
Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w 2003 roku. W Warszawie. Mieście nieprzypadkowym, bowiem właśnie w stolicy Polski, przed wojną, było największe skupienie ludności żydowskiej w Europie. Od dobrych dwunastu lat, organizatorzy WJFF próbują o tym fakcie przypominać. Skutecznie, bo z roku na rok rośnie liczba widzów, gości specjalnych, ale także filmów biorących udział w przeglądzie.
W Polsce, przed wojną, była największa diaspora w Europie, a druga na świecie. I ta pustka domaga się wypełnienia. Zarówno my, jak i inni, zajmujący się tą tematyką, chociażby Festiwal Singera, próbujemy tego dokonać.
Najwięcej zainteresowania wzbudza film otwarcia. Jest nim obraz w reżyserii Phila Aldena Robinsona z 2014 roku. Polska premiera. Ważna z kilku powodów. Po pierwsze - fabuła: Amerykański film, który opowiada o życiu Henrego Altmanna - zrzędliwego i negatywnie nastawionego do otaczającego go świata mężczyzny, który dowiaduje się nagle, że zostało mu jedynie 90 minut życia. Po drugie - Robin Williams, który gra w nim główną rolę. Jak zapewniają organizatorzy - jest to ostatnia rola wybitnego aktora.
Moda na kulturę żydowską trwa od momentu, gdy modna stała się etniczność. Podobnego zdania jest sam wicedyrektor festiwalu. To, jak podkreślał mój rozmówca, wynika z pustki, jaka została po kulturze żydowskiej, zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej. Polacy coraz chętniej po tę kulturę sięgają, chcą wiedzieć więcej o historii i ludziach, którzy tę historię tworzyli. W końcu - zmieniła się sama Polska. Ale czy my się tak naprawdę zmieniliśmy? I o to zapytałem mojego rozmówcę:
Mentalność na przestrzeni tych dwunastu lat zmieniała się w małym stopniu. Druga sprawa, że na przełomie wieków obserwujemy renesans życia żydowskiego w Polsce. I to jest główna zmiana, że życie żydowskie w Polsce staje się coraz bardziej częścią życia polskiej rzeczywistości, a mniej cepelią czy wspomnieniem.
Chcesz więcej stylu? Znajdź nas na facebooku!