No, to mamy sensację miesiąca. Wróć – roku! Po tym, jak w światowych mediach gruchnęła informacja o tym, że Pep Guardiola zamierza opuścić Barcelonę, dziś mieliśmy prawdziwą bombę. Następcą wybitnego trenera, żywej legendy został kompletny anonim. Tito Vilanova został posadzony na najwyższego konia na świecie i tak się zastanawiam... Skoro w niemal identycznej sytuacji powiodło się Guardioli, to czemu miałoby się teraz nie udać Vilanovie?
Kiedy przed czterema laty Pep przejmował dorosły zespół Blaugrany – nie będę ukrywał – byłem do tego pomysłu nastawiony negatywnie. Bo niby czemu, z całym szacunkiem, trenerski żółtodziób, który otrzaskał się jedynie z drużynami juniorskimi miałby utrzymać w ryzach dorosły zespół pełen gwiazd. Nie miał ani doświadczenia, ani sukcesów, a nazwisko jedynie z kariery piłkarskiej. Mało, za mało... Przynajmniej tak mi się wydawało.
Początku Guardiola nie miał imponującego, bo po zwycięstwie nad Wisłą Kraków przegrał dwa kolejne mecze – z Numancią i rewanż z Wisłą. W kolejnych 21 ligowych kolejkach forma Barcy była jednak miażdżąca, ale... ja nie o tym. W pamięć zapadły mi słowa rezerwowych zawodników Wisły, którzy tak sobie siedzieli na ławce i dyskutowali...
- Patrz na tego Guardiolę, na pierwszy rzut oka widać klasę, spokój...
- No, a Skorża? „Wracaj!!! Wracaj!!!”.
Aż wypada zacytować zdanie z autobiografii Zlatana Ibrahimovicia. Na szacunek się nie pracuje, szacunek się ma.
Guardiola go miał od początku. Piłkarze – właśnie z wyjątkiem Ibrahimovicia – skoczyliby za nim w ogień. Ibra nie wskoczył, zbuntował się i wyleciał. Nie zaakceptował prostej zasady – w tym klubie interes drużyny i wzajemny szacunek jest ponad wszystkim. I tu dochodzimy do... kolejnej zalety Vilanovy.
Guardiola sam przyznał, że po tych czterech latach jest wycieńczony i potrzebuje zastrzyku energii, ale wcześniej na swojego zastępcę namaścił właśnie Tito, swojego asystenta. Człowieka, który wychował się w La Masii, grał w rezerwach Barcelony, zna klub od podszewki, mówi po hiszpańsku i katalońsku i rozpozna każdego juniora. Człowieka, który na pamięć zna wszystkie, nawet najbardziej szczegółowe zasady wprowadzone przez Guardiolę i których – jeśli ciągłość ma być zachowana, a ma być – nie powinien zmieniać. No bo po co modyfikować coś, co jest zbliżone do ideału?
Rozumiem opinie sceptyków. Że Vilanova to nie Guardiola, nie ta kariera, nie te doświadczenia i przede wszystkim – brak sukcesów. A jedyna sytuacja, z której go pamiętamy, to ta, kiedy Mourinho włożył mu palec do oka, a na pomeczowej konferencji pytał, kto to właściwie jest ten „Pito”.
Mou nie musiał wiedzieć, ale piłkarze Barcy wiedzą od dawna. Facetem, który „reprezentuje pracę, pomysł i analizę”, jak stwierdził dyrektor sportowy „Dumy Katalonii”, Andoni Zubizarreta.
Daleki jestem od wyciągania wniosków, że Chelsea przed trzema dniami obnażyła Barcelonę. Że pewna epoka w futbolu klubowym się skończyła i czas fenomenalnej Barcy minął. OK – skończył się okres panowania genialnego trenera Guardioli, ale jego praca i założenia mają być od przyszłego sezonu kontynuowane. I tak sobie myślę – ta drużyna przecież nie przestanie nagle zwyciężać, a Iniesta, Messi i Pique nie oduczą się grać – nie wierzę w to, ale największym sukcesem Vilanovy będzie, jeśli za te kilka lat, na pożegnalnej konferencji pojawi się tylu piłkarzy, ilu było dzisiaj. Na pożegnaniu Pepa...