Nie ma w polskim świecie sportu większego parodysty od Marcina Najmana. Nie wiem tego na sto procent. Tylko podejrzewam, ale niezbyt często myślę, że mogę nie mieć racji. Nigdy wcześniej nie widziałem faceta, który w takim stopniu przebierałby się za sportowca. Na taką skalę emanował pewnością siebie i arogancją. Organizował tani medialny teatr, niepoparty jakimikolwiek umiejętnościami.
Najman to „cyrkowiec”. Jeśli kiedyś mogliśmy mieć wątpliwości, od wczoraj nie powinniśmy mieć żadnych. Słusznie wypowiedział się Andrzej Janisz, komentujący jego walkę z Burneiką, mówiąc, że stężenie absurdu osiągnęło poziom graniczny. Najman, jak zwykle, sztucznie wykreował sobie wroga. Pogardliwie wypowiadał się o rywalu, a podczas oficjalnego ważenia nie podał mu nawet ręki. Zrobił szopkę, podczas gdy nikt nie miał wątpliwości, że obaj przyjechali do „Spodka” zarobić pieniądze. Wystąpić, skasować, co wynegocjowali i pojechać do domu, a nie walczyć na śmierć i życie.
Skończyło się tym, że widownia wolała dopingować pociesznego Litwina niż Polaka z krwi i kości. Zawsze drażniły mnie stronnicze komentarze ekspertów Polsatu czy TVN-u, którzy rzadko starali się kryć swoją niechęć do Najmana, nie pozostawiali wątpliwości, jaki mają do niego stosunek. Ale po tym, co pokazał wczoraj, należało mu się najgorsze pożegnanie i brak jakiegokolwiek sportowego szacunku.
Ironiczny komentarz internauty:
"Chciałem zgłosić swoją kandydaturę do walki z Najmanem. Ostatnio trochę biegałem, ale chciałbym zaznaczyć, że w ogóle nie będę się przygotowywał do tego pojedynku. Aktualnie jestem chory, później mam juwenalia, a następnie sesję i obronę pracy magisterskiej. W przypadku przegranej kończę moją przygodę ze sportami walki, a nawet w ogóle ze sportem"
Facet, który uważa się za zawodowego boksera - choć sylwetką powoli zbliża się do Erica „Butterbeana” Escha - zaprezentował się tak, jak mógłby każdy męt spod budki z piwem. Niezdarnie potańczył po oktagonie, nie wyprowadził ciosu, żadnego nie potrafił po boksersku uniknąć czy zablokować. A na koniec dał się stłuc wesołemu kulturyście, który w rozmowie z Mateuszem Borkiem rozbrajająco szczerze przyznał, że nigdy nie traktował tej walki poważnie i w ogóle się do niej nie przygotował.
Strach pomyśleć, co by było, gdyby Najman walczył z kimś, kto odrobił pracę domową.
Jednego tylko odmówić mu nie można, jest najbardziej wygadanym – obok „Cygana” Kosteckiego – uczestnikiem ringowych naparzanek. W Internecie nie brakowało migawek, jak to „El Testosteron” odgraża się rywalowi, a potem trenuje pod okiem Mirosława Oknińskiego. Jak ćwiczy obalenia, walkę w parterze i te wszystkie niezbędne techniki. Nie wiem, może to była tylko gra pozorów. A może Najman jest aż tak niepojętnym uczniem…
Burneika, ze swoją górą mięśni i brakiem kondycyjnego przygotowania, powinien po trzech minutach walki ledwo zipać i nie mieć sił, by nawet podnieść nogę. Tymczasem zmusił rywala do poddania przed czasem.
Cała walka Najmana z Burneiką
Najman przegrał już z Saletą – ex-sportowcem bez nerki. Przegrał z Pudzianowskim który zamiast walczyć, przez pół życia dźwigał opony i przeciągał tiry. No i wreszcie przegrał z Burneiką. Pociesznym „Hardcorowym Koksem”, który zasłynął robieniem z siebie wesołka w Internecie.
Najman musi zakończyć „karierę” z jednego, prostego względu. Nawet jeśli jego występy wciąż elektryzują ludzi i napędzają oglądalność, to w tym momencie trudno będzie już mu znaleźć godnego rywala. Musiałby chyba wyzwać na pojedynek Adama Małysza albo Agnieszkę Radwańską.