"Wyrwę z korzeniami sieci społecznościowe" – zapowiedział premier Turcji Recep Tayyip Erdogan, po czym zablokował tureckim internautom dostęp do Twittera. To i tak jeden z mniejszych wymiarów kary w kraju, gdzie za krytyczne wobec rządu komentarze w sieci można trafić przed sąd. – Przy okazji protestów na ulicach aresztowania uzasadniane były "internetowymi powodami", a policja często zabiera komputery z domów. Panuje powszechne przekonanie, że rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane – opowiada w rozmowie z naTemat 23-letni Semih (nie chce ujawniać nazwiska), student ekonomii ze Stambułu.
Wasz premier kilka tygodni temu zapowiedział blokadę Facebooka i YouTube, a teraz wypowiada wojnę Twitterowi. Rzeczywiście sytuacja jest tak poważna, jak wskazywałyby jego wypowiedzi?
Tak, i dotyka każdej osoby, która używa internetu. Bywają przypadki, że ludzie zostają aresztowani za to, że coś umieścili, udostępnili czy nawet skomentowali na portalach społecznościowych. Od ubiegłej nocy, zgodnie z zapowiedzią Erdogana, zablokowany jest Twitter, a podobną blokadę miało jakiś czas temu YouTube. Nie ma żadnego jasnego wytłumaczenia, dlaczego władze podejmują takie decyzje. Wszystko odbywa się za sprawą orzeczenia sądu, który nie opiera się na żadnej prawnej definicji przestępstwa w internecie. Jej po prostu nie ma. Efekt jest taki, że sami już po prostu nie wiemy, co jest zgodne z prawem, a co nie. Władze też chyba nie, skoro zdarzają się różne wyroki w identycznych sprawach.
Znasz kogoś, kto został ukarany za wpisy w internecie?
Ja znam osoby, które trafiały do aresztu, bo napisały coś na Facebooku czy Twitterze. I znów, władze nie powoływały się w ich przypadkach na żaden paragraf. Czasem jest tylko tak, że w tych postach dopatrują się innych typów przestępstw, takich jak na przykład "dyskryminacja". Wtedy nie tylko można zostać zatrzymanym, ale i ukaranym grzywną. Jednym zdaniem: nie jest przestępstwem "tweetować" i krytykować rząd, ale "tweetując" nie jesteś całkowicie bezpieczny. Mogą zrobić z tobą to, co robili z innymi. Przy okazji niektórych protestów na ulicach aresztowania uzasadniane były "internetowymi powodami", a policja często zabiera komputery z domów.
Od Polki ze Stambułu usłyszałem, że strach nawet rozmawiać przez telefon. Rzeczywiście jest taka obawa, że możecie być podsłuchiwani?
To jest dosyć powszechne przekonanie. Ostatnio wyciekły nawet taśmy samego premiera [to po tym, jak na YouTube umieszczono nagranie jego rzekomej rozmowy z synem, zapowiedział blokadę serwisu - red.] i kilku innych polityków. Między innymi dlatego uważam, że rząd może podsłuchać każdą osobę, która korzysta z telefonu. Sam, kiedy w ten sposób rozmawiam, ostrożnie dobieram słowa.
Mówisz, że teraz zablokowany jest Twitter, a wcześniej YouTube. Są jakieś sposoby, by obejść blokadę?
Ludzie wiedzą już, jak zmieniać ustawienia DNS internetu. Korzystają też ze specjalnych stron, jak np. "ktunnel", które pozwalają na dostęp do zablokowanych stron. Ciekawe, że nawet politycy rządzącej partii po to sięgają. Jeden z parlamentarzystów publicznie opowiedział o tym, jak ominął blokadę. Te "bany" wykorzystywane są po to, by spolaryzować społeczeństwo i ustabilizować sytuację z głosami. Przeciwnicy Erdogana są jeszcze bardziej przeciw, a jego zwolennicy jeszcze bardziej za. Podział staje się jasny.
Cenzura w internecie to główny powód, dla którego młodzi ludzie wychodzą na ulice? Czy chodzi raczej o ogólną sytuację w kraju?
Wolność w sieci to coś, co jest niezbędne dla naszego życia na co dzień, bo mainstreamowe media poddawane są presji i cenzurze. Nie dowiesz się z nich niczego, co jest w najmniejszy sposób krytyczne wobec rządu. Dostęp do internetu oznacza dla nas też możliwość posiadania własnych poglądów i prawo do swobodnej wypowiedzi. Ludzie bardzo się różnią w zależności od tego, z czego czerpią informacje. Ktoś, kto ogląda telewizję i czyta gazety, wie tylko, że turecka gospodarka ma się dobrze, że spłacamy dług zaciągnięty w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, że rozwijamy się pod każdym względem. Ani słowa choćby o wszechobecnej korupcji i o cyfrach, które mówią coś odwrotnego niż propaganda.
A co sądzisz o samym Erdoganie? "Wyrwę z korzeniami Twittera i inne serwisy" – to brzmi jak wariactwo...
Jego podstawowym problemem jest to, że jest agresywnym liderem. Nie ma woli współpracy z ludźmi, którzy mają jakieś problemy. W przypadku protestów w parku Gezi [bezpośrednią przyczyną były plany budowy w tym miejscu centrum handlowego - red.] Erdogan mógł przecież zdecydować o zastopowaniu prac i w ten sposób zakończyłby demonstrację. Zamiast tego dał większą władzę policji i poszedł na konfrontację. Muszę też dodać, że sam nie jestem aktywnym uczestnikiem demonstracji. Wierzę, że obywatele muszą być po prostu lepiej informowani o tym, co się dzieje w kraju. Walki z policją to nie jest rozwiązanie.
Jaki będzie twoim zdaniem finał wojny rządu z Twitterem i innymi serwisami?
To nie jest wojna tylko z mediami społecznościowymi - one są tylko jednym z elementów. Myślę, że blokada Twittera została zastosowana po to, by sprowokować ludzi. Jeśli przed zaplanowanymi na 30 marca wyborami samorządowymi znów wyjdą na ulice, Erdogan powie, że to ta sama mentalność, co w parku Gezi, i że to atak na "stabilną polityką i gospodarką". Nie sądzę, by blokada przetrwała dłużej. Dla Erdogana to tylko narzędzie do mobilizacji wyborców. Przecież wszyscy i tak wiemy, jak mimo zakazu dostać się na Twittera.