Zabicie dziennikarza w rejonie walk - nieważne czy to Syria, czy Afganistan - jest dzisiaj tak samo ważne jak unicestwienie żołnierza. A czasem nawet ważniejsze.
Ostatnie dwa lata były okresem, kiedy zginęło najwięcej dziennikarzy. Ponad 150 zostało zabitych, a około 200 wsadzono do więzienia. Dziennikarze zawsze byli potrzebni w miejscach konfliktów i sporów. Niezależnie od tego, jaką wizję danej sytuacji przedstawiali, to jednak nieśli informację dalej, o opisywanych sytuacjach się mówiło, często teksty i relacje miały moc sprawczą. Obydwie strony konfliktu potrzebowały rozgłosu, dlatego odznaka PRESS często chroniła przed nieprzyjemnościami. Ale to już przeszłość. Co się zmieniło?
Chęć rozgłosu
– To prawda, dziennikarze stali się celem. W Afganistanie od 2001 roku zginęło ich już więcej niż podczas II Wojny Światowej, a przecież ten drugi konflikt był nieporównywalnie bardziej intensywny, totalny – tłumaczy Marcin Ogdowski dziennikarz Interia.pl, autor bloga zAfganistanu.pl. Dlaczego tak się dzieje? – Śmierć żołnierzy NATO nie skupia już uwagi zachodnich mediów. Spowszedniała, stała się oczywista. To ledwie sucha depesza, która spływa z agencji. Zabijając dziennikarza, afgańscy rebelianci mogą liczyć na zupełnie inny efekt. Media będą o tym trąbić bez przerwy – rodzime z oczywistych powodów, pozostałe w geście zawodowej solidarności. A właśnie o taki rozgłos chodzi talibom.
Wygląda więc na to, że media ukręciły same na siebie bicz. W poszukiwaniu newsa ciekawszego niż śmierć żołnierza wydały niejako wyrok na swoich pracowników.
– Proszę zwrócić uwagę na to, co się działo w polskich mediach, gdy nie w warunkach wojennych, ale w wyniku zawalenia się budynku, zginęła para polskich dziennikarzy. A bardziej adekwatnie – sięgnijmy pamięcią do medialnych reakcji na śmierć Waldemara Milewicza – dodaje Ogdowski.
Dziennikarz opowiada też o swoich początkach pracy w Afganistanie. – Kiedy zaczynałem tam wyjeżdżać, w warunkach akredytacji zapisano konieczność posiadania kamizelki z napisem PRESS. Nosiłem taką do czasu aż przekonałem się, że równie dobrze mógłbym sobie wyrysować na piersiach tarczę strzelniczą. Gdy bowiem pracuję z wojskiem, jestem dla talibów oficerem wywiadu, działającym pod przykrywką.
Możesz pisać, ale tak jak ci podyktujemy
Niebezpieczeństwo czyha na dziennikarzy nie tylko w Iranie, Afganistanie czy Syrii. Największym problemem ludzi mediów stało się to, że nie posiadają już monopolu na informację. Kiedyś tylko obecność międzynarodowego reportera gwarantowała, że relacja z danego wydarzenia obiegnie świat.
Dziś wystarczy mieć telefon, wyposażony w aparat i dostęp do internetu, by móc relacjonować z dowolnego miejsca na świecie. Dlatego ugrupowania terrorystyczne czy autorytarne rządy wolą stworzyć własny kanał na YouTube czy założyć konto na serwisie społecznościowym i bez pośredników komunikować się ze światem.
W tym kontekście warto przyjrzeć się strategii medialnej Al-Kaidy. Osama Bin Laden udzielił wywiadu raptem kilku zagranicznym dziennikarzom, a wszystko przed 11 września. Potem lider terrorystów nagrywał tylko filmiki, które rozprzestrzeniała al-Jazeera. Obecnie ani al-Kaida, ani ISIS nie potrzebują międzynarodowych reporterów, żeby puścić informację w świat.
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan także nie przebiera w środkach. W Turcji dziennikarze siedzą w więzieniach. Na niedawnym spotkaniu z międzynarodowym Komitetem ds. Ochrony Dziennikarzy Erdoğan stwierdził, że globalne media są stronnicze, tendencyjne i zachowują się jak intruzi. On woli polegać na lokalnych dziennikarzach. Trudno się dziwić, w kraju, w którym można trafić do aresztu za polubienie czegoś na Facebooku, lokalne media z pewnością nie będą stronnicze ani tendencyjne. Będą po prostu prezentowały wizję rządu, a jeśli nie, to można po prostu np. odłączyć Twittera i zamknąć kogo trzeba w areszcie.
Ignorowani
Ponieważ własny dziennikarz jest lepszy niż obcy, międzynarodowi niezależni dziennikarze stracili szacunek i bezpieczeństwo. W najlepszym wypadku są ignorowani i lekceważeni, w najgorszym zabijani. W Rosji i Węgrzech media są prześwietlane na wszelkie sposoby, od kar finansowych po kampanie oszczerstw czy pokazowe procesy.
Z dziennikarzami nie cackają się też meksykańscy przedstawiciele karteli narkotykowych. Wcześniej media swoimi artykułami pokazywały, że z mafią trzeba się liczyć, oddawały niejako grozę tej organizacji. Dziś, kiedy można do sieci wrzucić filmik z egzekucji, reporterzy są zupełnie niepotrzebni, wszak obraz tortur czy ścinania głowy przemawia do ogółu silniej niż tysiąc słów. Przekonała się o tym dziennikarka, która regularnie tweetowała z meksykańskiego miasta Reynosa. Została porwana przez handlarzy narkotyków, a jej ostatni tweet brzmiał: – Moje życie się skończyło. Nie narażajcie się tak, jak ja to zrobiłam. Umarłam za nic, oni są bliżej niż myślicie.
Wiadomość została opatrzona zdjęciem jej martwego ciała.
Czy to oznacza koniec dziennikarzy międzynarodowych, ich misja dobiegła końca i nie są już potrzebni? Choć dla stron konfliktów to ze wszech miar pożądana sytuacja, obywatele potrzebują reporterów bardziej niż kiedykolwiek.
– W społeczeństwie informacyjnym każdy może publikować dowolne treści. Ale to wcale nie eliminuje profesjonalnych reporterów – przekonuje Marcin Ogdowski. – Dobry reporter ma przekazać informację, ale też pomóc czytelnikowi wyrobić sobie opinię.