12 milionów w samej Francji. Kolejne miliony w reszcie Europy. Tylu ludzi obejrzało film “Za jakie grzechy, panie Boże”. Obraz w reżyserii Philippe’a de Chauverona to remedium na nasze uprzedzenia i spięcia we współczesnym świecie. To, według mnie, filmowa aspiryna na ból, jakim jest wciąż panoszący się w krajach tej części świata, rasizm. W Polsce ten film się podoba i zdobywa widzów. Dzięki Bogu!
"Żyd, a nie ma głowy do interesów"
Cztery piękne córki francuskiego małżeństwa. Trzy z nich zapragnęły poślubić imigrantów, którzy zabójczo są w nich zakochani. Miłość nie wybiera, z czego najmniej zadowolony jest ojciec rodziny Claude. Swoją drogą, znakomicie zagrana postać przez Christiana Claviera. Czy jest uprzedzony? Oczywiście, że tak, tylko trudno mu się do tego przyznać. Podobnie żona - rasistka, jak i sami wybrankowie dziewczyn. No dobra, jak i połowa ludzi siedzących na tym filmie w kinie. W rodzinie Verneuil pojawia się Rachid - Żyd, David - Arab i Chao, który jest Chińczykiem. Panowie mają ze sobą tyle samo wspólnego, ile może ich różnić. Arab Żyda toleruje, ale czy lubi? Nie wiadomo. Chińczyka zaś nie lubią wszyscy, bo za wszelką cenę chce wkupić się w łaski teściów. Ale czy na pewno chodzi o wazeliniarstwo? Jedno jest pewna. Akcja dopiero się rozkręca, gdy w domu pojawia się... czarnoskóry.
"Czarno to widzę"
Do familii nazywanej przez miejscowych “Benettonem” dołącza Charles - czarnoskóry wybranek ostatniej z córek, która - tak w połowie filmu - decyduje się na ślub z ukochanym. Ojca rodziny trafia szlag, matka zaś idzie na terapię, bo nie daje sobie z tym wszystkim rady. Co robią zięciowie? Przekonują żony, że kto, jak kto, ale czarny w rodzinie to zdecydowanie za dużo! Nieźle, prawda? Rodzinny galimatias na dobre zaczyna się kręcić, gdy na ślub przyjeżdża rodzina Charlesa. O ile matka pana młodego Francuzów lubi (czego już o swoich rodakach powiedzieć by nie mogła), o tyle ojciec - wręcz ich nie znosi. Ba, on przyszłą synową traktuje w kategoriach "życiowe porażki". Jedyną nieuprzedzoną w całym towarzystwie wydaje się być siostra Charlesa.
"Żółtki mają małe"
No dobrze, ale co w tym filmie jest zatem takiego śmiesznego? Odpowiedź jest bardzo prosta - wszystko! To kinowy majstersztyk, który rozprawia się z naszymi uprzedzeniami. Jak? To pełna gagów i do granic możliwości przepełniona rasistowskimi żartami komedia. Zabawna i poruszająca. Naprawdę! To właśnie dzięki formule, bezczelnej wręcz lekkości nabijania się z pochodzenia, kolorów skóry czy wyznań, udaje się zwrócić naszą uwagę na rzecz bardzo ważną - możesz być biały, ale nie być katolikiem, możesz być Chińczykiem, ale nie mieć odpowiedniego obywatelstwa, albo najnormalniej w świecie - możesz być po prostu sobą, a i to wystarczy, aby ktoś miał do ciebie uprzedzenia. Bo na to nie ma wzoru, a jedynym rozwiązaniem okazuje się być - wspólna zabawa. Czy ta, podczas wesela, czy w kinie przy naprawdę zabawnym obrazie.
Dawno nie byłem na filmie, który tak by mnie bawił. Od niemal samego początku, do końca. Dawno też nie byłem na filmie, który mówił o rzeczach ważnych, ale nie zasmucał. A jeżeli powodował łzy - to zdecydowanie ze śmiechu. W końcu - to film, który już teraz wiem, że Polacy pokochają. Bo mamy wiele uprzedzeń, ale jest coś, co nam wychodzi jeszcze lepiej - potrafimy się śmiać sami z siebie.