15 tysięcy brutto – tyle średnio w 2013 roku zarabiali absolwenci MBA. Aż 1/4 z nich mogła liczyć na pensję w wysokości 23 tys. PLN i więcej, a najsłabsi... na 9,5 tysiąca brutto. Takie stawki to marzenie niejednego Polaka. Podobne różnice można zauważyć w USA. Pytanie tylko: czy to właśnie fakt, że ktoś skończył MBA, daje mu takie zarobki?
Cenny jak absolwent MBA
W przypadku magistrów średnia pensja w zeszłym roku wyniosła 4,5 tysiąca brutto, a więc trzy razy mniej niż u osób z ukończonym MBA – wynika z badania Sedlak & Sedlak. Najlepiej sytuacja pod tym względem wyglądała na Mazowszu, gdzie mediana zarobków absolwentów MBA, czyli najczęstsze wynagrodzenie wśród ankietowanych, wyniosła 18 tys. PLN. Najniżej takie osoby są wyceniane w branży IT, najwyżej – w przemyśle ciężkim.
Podobne oddziaływanie na zarobki MBA ma w Stanach Zjednoczonych. Według rankingu „Forbesa” po najlepszych studiach tego typu można liczyć nawet na pensję większą rocznie o 50 tysięcy dolarów – w przypadku najlepszego MBA na Uniwersytecie Stanforda właśnie. W przypadku Harvardu czy Chicago różnica ta jest nieco mniejsza – ok. 30 tysięcy dolarów.
Co to są te EmBiEj
Za co tyle się płaci? MBA, czyli Master of Business Administration (tłumaczone na polski jako Magisterskie Studia Menedżerkie), to po prostu studia podyplomowe, które często wymagają też posiadania np. doświadczenia zawodowego.
Chociaż boom na tego typu studia można zauważyć dopiero od kilku lat, to Amerykanie tworzyli MBA już w latach 50. XX wieku. Do Polski „masterzy biznesu” zawędrowali wraz z transformacją ustrojową – pierwsze takie studia dostępne były dla Polaków już w latach 90. Poszczególne kraje stworzyły swoje modele MBA – na przykład u nas zazwyczaj kurs trwa do dwóch lat, w USA o rok dłużej.
Jeśli chodzi o dziedziny wiedzy, to studenci kształcą się z zakresu księgowości, finansów, marketingu, zarządzania – zasobami ludzkimi czy przedsiębiorstwem, ale też np. korzystania z zasobów informacyjnych. Wyróżnia się kilka podstawowych rodzajów MBA: podstawowe dla menedżerów, executive – dla najbardziej doświadczonej kadry, global executives – dla zarządzających globalnymi firmami i instytucjami międzynarodowymi oraz branżowe. W kwestii tych ostatnich uczelnie mogą tworzyć dowolne profile – na przykład warszawski SGH wyróżnia tu MBA medyczne, IT, dla inżynierów czy działów HR.
Tym jednak, co jest wspólne dla wszystkich MBA, to zajęcia dotyczące „miękkich”, uniwersalnych umiejętności praktycznych. Czyli na przykład komunikacji interpersonalnej, zarządzania ludźmi, prowadzenia negocjacji czy bycia liderem. Jednocześnie jednak można się tam uczyć o marketingu czy e-biznesie. I na pewno zajęcia będą ciekawsze niż na „normalnych studiach”.
Dla poważnych ludzi
Jak bowiem mówi nam anonimowo osoba organizująca MBA na jednej z warszawskich uczelni, „wykładowcy bardzo przykładają się do MBA”. Jak wyjaśnia, duże znaczenie ma tu profil przeciętnego „studenta”. – Głównie na takie studia decydują się dyrektorzy, czy managerowie w wieku 35+. W kwestii płci panuje tutaj równowaga – dodaje nasz rozmówca.
– Na MBA przychodzą więc już dorośli ludzie, którzy zajmują jakieś stanowisko zawodowe i wiedzą czego chcą, a zatem wiele wymagają i chcą się uczyć. Po drugie, to prestiżowe studia, na które nie stać każdego, jeśli już się tam wybiera, to ma oczekiwania i wykładowcy o tym wiedzą. Zatem nie może być tu mowy o odwalaniu roboty – wyjaśnia informator.
– Z rozmów, jakie przeprowadzaliśmy wynika, że absolwenci są zadowoleni i otwiera im to jakieś furtki wyżej, jeśli chodzi o karierę zawodową – zaznacza organizator MBA. – Nie jest jednak powiedziane, że papier ukończenia MBA coś samoistnie zmienia, ważne ile się przykładało na tych studiach i co się z nich wyniosło, ale to akurat dotyczy każdych studiów – podkreśla mój rozmówca.
Tylko dla bogatych
Jak jednak dodaje, „dla zwykłego śmiertelnika” studia tego typu to póki co tylko mrzonka – głównie ze względu na wysoką cenę. W Polsce opłaty za studia MBA wahają się, w zależności od rodzaju i uczelni, od 20 do nawet 60 tysięcy złotych.
Executive MBA na Akademii Leona Koźmińskiego, uznanej przez „Perspektywy” za najlepsze studia tego typu w Polsce, kosztuje na przykład 50 tysięcy złotych jednorazowo. Ale już MBA branżowe, np. dla finansistów lub IT, to „tylko” 30 tysięcy PLN. Również w Szkole Głównej Handlowej, znajdującej się na 2. miejscu najlepszy polskich MBA, trzeba zapłacić 31 tysięcy. Na UW z kolei (3. miejsce w rankingu) koszt takich studiów to 18 tysięcy dolarów, czyli ok. 59 tysięcy złotych.
A to i tak tanio w porównaniu z tym, ile trzeba zapłacić na najlepszych zachodnich uniwersytetach. Wystarczy powiedzieć, że w pierwszej dziesiątce rankingu „Forbes'a” nie ma MBA tańszych niż 110 tysięcy dolarów, a na przykład Harvard życzy sobie aż 126 tys. Pod względem programów nauczania zachodnie uczelnie od polskich różnią się szczegółami, a ich siła tkwi oczywiście w najlepszych kadrach na świecie.
Ile to jest warte?
Pytanie tylko: czy wydawanie takich kwot się opłaca? Tutaj zdania są silnie podzielone i zależą chyba tylko od tego, czy ktoś potem... odniósł sukces. MBA na Harvardzie skończył m.in. prezes PZU Andrzej Klesyk, który opowiadał o tym w wywiadzie dla „DGP".
Zachwyt Harvardem jednak łatwo zrozumieć – faktycznie poznaje się tam tuzy światowego biznesu. I chociaż inne uczelnie starają się, by ich MBA było jak najlepsze, to siłą rzeczy daleko im nawet do uniwersytetów z czołówki rankingu. W USA głośno było o książce Mariany Zanetti, cytowanej przez Business Insider, która stwierdziła, że studia tego typu to edukacyjna bańka.
Najlepsi bez MBA?
W związku z faktem, że sami absolwenci MBA różnie oceniają efektywność – również finansową – ukończenia tych studiów, powstaje istotne pytanie: na ile to MBA sprawiają, że zarabia się więcej? A może sytuacja jest odwrotna: na MBA idą najlepsi menedżerowie, więc siłą rzeczy zawsze ta grupa będzie jedną z najlepiej zarabiających?
Ekspertka BCC ds. rynku pracy Dominika Staniewicz przyznaje, że na rynku pracy mamy do czynienia raczej z tą drugą wersją. – MBA to rozszerzenie wiedzy i trafiają tam głównie prezesi oraz menedżerowie wyższego szczebla, których na to stać. Ich zarobki już wtedy są odpowiednio wyższe – wyjaśnia nasza rozmówczyni. Inne osoby, nie planujące kariery menedżerskiej na najwyższych szczeblach, z MBA raczej nie skorzystają.
Staniewicz podkreśla, że dla pracodawców, którzy szukają top menedżerów, posiadanie przez kandydata MBA jest bardzo ważne – szczególnie, jeśli np. to prezes poszukuje kogoś na stanowisko dyrektora, a sam ma ukończone takie studia. – Będą porozumiewali się podobnym językiem, zakresem wiedzy, to ułatwi współpracę – tłumaczy Staniewicz. Dodaje jednak, że menedżer, który nie ma MBA, a zatrudnia pracownika z takimi studiami, nie zrozumie wartości, jakie on ze sobą niesie. – Może doceniać tylko tytuł, bo o tym usłyszał – ocenia ekspertka BCC.
Reklama.
Andrzej Klesyk, prezes PZU
Często pojawiają ważni prezesi, np. Procter & Gamble czy Goldman Sachs. Opowiadają coś i proszą, żeby aplikować do ich firm. Więc wyobraźcie sobie: przyjeżdża gość w garniturze szytym na miarę, butach od własnego szewca, taki papież biznesu, i jeszcze nas o coś prosi. Młody człowiek rośnie...I rośnie... Naprawdę.
Mariana Zanetti
Wątpię, by one miały duży wpływ na kariery. Oczywiście są wyjątki, na przykład w konsultingu czy bankowości inwestycyjnej, gdzie zawsze docenia się MBA. Dla całej reszty jest to dyplom miły do posiadania. Spotkałam tam wspaniałych ludzi, wykładowców. Nauczyłam się ciekawych rzeczy biznesowych. Ale nie było to warte poświęconego czasu i pieniędzy. Mogłam zdobyć obie te rzeczy zostają na rynku pracy. Absolwenci MBA otrzymują wysokie pensje, ale sam stopień nie ma z tym nic wspólnego.