
Nie ma w polskim świecie sportu większego parodysty od Marcina Najmana. Nie wiem tego na sto procent. Tylko podejrzewam, ale niezbyt często myślę, że mogę nie mieć racji. Nigdy wcześniej nie widziałem faceta, który w takim stopniu przebierałby się za sportowca. Na taką skalę emanował pewnością siebie i arogancją. Organizował tani medialny teatr, niepoparty jakimikolwiek umiejętnościami.
Ironiczny komentarz internauty:
"Chciałem zgłosić swoją kandydaturę do walki z Najmanem. Ostatnio trochę biegałem, ale chciałbym zaznaczyć, że w ogóle nie będę się przygotowywał do tego pojedynku. Aktualnie jestem chory, później mam juwenalia, a następnie sesję i obronę pracy magisterskiej. W przypadku przegranej kończę moją przygodę ze sportami walki, a nawet w ogóle ze sportem"
Facet, który uważa się za zawodowego boksera - choć sylwetką powoli zbliża się do Erica „Butterbeana” Escha - zaprezentował się tak, jak mógłby każdy męt spod budki z piwem. Niezdarnie potańczył po oktagonie, nie wyprowadził ciosu, żadnego nie potrafił po boksersku uniknąć czy zablokować. A na koniec dał się stłuc wesołemu kulturyście, który w rozmowie z Mateuszem Borkiem rozbrajająco szczerze przyznał, że nigdy nie traktował tej walki poważnie i w ogóle się do niej nie przygotował.
Najman przegrał już z Saletą – ex-sportowcem bez nerki. Przegrał z Pudzianowskim który zamiast walczyć, przez pół życia dźwigał opony i przeciągał tiry. No i wreszcie przegrał z Burneiką. Pociesznym „Hardcorowym Koksem”, który zasłynął robieniem z siebie wesołka w Internecie.
