
Najpierw Jarosław Kaczyński zaproponował Ewie Kopacz współpracę w sprawie Polaków zadłużonych we frankach, teraz to premier zaprasza prezesa do stołu w swojej kancelarii, oferując "zamknięcie epoki jałowych sporów". I Kaczyński jest w kropce, bo jakkolwiek by nie manewrował, i tak przegra tę bitwę. Odrzuci zaproszenie – powiedzą, że nie chce konstruktywnych rozmów. Przyjmie – odtrąbią sukces Kopacz. Prezes stał się zakładnikiem własnej polityki.
– Możemy się różnić, ale nie musimy się zwalczać. Nigdy więcej "trzech poziomów niżej", ale też nigdy więcej "pisowskich śmieci". Nigdy więcej "pan jest zerem panie pośle", ale też nigdy więcej "unijnej szmaty". Chcę to dziś obiecać Polakom – mówiła w poniedziałek Kopacz.
Kopacz od początku swojej kariery w fotelu premiera jak mantrę powtarza słowo "zmiana". Tłumaczy, że Polakom przejadła się walka w kisielu w wykonaniu dwóch największych partii, co może się podobać. Pozuje na głos ludu, kiedy mówi, że "Polacy mają dość", apeluje "Zdejmijmy klątwę nienawiści" albo, jak w nowym spocie, symbolicznie zamyka drzwi za kłócącymi się politykami.
Kaczyński jest w defensywie. Dla Kopacz to jest sytuacja win-win. Jak prezes PiS odrzuci ofertę współpracy, to będzie dowód na to, że nie jest zainteresowany konstruktywną polityką. Jeśli przyjmie zaproszenie, będzie to dowód na skuteczność działania pani premier.
Premier zaszachowała prezesa, a ten może wybrać chyba tylko jedną, najlepszą za złych opcji. Czyli powiedzieć "jestem za współpracą", ale postawić warunki, których rząd PO może nie spełnić. Zresztą, to już się dzieje. Kaczyński ogłosił, że "przejawem dobrej woli" Kopacz będzie poparcie przygotowanego przez PiS projektu uchwały, który wzywa do rozwiązania najpilniejszych problemów społecznych w 2015 roku. Druga sprawa to wiek emerytalny – PiS chce go obniżyć i ustami prezesa przekonuje, że "ktoś, kto mówi, że jest bliżej ludzi" powinien to zrobić.
