– Nawet wyjście do sklepu i kupno ziemniaków jest na początku wyzwaniem – mówi Piotr Grochowski, który zdecydował się na emigrację do Chin. Jak mówi, zrobił to, bo kusiły go nie tylko podróże, ale i zarobki jakie ma w Chinach. Wie, że robi tam trochę za "małpkę", bo jego biała twarz podnosi prestiż miejsca w którym pracuje. Zastrzega jednak, że nie każdy znajdzie w Chinach pracę. Jemu się udało i jak na razie nie ma zamiaru wracać.
Piotr Grochowski: Rocznik 1983, czyli 31 lat. A pochodzę z Legnicy, podobnie jak Damian z którym robiłeś wywiad o emigracji na Filipiny. Nawet kojarzę go z widzenia.
Co robiłeś w Polsce?
Studiowałem we Wrocławiu filologię angielską, a później zacząłem zastanawiać się, co dalej. Nie wiedziałem dokładnie czego chcę po studiach, ale wiedziałem, czego nie chcę.
Czyli?
Trzech tygodni urlopu i pracy w publicznej szkole. Zacząłem rozglądać się po internecie, ale w 2006 roku nie było jeszcze żadnych blogów prowadzonych przez osoby mieszkające w Chinach. Jakoś trafiłem na dziewczynę, która uczyła angielskiego. Odezwałem się do niej, zaczęliśmy rozmawiać i zdecydowałem, że po studiach uciekam do Chin.
Gdzie jesteś teraz?
Pingdingshan - małe, milionowe miasto w centralnych Chinach (prowincja Henan). Z dala od popularnych miast, ale to podnosi moją wartość rynkowa, konkurencja mniejsza [śmiech]. Niektórzy, jeśli nie większość, potrzebują miasta, w których "coś się dzieje". Ja robię swoje na prowincji i po semestrze uciekam na 6-8 tygodniowy urlop odreagować.
Dlaczego Chiny?
Szukałem czegoś, co da mi szansę na podróżowanie więcej, niż przez te kilka dni polskiego urlopu. Zaryzykowałem, zacząłem szukać pracy przez internet. Myślałem wtedy, że będzie to przygoda na chwilę, a jestem tu już piąty rok. Wszystko, czego chciałem, wypaliło, warunki są komfortowe i żyje się wygodnie, a przy tym ciekawie.
Nie bałeś się?
Bałem się że nie wypali, bo pracę otrzymałem na odległość, przez Skype i kilka maili. Dostałem pozwolenie na pracę, wizę, ale w dalszym ciągu jechałem do ludzi, których nie widziałem na oczy. Obawiałem się, że ktoś się rozmyśli i będę musiał wracać do Polski na tarczy. To była przeprowadzka na drugi koniec świata i do tego niemal w ciemno. To nie jest Anglia, skąd można wrócić pierwszym lepszym samolotem za małe pieniądze.
Byłeś tam wcześniej?
Tak, w czasie studiów pojechałem na trzy tygodnie turystycznie. Jechałem przez Syberię i Mongolię pociągiem. Przeżyłem wielki szok kulturowy, pojawiła się bariera językowa, no ale było też ciekawie, a to dla mnie kluczowe. Podobno ludzie boją się nieznanego. Ja twierdzę, że jednak wielu to przyciąga...
Znajomi cię przestrzegali?
Większość ludzi tak reagowało. Teraz o wiele częściej słyszy się o ludziach, którzy niekoniecznie jadą do pracy do Niemiec, Francji czy Anglii. W 2009 roku nikt mi tego nie zabraniał, ale znajomi czy rodzina sceptycznie reagowali na mój wyjazd. To z pewnością nie jest pomysł dla każdego, bo jednak wbijanie się w tak inną kulturę, jest, przynajmniej na początku, trudne. Turystycznie można spędzić kilka tygodni niemal wszędzie, ale zostać na dłużej i wejść na poziom interakcji zawodowej, gdzie masz szefa Chińczyka, współpracowników Chińczyków i chińskich uczniów, to coś zupełnie innego. Oczywiście można się tego nauczyć, ale trzeba być otwartym, elastycznym, tolerancyjnym i wyluzowanym.
Brałeś pod uwagę inne kraje?
Polski paszport nie jest w tym zawodzie szczególnie atrakcyjny. Japonia, Korea Południowa, Tajwan nie mogą zatrudnić legalnie Polaka jako nauczyciela angielskiego. Te kraje lepiej płacą, ale wolą Australijczyka, Brytyjczyka lub Amerykanina. W Chinach zapotrzebowanie jest znacznie większe. Brałem jeszcze pod uwagę Tajlandię, bo tam Polak raczej znajdzie pracę. Chcieli mnie też w Mongolii, ale nie jest to miejsce, w którym chciałbym zostać na dłużej.
Jak dajesz sobie radę z miejscowym reżimem?
Jeśli ktoś zgłębi temat Chin i ma aktualne informacje od osób, które Chin spróbowały, to nie będzie miał obaw odnośnie reżimu - ten termin w dzisiejszych Chinach nie jest w moim odczuciu odpowiedni. Żyję tu od pięciu lat, nikt mi nie wchodzi w paradę. Jest jedynie kilka tematów, których w klasie nie poruszam.
Jakich?
Tybet i Tajwan. Nie miałem obaw przed tym "reżimem". Wystarczy zapomnieć o wyobrażeniu o Chinach, jakie mamy w swojej zachodniej świadomości. Ten kraj zmienia się dynamicznie i to co znamy z mediów sprzed 10 lat, to już nie jest to samo. Polskie media, z niewiadomych mi powodów, jakby nie do końca nadążały za zmianami zachodzącymi w Państwie Środka.
Prawdziwe obawy miałem odnośnie życia codziennego, bariery językowej itd. Nawet wyjście do sklepu i kupno ziemniaków jest na początku wyzwaniem. Musiałem się tego wszystkiego nauczyć, aż ręce bolały od gadania.
Jak wygląda tam twój system pracy?
Ja go nazywam "4-2". Cztery miesiące pracy, dwa miesiące wolnego. W tym czasie jadę do Tajlandii, na Filipiny, do Japonii, albo do Polski. A później znowu przez cztery miesiące pracuję i kolejne wakacje. Gdybym w Polsce miał takie warunki pracy, to może pomyślałbym o powrocie, ale póki co nic mnie do tego nie przekonało. Choć nie mówię, że chcę tu zostać na zawsze.
Masz tam znajomych? Chińczyków, Polaków?
Mam znajomych Chińczyków, którzy posługują się angielskim, ale i Polaków jest tu coraz więcej. Ale wiadomo jak to jest, jak ktoś mieszka 500-1000 kilometrów dalej. To inna relacja niż na przykład Kraków-Warszawa. Ściągnąłem tu kilku znajomych, ale widujemy się raz, dwa razy do roku, bo dzieli nas jakieś 20 godzin jazdy pociągiem. Przyjeżdżając tu trzeba pamiętać, że rodzina i znajomi będą daleko.
Opowiedz o swoich chińskich znajomych. To twoi kumple?
Z częścią z nich po prostu pracuję, a z niektórymi jestem bliżej. Ogólnie przez większość jestem tu traktowany jako "tymczasowy". Mój kontrakt jest przedłużany z roku na rok, a Chińczycy postrzegają takie osoby raczej dość pragmatycznie. Za głęboko nie wejdę z nimi w prywatne relacje, bo dla nich może to nie być wystarczająco interesujące lub warte angażowania. Spodziewają się, że prędzej czy później wyjadę, więc jestem kumplem, ale znajomość ta nie wchodzi na wyższe poziomy. Na szczęście zawsze znajdzie się ktoś ciekawy "białasa" i wyjdzie na piwo. Niewiele osób rozmawia tu po angielsku. W moim mieście obcokrajowców jest dziesięcioro. Do tego zawsze dochodzi jakieś grono Chińczyków, z którymi można sympatycznie spędzić wieczór przy piwie.
A jak Twój chiński?
Wydawało mi się, że posiedzę tu rok i będę mówił. Tymczasem do tej pory nie znalazłem motywacji, aby zgłębić język. Daję sobie radę z podstawowymi sprawami na co dzień, ale to za mało, aby porozmawiać z Chińczykiem o historii, filozofii czy sensie życia. Jest duża bariera językowa, ale to mój świadomy wybór. Nie planowałem i nadal nie planuję związać się z Chinami na całe życie, jednak innym polecałbym uczyć się języka. Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy mi umyka.
Ludzie jadą do Wielkiej Brytanii czy Norwegii dla pieniędzy. Jak wyglądają zarobki w Chinach?
Ten kraj nadal wygląda nieźle pod względem zarobków dla kogoś z Polski. Trzy lata nie byłem w Polsce, ale kandydat z Polski może tu zarobić w szkole publicznej jakieś 3-3,5 tys. zł netto (w prywatnej w zależności od miasta i ilości godzin nawet 6-tyś.). Ale tu można więcej z tej kwoty odłożyć niż w Polsce. Mieszkanie mam za darmo od pracodawcy. Nie płacę rachunków od pięciu lat. Wychodzę do knajpy jakieś 2-3 razy w tygodniu, co nie rozbija mi skarbonki. Pracuję 16 godzin tygodniowo, przynajmniej na papierze, bo w praktyce mniej. Do tego w mniejszym mieście, jak to gdzie mieszkam, za godzinę korepetycji dostaję jakieś sto zł. Jest to kierunek, który może być atrakcyjny dla Polaków.
Gdybym miał w Warszawie lub we Wrocławiu pracę za jakieś 5 tys. zł, to może myślałbym o powrocie. Ale i tak nie miałbym tylu urlopów. Kwestia tych wszystkich dodatkowych wartości, jaką jest choćby możliwość podróżowania, jest przytłaczająca. Zdecydowanie łatwiej (i taniej) jest mi wyskoczyć na Filipiny czy do Tajlandii niż do Polski.
W większym mieście, takim jak Pekin czy Szanghaj może zarobić jakieś 5 tyś. zł i więcej, przy czym życie jest o wiele tańsze niż w Polsce.
Co to znaczy "tańsze"?
Dziś na śniadanie jadłem bułeczki na parze, które kosztowały mnie 1,50 zł. Na obiad zjadłem porządną porcję makaronu z warzywami za jakieś 4,5 zł. Na "zwykłą" kolację nie wydasz więcej niż 7 złotych. Dzienne wyżywienie to jakieś 15 zł., przy czym robiąc zakupy nie zastanawiam się, co ile kosztuje. Wypad do porządniejszej restauracji w grupie to uśredniając 30-40 zł, w tym kilka konkretnych dań i oczywiście piwko.
A wynajęcie mieszkania?
Z tym bywa bardzo różnie. W Pekinie lub Szanghaju jest drogo i tam ludzie wynajmują raczej pokoje. Ale gdy ktoś przyjedzie do pracy do Chin jako nauczyciel, najpewniej będzie miał zapewnione mieszkanie przez pracodawcę lub dodatek na mieszkanie. W średnim mieście trzeba zapłacić za lokum jakieś 800-900 zł., przynajmniej w takiej milionowej wiosce, jak moja.
A co tam można robić, poza nauczaniem angielskiego?
90 proc. moich znajomych zajmuje się właśnie nauczaniem angielskiego. Nie mam kontaktu z ludźmi, którzy są na kontraktach w korporacjach, ale wiem że jest ich tu coraz więcej. To najczęściej Pekin, Szanghaj i inne korporacyjne metropolie. Polaków, którzy przyjeżdżają do Chin podzieliłbym na trzy grupy. Nauczycieli angielskiego, osoby przyjeżdżające na kontrakt z polskiej firmy i biznesmenów.
Czyli "do roboty" raczej nikt nie przyjeżdża, to znaczy na budowę itd.
Do Chin nie przyjeżdżają hydraulicy czy stolarze. Jeśli dany zawód może wykonywać Chińczyk, to rząd nie chce wpuszczać obcokrajowców. Po co komu biały hydraulik? Trzymają miejsca dla swoich, a jak Chińczyk nie może czegoś zrobić, to dopiero biorą innych. Jeśli chodzi o naukę angielskiego, Chińczycy mają problem z wymową. Mogą uczyć z książki pisania, czytania czy gramatyki, ale z językiem mówionym są problemy.
A informatycy? Graficy?
Nie słyszałem. Poza tym jest to zawód, który może wykonywać Chińczyk. No chyba że biały jest naprawdę dobry, ma jakieś wybitne czy szczególne umiejętności a jego chiński pracodawca udowodni, że jest on naprawdę potrzebny firmie. Ważne jest też to, że biała twarz dodaje prestiżu. Ja w szkole prywatnej, jeśli stoję pod wejściem, a rodzice przyprowadzający swoje dzieci mnie widzą, to robię za małpkę, która podnosi prestiż. W szkole prywatnej mogą ich dzięki temu bardziej skasować, bo zatrudnia się obcokrajowców. Daję im swoją twarz, czyli prestiż. Można to oceniać różnie, ale taki jest stan rzeczy.
Ilu masz uczniów?
Nie uczę w liceum, ale tam klasy liczą po 60-70 osób. U mnie, na studiach jest 10-40 osób.
Żyjesz sam? Masz jakąś dziewczynę?
Jeśli pytasz o polsko-chińskie relacje damsko-męskie, to oczywiście, że da radę kogoś poznać. Łatwiej jest w dużym mieście, bo angielski jest bardziej obecny w życiu codziennym. Jak znasz chiński, to wszystko przed tobą. Mi jest trudniej, ale zawsze ktoś się znajdzie, bo ludzie lgną do białych. Są ciekawi, otwarci i przyjaźni.
Pięć lat temu nie było takiego konsumpcjonizmu, nie patrzono tak bardzo na to, co kto ma. Widać to również w kwestiach związkowych, bo ludzie są pod tym względem coraz bardziej pragmatyczni.
W Chinach miłość jest często na równi ze "zdrowym rozsądkiem". Rodzice mają wiele do powiedzenia w kontekście wyborów miłosnych dziecka, szczególnie w przypadku córki (w niektórych regionach kraju na 100 kobiet przypada 117 mężczyzn). Wyższe sfery też niechętnie mieszają się z tymi z dołu. Nikt też nie chce oddać dziecka osobie bez stabilnej pracy i dochodu. Chińczykowi bez mieszkania ciężko się zaręczyć, a i auto by się przydało.
Miłość to nie wszystko, bo miłością nie zapewni się bytu rodzinie i tu to każdy wie. Młodsze pokolenie częściowo odchodzi od takiego schematu, ale rodzice czuwają. Dodajmy do wymogów materialnych obcokrajowca i robi się ciężko. Oczywiście, że można znaleźć dziewczynę, ale jeśli ma to się zrobić poważne to najpierw wybadaj temat przyszłych teściów. Żeniąc się z Chinką, żenisz się z Chinami.
Spotkałeś się z tym?
Z dziewczyną nie było problemu, ale rodzice nie pozwolili jej na spotykanie się ze mną. Jeśli w Chinach rodzice coś takiego mówią, to dzieci muszą to uszanować.
A jak z jedzeniem? Pasuje ci?
Każda, lub prawie każda kuchnia orientalna na obczyźnie jest dostrajana do lokalnych kubków smakowych. Gdy przyjechałem do Chin po raz pierwszy turystycznie i zamówiłem kurczaka z ryżem, bo to zamawiałem we Wrocławiu, a dostałem miskę zupy z głową kurczaka oraz osobno ryż, szybko zrozumiałem, że to co pamiętam z Polski, tu się nie sprawdzi. Jest inaczej, ale fenomenalnie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jest tak szeroka gama smaków, że wszyscy będą tu szczęśliwi pod kątem kulinarnym. Trudniej jest z zachodnim jedzeniem. W Szanghaju i Pekinie jest wszystko, ale w mniejszych miastach do wyboru masz McDonaldsa albo Pizza Hut.
Chodzisz do McDonaldsa?
Kilka razy w miesiącu najczęściej na kawę, ale i bułkę zdarzy się zamówić. Inni obcokrajowcy częściej, bo nie każdy, mimo ogromnego wyboru, potrafi na chińszczyźnie dłużej wytrzymać.
Co nazwałbyś miejscowym dziwactwem kulinarnym?
Najgorzej jest, gdy pójdziesz na oficjalną kolację z szefostwem. Zastawią stół, a im większe dziwactwo, tym bardziej są dumni. Musiałem jeść gotowane świńskie nóżki, ptasie główki, jajko z embrionem, świńskie ryjki, gotowane uszy, języki... Oczywiście można uprzejmie odmówić, ale docenią jeśli spróbujesz. W Chinach relacje buduje się właśnie przy stole, dotyczy to jedzenia, jak i picia.
W Chinach jest bezpiecznie?
Kraj jest ekstremalnie bezpieczny. System robi swoje, bo jest tu zdecydowanie większy szacunek dla munduru.
A co cię denerwuje w tym kraju, w jego mieszkańcach?
Przepaść mentalna. Muszę pamiętać, że jestem tu gościem i nie mogę wymagać, aby ktoś dostosowywał się do mnie. W Chinach największą różnicą jest to, że inaczej postrzegają kłamstwo. Dla nich to niemówienie prawdy. Musisz zaakceptować ten rodzaj komunikacji, bo inaczej osiwiejesz w jedną noc i rano wyjedziesz.
Lubią nie mówić prawdy?
Nie jest tak, że ktoś cię okłamie w żywe oczy dla zabawy czy z czystej złośliwości. W Chinach komunikacja nie jest tak bezpośrednia, jak u nas. Tu unika się konfrontacji czy nieprzyjemnej sytuacji dla którejkolwiek ze stron. Na przykład jeśli jest dwóch pracowników, ale jeden jest troszkę wyżej, to nie możesz mu powiedzieć "słuchaj Heniu, ten twój projekt nie zadziała, trzeba go poprawić". Gdybym powiedział wprost, że coś zrobił źle, to on traci twarz, prestiż i dumę. Jak straci twarz, to komunikacja miedzy nami siada.
Strona internetowa Piotra Grochowskiego: chiny-info.pl