W najbliższą niedzielę Katalończycy pójdą do urn, by wypowiedzieć się, czy chcą niepodległości dla swojego regionu. I choć władze w Madrycie uznają głosowanie za nielegalne, wynik może mieć wpływ na losy kraju. Oto, co warto przy tej okazji wiedzieć.
Podobnie jak Szkocja, Katalonia - jeden z najbogatszych regionów Hiszpanii zamieszkiwany przez 7,5 miliona osób – chciała zorganizować wiążące referendum w sprawie oderwania się od macierzy. Już wiadomo, że zaplanowane na 9 listopada głosowanie tego podstawowego warunku nie spełni – będzie tylko symbolicznym aktem, sondażem opinii.
Wszystko przez dwa orzeczenia Trybunały Konstytucyjnego w Madrycie, który najpierw zabronił organizacji plebiscytu, a ostatnio stwierdził, że nawet gdyby traktować głosowanie jako rodzaj konsultacji, „nie spełnia ono wymogów demokracji”. Regionalny rząd w Barcelonie zapowiedział odwołanie od tych decyzji.
Najważniejszy argument Madrytu to konstytucja, która mówi, że jedność państwa jest nienaruszalna. Przeciwnicy referendum przekonują, że ewentualny plebiscyt mogą zarządzić tylko władze centralne, i tylko wtedy, gdy będzie zapewniony udział wszystkich obywateli państwa, a nie tylko Katalończyków.
Ci jednak, na czele z premierem regionalnego rządu Arturem Masem (to on podpisał dekret o referendum), w niedzielę i tak będą głosować. Nie wiadomo tylko, jak to będzie wyglądało od strony organizacyjnej. Do urn może pójść nawet 5,4 miliona osób.
2. ZA I PRZECIW, PÓŁ NA PÓŁ
O ile nie ma wątpliwości, że większość Katalończyków jest za tym, by w sprawie przyszłości regionu rozstrzygnęło głosowanie (we wrześniu 74 proc.), o tyle nie jest oczywiste, że większość opowie się za niepodległością. Tak jak na finiszu kampanii przed szkockim referendum, tak i tu różnica między poparciem dla obu stron jest nieznaczna.
Jeszcze w marcu tego roku poparcie dla idei oderwania się od Hiszpanii deklarowało prawie 60 proc. Katalończyków. Miesiąc temu niepodległości chciało już tylko 45 proc. ankietowanych - 23 proc. opowiedziało się za zachowaniem autonomii, a 20 proc. za podporządkowaniem się władzom centralnym. Co ciekawe, w każdym takim badaniu około 30 proc. mieszkańców regionu mówi, że kategorycznie nie chce niepodległości.
Polacy („Los Polacos”) – tak nazywani są w Hiszpanii Katalończycy, szczególnie często przy okazji referendum. To pejoratywne przezwisko i chyba nikt nie wie dokładnie, skąd się wzięło.
Hipotez jest kilka. Jedna mówi, że odnosi się ono do oszczędności Katalończyków – tak jak my mówimy o Szkotach, tak Hiszpanie mówią o „Polacos”. Inna, dość fantastyczna, że zarówno dla nas, jak i dla mieszkańców Katalonii, obiektem kultu jest Madonna (my mamy tę z Częstochowy, oni - z Montserrat).
Najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie wiąże się z historią. Podobno kiedy Katalończycy pełniący służbę wojskową spotykali się z reprezentantami innych regionów, ci zwracali uwagę na niezrozumiały język z Katalonii. „Mówią, jak jacyś Polacy” – skarżyli się. I tak już zostało. Czytaj więcej
3. „TAK” GROZI GOSPODARCZĄ KATASTROFĄ
W niedzielę co prawda nie zapadnie decyzja dotycząca przyszłości Katalonii, ale rezultat będzie miał wpływ na przyszłość sprawy niepodległości regionu. Jeśli będzie na „TAK”, premier Mas, który rządzi w autonomii od 2010 roku, zyska silniejszy mandat do negocjacji z władzami centralnymi, a temat Katalonii będzie jeszcze intensywniej dyskutowany (także na forum UE). W tym sensie to symboliczne referendum zwiększy szanse na niepodległość.
A co oznaczałaby Katalonią poza Hiszpanią? Przede wszystkim turbulencje finansowe dla Madrytu. Katalonia daje aż 19 proc. hiszpańskiego PKB i 26 proc. eksportu kraju. Regionalny minister finansów twierdzi, że Katalończycy dokładają do wspólnego budżetu około 20 mld dolarów rocznie. To oznaczałoby znaczną stratę.
Barcelona też by ucierpiała. Bezrobocie wzrosłoby do poziomu 34 procent, deficyt budżetowy przekroczyłby 10 procent Produktu Krajowego Brutto, a zadłużenie państwa wyniosłoby 118 proc. PKB - 10 razy więcej niż teraz – taki obraz niepodległego państwa narysowali niedawno ekonomiści ze stolicy Katalonii i naukowcy waszyngtońskiego Instytutu Petersona.
Bardzo problematyczna byłaby kwestia członkostwa nowego państwa w Unii Europejskiej. Władze centralne utrzymują, że Katalonia znalazłaby się poza UE i miałaby przed sobą cały proces akcesyjny. Tym samym grożono Szkocji i to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Dodatkowo, jeśli niepodległość Katalonii uderzyłaby w gospodarkę Hiszpanii, negatywny wpływ takiego ruchu odczułyby też gospodarki innych krajów Unii.
Katastrofa mogłaby się wydarzyć w jeszcze jednym wymiarze - prawnym. Skoro Hiszpania respektuje tylko ogólnokrajowe referenda, nigdy nie zaakceptuje jednostronnej deklaracji niepodległości, nawet gdyby nowe państwo zostało uznane na arenie międzynarodowym. Przynajmniej jeśli będzie konsekwentna. Taka konsekwencja niosłaby też za sobą konieczność postawienia zarzutów i osądzenia tych, którzy naruszyli integralność państwa.
Jakiś czas temu prokurator generalny Hiszpanii ostrzegał, że "kryminalny scenariusz", w którym liderzy separatystów lądują w więzieniu, jest rozważany. Wyraził nadzieję, że nie będzie konieczny.
4. BASKOWIE NASTĘPNI
Ewentualny sukces katalońskiego referendum zadziała jak zachęta dla innych mniejszości etnicznych w Hiszpanii, które chciałyby szerszej autonomii lub nawet niepodległości. Kilka miesięcy temu pierwszy krok w tym kierunku zrobili Baskowie. Parlament ich regionu przyjął uchwałę, w której stwierdza, że mieszkańcy mają prawo do samostanowienia.
W Kraju Basków dzięki Katalonii budzą się więc uśpione od kilku lat aspiracje niepodległościowe. W 2005 roku baskijski premier próbował przeforsować w parlamencie w Madrycie plan uniezależnienia się od władz centralnych (wtedy Trybunał Konstytucyjny również zablokował referendum), ale plany pokrzyżowała mu wyborcza porażka. Od tego czasu o niepodległości było ciszej. Aż do teraz.
5. KLINCZ - SCENARIUSZ NAJBARDZIEJ PRAWDOPODOBNY
O konsekwencjach wybicia się Katalonii na niepodległość można pisać sporo, ale póki co to wciąż bardzo mglista wizja. Ostatnie miesiące, czyli batalia o głosowanie z 9 listopada, zwiastują raczej kolejne miesiące i lata przeciągania liny między centralą i regionem.
Katalonia dziś w ramach autonomii ma własny rząd i parlament, zbiera lokalne podatki, zarządza różnymi dziedzinami życia - od szkolnictwa po wymiar sprawiedliwości. Narzeka, że dostaje zbyt małe dotacje, m.in. na pensje i zasiłki. I pewnie tak będzie dalej. Chyba że Barcelona pójdzie na konfrontację i jednostronnie ogłosi niepodległość.