trendem dyskutować trudno.
A po szkole…
Sporymi przywilejami cieszą się sędziowie i prokuratorzy - rząd co prawda zapowiada zmiany, ale póki co obie grupy prawników w ogóle nie przechodzą na emeryturę, tylko w stan spoczynku. Mogą to zrobić już po skończeniu 55 (kobiety) i 60 lat (mężczyźni), o ile przepracowali odpowiednio 25 i 30 lat. W stanie spoczynku należy im się 75 procent ostatniego wymagrodzenia i podwyżki takie, jak gdyby nadal czynnie pracowali. Dla porównania przeciętna emerytura w Polsce to mniej więcej połowa średniej krajowej. - Odchodzenie prokuratorów, czy sędziów w stan spoczynku w wieku 55 czy 60 lat jest bez sensu - mówi naTemat dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan. - Mają wiedzę, którą uzupełniają ogromnym doświadczeniem, czyli wiedzą ukrytą i my nagle ich puszczamy w stan spoczynku. Rozumiem, że w pewnym wieku może im być ciężko pracować w pełnym cyklu, niech więc będą doradcami, niech pracują na pół etatu. Moim zdaniem prokuratorzy i sędziowie absolutnie powinni być włączeniu do powszechnego systemu emerytalnego - dodaje Starczewska-Krzysztoszek.
Trzynastki, czternastki
O ile rząd powoli zajmuje się przywilejami emerytalnymi, nie widać chęci, by ktokolwiek zajął się przywilejami pracowniczymi. W bardzo wielu publicznych uczelniach, instytucjach i spółkach skarbu państwa wciąż w najlepsze funkcjonuje wypłacanie trzynastek. Mało tego, niektórzy górnicy dostają nawet 14 pensji w roku (średnia pensja w górnictwie w styczniu tego roku wyniosła 6,8 tys. zł., była wyższa o prawie 40 proc. niż rok wcześniej, ale może to mieć związek z szybszą wypłatą premii, od lutego rosła składka rentowa). Górnicy mogą też liczyć na tzw. deputat węglowy - firma płaci im za więgiel do ogrzewania domów i mieszkań - około 2 tysiące złotych rocznie. Jeszcze lepiej wynagradzani są pracownicy KGHM - w zeszłym roku zarabiali miesięcznie średnio 9 tysięcy złotych, standardowo też dostają rocznie nie 12 a 14 pensji. Rekordowy okazał się 2010 rok - ze względu na świetne wyniki rok wcześniej, pracownicy KGHM dostali 18 pensji.
- Odpowiedzią na szesnaście, czy osiemnaście pensji górników jest Grecja. Proszę zobaczyć do czego to prowadzi - mówi dr Starczewska-Krzysztoszek. System powinien być prosty i mieć charakter motywujący co do zasady. Przez wszechobecne przywileje nie jest ani prosty, ani motywujący. Ludzie uznają, że te przywileje są w standardzie, że im się należą i jak ich nie dostają, to uważają, że im się coś zabiera. Szczególnie w sferze publicznej, w administracji i spółkach skarbu państwa takie działanie jest absolutnie dalekie od profesjonalizmu. Świat się zmienił, system ma być efektywny, ma realizować założone cele, a nie być systemem socjalnym - dodaje.
Przywilej czy kara?
Zmieniają się czasy, zmieniają się wymagania pracodawców, systemy wynagradzania też powinny się zmieniać. Zdaniem Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek powinniśmy zacząć myśleć w innych kategoriach. - Wynagrodzenie powinno być adekwatne do tego, czego od pracownika oczekuje pracodawca. Jeżeli mam być osobą sprzątającą, to powinnam być wynagradzana nie za wszystkie moje kompetencje i zalety, tylko za to, czy dobrze sprzatam, czy nie - dodaje. Przywileje w dzisiejszych czasach nie muszą bowiem (a może i nie powinny wręcz) być traktowane jako coś dobrego. Jeżeli w firmie, w której pracujemy wszyscy dostają premie, czy trzynastki jak leci, znaczy to, że ani ja, ani moi koledzy i koleżanki z pracy nie muszą się starać, bo trzynastka i tak „nam się należy”. Nie dajemy z siebie więcej i rezygnujemy z nagrody, jaką może być premia za zrealizowanie konkretnych celów. Podobnie jest z wypuszczaniem, albo i wypychaniem wręcz ludzi z rynku pracy. - My z nich rezygnujemy i oni siebie też w jakiejś mierze skazują na niebyt w wieku 55 , czy 60 lat. Źle rozumiemy przywileje. Osobiście większość przywilejów potraktowałabym jako karę, a w przypadku gospodarki i funkcjonowania państwa jest to wręcz marnotrastwo wielkiego potencjału doświadczonych pracowników. Czas zmienić przywileje i myśleć w innych, nowoczesnych kategoriach. Szef w tym roku będzie premiował to, to i to, chce osiągnąć konkretne cele, jak mu w tym pomogę dostanę premię, jak nie, to nie - tłumaczy Krzysztoszek.