
– Kiedy wyszedłem z grobu poczułem, że świat się zmienił – mówi Przemek Kossakowski. Zanim do grobu wszedł, rozmawiał z szamanami, egzorcystami, szeptunkami i uzdrowicielami. Poił duchy wódką. Słyszał klątwy. Rzucano na niego uroki, obkładano baranimi wnętrznościami i przystawiano pijawki. Uwierzył? – Nie ma opcji, żeby duchom chciało się stukać w szafie, żeby kogoś przestraszyć. Tak samo nie wierzę, że jeśli Bóg istnieje, ma brodę – mówi Kossakowski, który o swojej podróży po świecie duchowości napisał książkę "Na granicy zmysłów".
REKLAMA
"Człowiek, który przekraczanie granic uczynił swoim zawodem" – mówią o Tobie. Zanim jednak zacząłeś te granice przekraczać, przez kilka lat mieszkałeś spokojnie na wsi. Teraz ciągle pędzisz – nie tęsknisz za spokojem, nawet nudą?
Bardzo. Nigdy nie oglądałem siebie przez pryzmat skrajności, a w tej chwili myślę w dokładnie takich kategoriach. Kiedy uprawiałem spokój, był to spokój, można powiedzieć, patologiczny. Mieszkałem na wsi i tkwiłem w zupełnym bezruchu. W tej chwili, przy "Inicjacji", która była dla mnie cyklem bardzo ostrym, wymagającym, robiłem czasem niebezpieczne, czasem wręcz niemądre rzeczy bez oglądania się na konsekwencje . Wszystko, co robię, robię tak, żeby samego siebie dopchnąć do ściany. Jeśli spokój, to totalny; jeśli w drugą stronę, zaczynam pędzić i mam wrażenie, że i kierunku, i dynamiki tego pędu nie kontroluję. Mniej więcej wiem, co się dzieje, ale momentami czuję się, jakbym został zepchnięty z jakiejś pochyłości i cały czas nabierał prędkości. Ale nie mam ani ręcznego hamulca, ani kierownicy, którą mógłbym wygiąć w dowolną stronę.
Gdybyś taki hamulec miał – mógłbyś wciąż robić to, co robisz? Poruszać się w świecie ekstremów?
Na pewno nie. Niektórzy mają w psychice coś, co mówi im, kiedy się zatrzymać. Gdybym miał coś takiego, na pewno nie robiłbym tego, co robię. Od dwóch czy trzech lat robię rzeczy i doświadczam sytuacji, w które wchodzę bez żadnego wahania – dopiero później, z perspektywy czasu, kiedy oglądam program widzę, z jakim niebezpieczeństwem to się wiązało, kiedy było robione, albo jaką cenę płacę potem. Te koszta są dla mnie cały czas zagadką, mogę się tylko domyślać, jakie będą skutki.
Mówisz głownie o programie "Kossakowski: szósty zmysł", czy "Inicjacji"?
O "Inicjacji". Przy "Szóstym zmyśle" zdarzały się sytuacje, które mogłyby wiązać się z niebezpieczeństwem, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, natomiast w przypadku "Inicjacji" miałem do czynienia z sytuacjami, które mają na mnie ogromny wpływ, ale nie wiem, jak się odłożą na przyszłość.
O "Inicjacji". Przy "Szóstym zmyśle" zdarzały się sytuacje, które mogłyby wiązać się z niebezpieczeństwem, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, natomiast w przypadku "Inicjacji" miałem do czynienia z sytuacjami, które mają na mnie ogromny wpływ, ale nie wiem, jak się odłożą na przyszłość.
Podejrzewasz coś?
Pewne symptomy już mam. Mam wrażenie, że zaczyna mi to sprawiać niebezpieczną, patologiczną radość, co każe mi myśleć o sobie, że w jakimś sensie mogłem zacząć się uzależniać od bardzo ostrych i radykalnych doznań. Po jednym z odcinków przez dwa tygodnie chodziłem w stanie podobnym do odurzenia narkotycznego – dostałem na planie taki wycisk, że najprawdopodobniej zaburzyło to w jakiś sposób moją gospodarkę hormonalną.
Pewne symptomy już mam. Mam wrażenie, że zaczyna mi to sprawiać niebezpieczną, patologiczną radość, co każe mi myśleć o sobie, że w jakimś sensie mogłem zacząć się uzależniać od bardzo ostrych i radykalnych doznań. Po jednym z odcinków przez dwa tygodnie chodziłem w stanie podobnym do odurzenia narkotycznego – dostałem na planie taki wycisk, że najprawdopodobniej zaburzyło to w jakiś sposób moją gospodarkę hormonalną.
Mówisz o odcinku, w którym byłeś torturowany?
Tak. Przez dwa tygodnie nie mogłem zasnąć, nie mogłem sie upić, mówiłem wszystkim, że czuję się, jakbym się zakochał. Uderzenie adrenaliny było ogromne i na jakiś czas zaburzyło moje funkcjonowanie. Dlatego podejrzewam, że pozostałe rzeczy, które robię w "Inicjacji", mogą się powoli, niepostrzeżenie gdzieś odkładać.
Tak. Przez dwa tygodnie nie mogłem zasnąć, nie mogłem sie upić, mówiłem wszystkim, że czuję się, jakbym się zakochał. Uderzenie adrenaliny było ogromne i na jakiś czas zaburzyło moje funkcjonowanie. Dlatego podejrzewam, że pozostałe rzeczy, które robię w "Inicjacji", mogą się powoli, niepostrzeżenie gdzieś odkładać.
Boisz się tego?
To, jak siebie obserwuję i co podczas tych obserwacji dostrzegam, też sprawia mi jakąś pokrętną radość. Dziwną uciechę. Nie jest też tak, że czuję się strasznie i boję się, że to, co się dzieje na planie, mnie zmieni – nie zakładam też, że jeśli tak się stanie, będą to zmiany niekorzystne. Ale ten moment, w którym się teraz znajduję i to, co robię, dostarcza mi mnóstwo mało refleksyjnej, chłopięcej radości. Znakomicie się bawię, to mnie też czasem niepokoi (śmiech).
To, jak siebie obserwuję i co podczas tych obserwacji dostrzegam, też sprawia mi jakąś pokrętną radość. Dziwną uciechę. Nie jest też tak, że czuję się strasznie i boję się, że to, co się dzieje na planie, mnie zmieni – nie zakładam też, że jeśli tak się stanie, będą to zmiany niekorzystne. Ale ten moment, w którym się teraz znajduję i to, co robię, dostarcza mi mnóstwo mało refleksyjnej, chłopięcej radości. Znakomicie się bawię, to mnie też czasem niepokoi (śmiech).
Dobrze Ci było, jak kilka lat temu było tak spokojnie?
A właśnie. To mi daje powód do myślenia, że muszę robić wszystko w sposób absolutny – bo mi wtedy było bardzo dobrze, prawie tak dobrze, jak mi jest teraz. Przez całe lata tkwiłem w ogromnym bezruchu – i było dobrze. Teraz jestem w obłędnym pędzie – i też jest dobrze. Czasem mam pomysł, żeby wyjechać na wieś i znowu zanurzyć się w bezruchu, ale ta myśl przychodzi, chwilę się nią pobawię - i ucieka dalej. Choć coraz częściej mieszkanie na wsi wspominam z sentymentem, nawet tęsknotą.
A właśnie. To mi daje powód do myślenia, że muszę robić wszystko w sposób absolutny – bo mi wtedy było bardzo dobrze, prawie tak dobrze, jak mi jest teraz. Przez całe lata tkwiłem w ogromnym bezruchu – i było dobrze. Teraz jestem w obłędnym pędzie – i też jest dobrze. Czasem mam pomysł, żeby wyjechać na wieś i znowu zanurzyć się w bezruchu, ale ta myśl przychodzi, chwilę się nią pobawię - i ucieka dalej. Choć coraz częściej mieszkanie na wsi wspominam z sentymentem, nawet tęsknotą.
Zcelebryciałeś przez ten czas, który upłynął od pierwszych odcinków "Szóstego zmysłu"?
Gdyby to wszystko, ta przygoda i reakcja ludzi na to, co robię, zdarzyło się 20 lat temu – pewnie by mi odbiło. Ale biorąc pod uwagę fakt, że mam swoje lata i trochę doświadczenia życiowego myślę, że mam dystans do tego, co się dzieje. Jestem tutaj od niedawna, przedtem było różnie.
Gdyby to wszystko, ta przygoda i reakcja ludzi na to, co robię, zdarzyło się 20 lat temu – pewnie by mi odbiło. Ale biorąc pod uwagę fakt, że mam swoje lata i trochę doświadczenia życiowego myślę, że mam dystans do tego, co się dzieje. Jestem tutaj od niedawna, przedtem było różnie.
W Polsce jest wyjątkowo dużo osób, które albo mają, albo twierdzą, że mają, zdolności uznawane za nadnaturalne?
Nie, powiedziałbym nawet, że zaczynamy się unifikować z Zachodem – w sensie materializmu, powierzchowności i braku potrzeby wgłębienia się w sferę duchową. Tak jakbyśmy przestali jej potrzebować. Kiedy na początku myślałem o tym projekcie, wyobrażałem sobie świat znachorów, tradycji i magii, natomiast w znakomitej większość przypadków to był import z Zachodu – techniki bioenergoterapeutyczne, huna, reiki. To są rzeczy, które nie wynikają z naszej tożsamości. Byłem trochę rozczarowany. Prawdziwy oddech tajemnicy poczułem na wschodzie kraju, na Podlasiu. Tam jest magia absolutna, tam mieszkają szeptunki, kobiety leczące modlitwą. Tę duchowość, którą sobie wyobrażałem, odnalazłem na Ukrainie.
Dostrzegasz w Polsce tęsknotę za duchowością?
"Szósty zmysł" i zainteresowanie, jakim cieszył się ten program pokazał, że ludzie mają potrzebę zaglądania w tę sferę – a przecież to był jakiś zupełnie undergroundowy pomysł. Cały czas mam sygnały, że ludzie bardzo polubili program i są rozczarowani, że nie ma kolejnych edycji.
"Szósty zmysł" i zainteresowanie, jakim cieszył się ten program pokazał, że ludzie mają potrzebę zaglądania w tę sferę – a przecież to był jakiś zupełnie undergroundowy pomysł. Cały czas mam sygnały, że ludzie bardzo polubili program i są rozczarowani, że nie ma kolejnych edycji.
Zainteresowanie zainteresowaniem, ale ludzie po prostu Cię lubią.
Cały czas mnie to zdumiewa. Nierozwikłana tajemnica, jaki jest tego powód, ale jak na realia polskiego internetu mam mało hejterów.
Cały czas mnie to zdumiewa. Nierozwikłana tajemnica, jaki jest tego powód, ale jak na realia polskiego internetu mam mało hejterów.
Może to też trochę wyraz tęsknoty za tym, żeby było jak u babci – ciepło i domowo kiedy słucha się opowieści o niesamowitym z bezpiecznego dystansu?
Ludzie niesamowicie za tym tęsknią, mają też naturalną skłonność do wchodzenia w to, wierzenia w takie rzeczy i poddawania się im, choć jednocześnie się tego boją.
Ludzie niesamowicie za tym tęsknią, mają też naturalną skłonność do wchodzenia w to, wierzenia w takie rzeczy i poddawania się im, choć jednocześnie się tego boją.
Wstydzą się?
Też, ale to wszystko składa się na obraz fascynacji w czystej postaci. To jest też klucz do zrozumienia, dlaczego ten temat okazał się nośny. Ja zainteresowanie tego typu praktykami dostrzegam wszędzie, nawet w najbardziej zaskakujących miejscach – kiedyś sprowadziliśmy do redakcji TTV ekstrasensa, młodego chłopaka z Ukrainy, który rozmawiał z duchami. To miała być krótka wizyta z rodzaju „zobaczysz jak wygląda w Polsce telewizja” . Nie wiedzieliśmy nawet kiedy ustawiła się do niego kolejka ludzi – tych samych, którzy na co dzień posługują się najnowocześniejszymi technologiami – żeby dowiedzieć się, co o nich myśli duch cioci. To, że mamy najnowszej generacji smartfona, korzystamy z łączy satelitarnych i jesteśmy absolutnie odurzeni technologią nie znaczy, że nie ma w nas tej tęsknoty do czegoś, czego nie możemy ani zmierzyć, ani zważyć.
Też, ale to wszystko składa się na obraz fascynacji w czystej postaci. To jest też klucz do zrozumienia, dlaczego ten temat okazał się nośny. Ja zainteresowanie tego typu praktykami dostrzegam wszędzie, nawet w najbardziej zaskakujących miejscach – kiedyś sprowadziliśmy do redakcji TTV ekstrasensa, młodego chłopaka z Ukrainy, który rozmawiał z duchami. To miała być krótka wizyta z rodzaju „zobaczysz jak wygląda w Polsce telewizja” . Nie wiedzieliśmy nawet kiedy ustawiła się do niego kolejka ludzi – tych samych, którzy na co dzień posługują się najnowocześniejszymi technologiami – żeby dowiedzieć się, co o nich myśli duch cioci. To, że mamy najnowszej generacji smartfona, korzystamy z łączy satelitarnych i jesteśmy absolutnie odurzeni technologią nie znaczy, że nie ma w nas tej tęsknoty do czegoś, czego nie możemy ani zmierzyć, ani zważyć.
Jak to się zaczęło? Siedziałeś i myślałeś: hm, a może w ludziach jest taka tęsknota?
Piłem wódkę ze szwagrem. Na Roztoczu. Opowiedział mi historię o S., do której ustawiają się kolejki, żeby poskładała ludzi. S. jest, można powiedzieć, ortopedą, choć podobnie jak jej nieżyjący już ojciec nie ma żadnego wykształcenia medycznego, tylko niesamowity dar leczenia. Pojechałem tam, żeby to zobaczyć, i okazało się, że wszedłem w sam środek historii szwagra. Ludzie koczujący pod zwyczajnym wiejskim domem, czasem od poprzedniego dnia, w oczekiwaniu aż przyjmie ich niepozorna starsza kobieta, która nastawi im złamaną rękę, wciśnie na miejsce wybity bark, dysk itd. Pomyślałem, że warto zainteresować się światem, który jeszcze trwa, ale już powoli odchodzi. Zapytałem kiedyś pewnej starej szeptunki, czy jej wnuczka, która według niej odziedziczyła dar, też się będzie tym zajmowała. Uśmiechnęła się i powiedziała: „wie pan, młodych dzisiaj już takie rzeczy nie interesują, młodzi dzisiaj mają internet". Ten świat kona i w końcu odejdzie, bo przerywa się ciąg pokoleniowy. Boję się, że w końcu, wyrugujemy z nas samych duszę, że zostanie tylko biznes.
Piłem wódkę ze szwagrem. Na Roztoczu. Opowiedział mi historię o S., do której ustawiają się kolejki, żeby poskładała ludzi. S. jest, można powiedzieć, ortopedą, choć podobnie jak jej nieżyjący już ojciec nie ma żadnego wykształcenia medycznego, tylko niesamowity dar leczenia. Pojechałem tam, żeby to zobaczyć, i okazało się, że wszedłem w sam środek historii szwagra. Ludzie koczujący pod zwyczajnym wiejskim domem, czasem od poprzedniego dnia, w oczekiwaniu aż przyjmie ich niepozorna starsza kobieta, która nastawi im złamaną rękę, wciśnie na miejsce wybity bark, dysk itd. Pomyślałem, że warto zainteresować się światem, który jeszcze trwa, ale już powoli odchodzi. Zapytałem kiedyś pewnej starej szeptunki, czy jej wnuczka, która według niej odziedziczyła dar, też się będzie tym zajmowała. Uśmiechnęła się i powiedziała: „wie pan, młodych dzisiaj już takie rzeczy nie interesują, młodzi dzisiaj mają internet". Ten świat kona i w końcu odejdzie, bo przerywa się ciąg pokoleniowy. Boję się, że w końcu, wyrugujemy z nas samych duszę, że zostanie tylko biznes.
Z kolej dla Buriatów w Rosji nie ma takich tematów, nie ma że masz dar, ale to cię nie interesuje i posiedzisz sobie na Facebooku. Masz dar, musisz się mu podporządkować. Duchy cię naznaczają i jeśli nie kumasz swojego przeznaczenia, to zsyłają na ciebie choroby. Munko, którego tam poznałem, był w takiej chorobie. Są z niej dwa wyjścia – albo zostajesz szamanem, albo umierasz.
I w taki świat, świat szamanów, czarów i duchów wchodzi z całym swoim racjonalizmem Kossakowski – i co?
Kiedy Munko zaczął grać na swoim bębenku wprowadził mnie w stan jakiegoś załamania nerwowego, z mojego racjonalizmu zostały strzępy. Zupełnie się rozkleiłem,płakałem, nie wiedziałem, co się dzieje. Po tym cały świat był inny i gdyby nie to, że cały czas byłem z ludźmi z ekipy i miałem pewność, że jestem czysty, że niczego nie zażyłem, byłbym przekonany, że podano mi jakiś psychoaktywny środek. Wystarczyło, że wziął bębenek i zaczął wyć - po minucie było po Kossakowskim. To było najpiękniejsze i najbardziej przerażające doznanie.
Buriaci od zawsze gadają z duchami i to jest normalne. Poszedłem do sklepu monopolowego po wódkę dla duchów – a sklep był bogato zaopatrzony – i nie wiedziałem, którą wybrać. Sprzedawczyni widziała moje wahanie i zapytała, o co chodzi, na co wydukałem, że potrzebuję wódki dla duchów. "Trzeba było tak od razu" – powiedziała. Dała mi wódkę, którą duchy najbardziej lubią.
Napoiłeś duchy wódką, byłeś poddawany praktykom uzdrowicielskim. Działa?
Uzdrowiciele różnią się między sobą, wszyscy natomiast uważają, że żeby zostać uzdrowionym, trzeba w to wierzyć. Spotkałem się z kilkoma przypadkami uzdrowień, których nie można nazwać inaczej niż cudownymi. Może to być efekt placebo w wersji ekstremalnej. Wierzę więc, że uzdrowiciele są w stanie pomóc, ale nie wierzę, że są w stanie uzdrowić w taki sposób, jak im się wydaje. W ich mniemaniu wygląda to tak, że oni sami mają energię, żeby uzdrawiać, albo są przekaźnikami energii boskiej. Widzą to tak: wchodzą w ciebie, mówiąc metaforycznie, i dokręcają pewne śrubki, co powoduje wyzdrowienie.
Uzdrowiciele różnią się między sobą, wszyscy natomiast uważają, że żeby zostać uzdrowionym, trzeba w to wierzyć. Spotkałem się z kilkoma przypadkami uzdrowień, których nie można nazwać inaczej niż cudownymi. Może to być efekt placebo w wersji ekstremalnej. Wierzę więc, że uzdrowiciele są w stanie pomóc, ale nie wierzę, że są w stanie uzdrowić w taki sposób, jak im się wydaje. W ich mniemaniu wygląda to tak, że oni sami mają energię, żeby uzdrawiać, albo są przekaźnikami energii boskiej. Widzą to tak: wchodzą w ciebie, mówiąc metaforycznie, i dokręcają pewne śrubki, co powoduje wyzdrowienie.
Ja patrzę na to inaczej: sądzę, że oni dają impuls, który sprawia, że ludzie są w stanie sami sobie pomóc. W gruncie rzeczy chodzi więc o autoterapię. Myślałbym inaczej, gdybym spotkał choć jednego uzdrowiciela, który ma 100 proc. skuteczność. A takich nie ma. Żeby zostać uzdrowionym, trzeba mieć umiejętność potencjalnego uwierzenia w to, że można zostać uzdrowionym. To się łączy z tym, co mówią lekarze – dopóki pacjent walczy, jest szansa, że wyzdrowieje.
A jednak były momenty, kiedy Twój sceptycyzm został pokonany.
Pokonany – nie. Ale nadwyrężony – owszem. Na początku inaczej patrzyłem na cały ten świat, w tej chwili widzę zmianę w swoim postrzeganiu, choć nie sądzę, żebym osiągnął punkt wiary absolutnej. Dzisiaj jednak jestem w stanie wziąć owo niezbadane pod uwagę.
Pokonany – nie. Ale nadwyrężony – owszem. Na początku inaczej patrzyłem na cały ten świat, w tej chwili widzę zmianę w swoim postrzeganiu, choć nie sądzę, żebym osiągnął punkt wiary absolutnej. Dzisiaj jednak jestem w stanie wziąć owo niezbadane pod uwagę.
Tatuaż, który masz na lewej ręce, to świadectwo? Pamiątka? Wyznacza granicę, przypomina o czymś? Pojawił się stosunkowo niedawno.
To jeden z czterech śladów na ciele, które przypominają mi o drodze, jaką przeszedłem i o tym, że duchowość jest ważna. Są symbolem zmiany, jaka zaszła we mnie i moim postrzeganiu. Przedstawiają żywioły, zaprojektowałem je z największą możliwą prostotą – są raczej z jaskini niż salonu. I takie miały być. Treść, nie forma. Esencja, nie kompozycja.
Zdarzyło się, że ktoś – jasnowidz, wróżka – spojrzał na Ciebie i powiedział: Kossakowski, z tobą to jest tak i tak. Taki jesteś, taki nie jesteś, to przeżyłeś, a to Cię czeka?
Nie. Czekałem na coś takiego z mieszaniną ciekawości i strachu, ale nigdy nie było kogoś, kto by się nie pomylił. Zdarzały się trafienia, ale mogły być oparte na sprawnym zmyśle obserwacji. Jestem facetem w pewnym wieku, bez obrączki, można więc spekulować, że przeżyłem zawód miłosny. Czekałem na kogoś, kto mi opowie o mnie samym, także o tych rzeczach, do których nie chcę się przyznać przed sobą – nie udało się.
Nie. Czekałem na coś takiego z mieszaniną ciekawości i strachu, ale nigdy nie było kogoś, kto by się nie pomylił. Zdarzały się trafienia, ale mogły być oparte na sprawnym zmyśle obserwacji. Jestem facetem w pewnym wieku, bez obrączki, można więc spekulować, że przeżyłem zawód miłosny. Czekałem na kogoś, kto mi opowie o mnie samym, także o tych rzeczach, do których nie chcę się przyznać przed sobą – nie udało się.
Byłeś rozczarowany?
Jasne! Ale gdybym kogoś takiego spotkał, to by nie tyle nadszarpnęło mój racjonalny kręgosłupa, tylko prawdopodobnie go zdewastowało. Dobrze, że go mam, bo gdybym nie on, prawdopodobnie bym oszalał przy robieniu tych rzeczy, które robię, bo słyszałem już o nowotworach, chorobach, klątwach... Więc ten racjonalizm, nawet nadwyrężony, był – i jest – polisą ubezpieczeniową.
W pewnym momencie w "Szóstym zmyśle" przestało chodzić o uzdrawianie, raczej zacząłem traktować spotkania z tymi wszystkimi ludźmi jak rajd po ludzkim umyśle. Coraz mniejsze znaczenie miało moje osobiste doświadczenie, coraz większe to, czego dowiadywałem się o ludziach, a były to rzeczy nieprawdopodobne – jak ludzie potrafią w trywialnej codzienności zobaczyć boską cząstkę. Niezwykłe jest też to, że wokół części tych ludzi pojawiają się nieomal wyznawcy, którzy żyją ich wizją. Tak rodzą się kulty.
Potrafisz przywołać jedno spotkanie, które najbardziej Cię poruszyło?
W Polsce niesamowite było spotkanie z S., wtedy słowo stało się ciałem. Na Ukrainie spotkanie z kapłanami z cerkwi, którzy uzdrawiali. Kiedy ojciec Aleksander, który zajmuje się leczeniem uzależnień, przemawiał do tłumu półpijanych mężczyzn, zmieniając się w stereotypowego anioła zemsty i mówiąc im, że jeśli jeszcze kiedykolwiek się napiją, wpadną pod samochód lub dostaną raka, po raz pierwszy z bliska widziałem 100 proc. wiarę. Również na Ukrainie byliśmy w domu kobiety, która była zwyciężczynią programu w rodzaju talent show – to była "Bitwa ekstrasensów". Podczas spotkania z nią czułem się nieswojo – czasem czujesz, że coś ku*** jest nie tak, ale kiedy zmiana jest delikatna, nie potrafisz jej dostrzec . W końcu zauważyłem, że ona miała wokół ciała świetlistą obwódkę, była nią obwiedziona jak konturem.
W Polsce niesamowite było spotkanie z S., wtedy słowo stało się ciałem. Na Ukrainie spotkanie z kapłanami z cerkwi, którzy uzdrawiali. Kiedy ojciec Aleksander, który zajmuje się leczeniem uzależnień, przemawiał do tłumu półpijanych mężczyzn, zmieniając się w stereotypowego anioła zemsty i mówiąc im, że jeśli jeszcze kiedykolwiek się napiją, wpadną pod samochód lub dostaną raka, po raz pierwszy z bliska widziałem 100 proc. wiarę. Również na Ukrainie byliśmy w domu kobiety, która była zwyciężczynią programu w rodzaju talent show – to była "Bitwa ekstrasensów". Podczas spotkania z nią czułem się nieswojo – czasem czujesz, że coś ku*** jest nie tak, ale kiedy zmiana jest delikatna, nie potrafisz jej dostrzec . W końcu zauważyłem, że ona miała wokół ciała świetlistą obwódkę, była nią obwiedziona jak konturem.
Ona zauważyła, że mam tępy wyraz twarzy, zapytała, o co chodzi. Wydukałem, że mam taki problem, bo widzę ją podświetloną. Powiedziała, że w takim razie wszystko w porządku – to jej aura. Oczywiście zastanawiałem się, czy to nie jest jakiś powidok i nie jestem w stanie nikomu udowodnić, że widziałem jej aurę, ale te doświadczenia zawsze mają wymiar indywidualny. Nie ma drogi udowodnienia. Ludzie, którzy oglądają mój program, są więc skazani na to, żeby uwierzyć albo zanegować. Buriaci w Rosji mnie zdewastowali – jeden kazał mi jeść robaki i znęcał się nade mną fizycznie, później byli szamani, później owinęli mnie we wnętrzności barana...
Na Bałkanach wstrząsające było spotkanie z samozwańczym egzorcystą Konstantinem.
Takie "przypadki" wciąż robią na Tobie i ekipie wrażenie?
Po tych trzech sezonach jesteśmy weteranami i niełatwo zrobić na nas wrażenie, sporo widzieliśmy. Na Ukrainie pijany znachor rzucał na nas uroki, ale nikt sobie z tego nic nie robił – jeden operator zmieniał w tym czasie obiektyw, a drugi zastanawiał się, gdzie ma zapalniczkę.
Po tych trzech sezonach jesteśmy weteranami i niełatwo zrobić na nas wrażenie, sporo widzieliśmy. Na Ukrainie pijany znachor rzucał na nas uroki, ale nikt sobie z tego nic nie robił – jeden operator zmieniał w tym czasie obiektyw, a drugi zastanawiał się, gdzie ma zapalniczkę.
Człowiek się uodparnia?
Choroba zawodowa. Wracając do Konstantina – facet z brodą, który przy akompaniamencie skrzypiec i jakichś bębenków mówi, że Jezus wszystkich kocha. Pomyśleliśmy, że trafiliśmy na rekolekcje i tracimy czas, ale nagle wszystko się zmieniło. Ktoś dostał spazmów, ktoś obok stracił przytomność, następna osoba upadła i zaczęła toczyć pianę z ust i krew. Patrzymy po sobie i już wiemy, że nie jesteśmy w Kansas. Konstantin wyrzuca z ludzi demony, w bardzo agresywny sposób. Ten łagodny na co dzień człowiek zamienia się w furiata, nachyla się nad nieprzytomnymi ludzi i krzyczy. Krzyczy oczywiście nie na nich, ale na duchy, które w nich są, wygląda to raczej mało przyjemnie. W trakcie takie seansu podszedł do mnie Wojtek, operator, ten który niewzruszenie szukał zapalniczki, kiedy rzucano na niego urok – był blady, powiedział, że chce stamtąd jak najszybciej wyjść. To było przerażające.
Od ukraińskiej szeptunki dostaliśmy świeczki na okoliczność "w razie czego", w ogóle w samochodzie zawsze woziliśmy baterię dziwności: artefakty rozmaitego pochodzenia, święconą wodę, różańce, świece, święte obrazki, kartki z zaklęciami. Któregoś razu mieliśmy wyjątkowego pecha, przez trzy dni nic nam nie wychodziło. Kiedy na koniec nie mogliśmy wyjechać z miasta, największy sceptyk z nas wszystkich zaczął odpalać te świeczki na "w razie czego". Niby nie wierzymy, niby się bronimy, ale jednak wchodzimy w ten świat.
W duchy wierzysz?
Nie wierzę, że można o nich myśleć w ludzkich kategoriach. Nie ma opcji, żeby duchom chciało się stukać w szafie, żeby kogoś przestraszyć. Tak samo nie wierzę, że jeśli Bóg istnieje, ma brodę. To nasze kalekie wyobrażenia świata duchów, który w tym wyobrażeniu staje się karykaturą naszego świata i nas samych, naszej niedoskonałości.
Chyba jednym z granicznych doświadczeń był moment, kiedy dałeś się zakopać we własnoręcznie wykopanym grobie?
To było coś niesamowitego. Grób, który miałem w Polsce, był dziwny, ale nie wywołał we mnie skrajnych emocji, natomiast ten pod Moskwą sprawił, że coś się we mnie zmieniło. Kiedy wyszedłem z tego grobu poczułem, że świat się zmienił. Przed zakopywaniem w Moskwie awansem uznałem, że to będzie podobne doświadczenie do tego z Polski, czyli, że zostanę umieszczony w wykopie głębokości około 80 cm, a moje ciało nie zostanie zasypane ziemią, że podobnie jak w Polsce będzie to grób symboliczny, że będzie bardziej metaforą grobu niż grobem faktycznie. Okazało się jednak, że pogrzeb wojownika, czyli rytuał mający na celu oswojenie uczestnika z własną śmiertelnością i atawistycznym lękiem, polega na czymś zgoła innym. Zostałem zakopany, dosłownie.
Jak długo tam leżałeś?
40 minut, ale nie miałem świadomości czasu. Oczywiście jako chłopiec założyłem sobie, że chcę być zakopany jak najdłużej, tym bardziej, że miałem świadomość, iż w Polsce w grobie spędziłem całą noc. Całe doświadczenie wiązało się z cierpieniem fizycznym, każdy oddech bolał, bo przygniatała mnie ziemia. Pierwszy raz w życiu poczułem panikę wynikającą z braku przestrzeni i unieruchomienia.
O czym wtedy myślałeś?
Wdech-wydech. Jak długo to już trwa. I kiedy się skończy. Nie pamiętam, żebym dumał o tym, jak kruche jest życie. Nie myślisz o takich rzeczach, kiedy o to życie walczysz. Nie miałem głębszych refleksji. Najgorsze było, kiedy zdołałem wyrzęzić, żeby mnie odkopali, a producent i operator na to: jakby ci to powiedzieć, proszę ja ciebie, nie jesteśmy rozstawieni, potrzebujemy 5-10 minut. Myślałem, że ich zabiję. Po wyjściu zalała mnie światłość i byłem miłością (śmiech). To było unikalne doświadczenie i stąd wiem, że już go nie powtórzę.
Programem – programami –i tym, czym się w nich zajmujesz, testujesz – albo udowadniasz – swoją męskość?
Może tak być, bo jestem wychowany w etosie męskości, który jest dziś szalenie trudny do zrealizowania bez wyjazdu na wojnę. Powiedzenie, że element ryzyka, któremu poddaję się we wszystkich programach, jest chłopięcą chęcią zrealizowania archetypu mężczyzny, może być możliwą i prawdopodobną interpretacją tego, co robię.
Dlatego nie miałeś oporów przed odcinkiem z porodem?
Program z porodem wzbudził entuzjazm kobiet, ale ten entuzjazm, jak przekonałem się przy lekturze komentarzy, polegał na tym, że każdy facet powinien przez coś takiego przejść zanim zacznie pier*****, że kobiety nic nie robią, tylko rodzą dzieci i siedzą w domu. Dopełnieniem tego odcinka był ten, w którym opiekowałem się dziećmi. Reakcja na te odcinki pokazała, że wciąż tkwimy w społeczeństwie patriarchalnym, gdzie kobiety czują się deprecjonowane i niedoceniane. W tych komentarzach nie było jadu, tylko satysfakcja, że nie personalnie mnie, ale w ogóle jakiegoś faceta to spotkało i teraz on wie, jak to jest. Co ciekawe, po odcinku, w którym opiekowałem się dziećmi, byłem bardziej zmęczony niż po porodzie. Chyba nawet bardziej zmęczony niż po więzieniu.
Program z porodem wzbudził entuzjazm kobiet, ale ten entuzjazm, jak przekonałem się przy lekturze komentarzy, polegał na tym, że każdy facet powinien przez coś takiego przejść zanim zacznie pier*****, że kobiety nic nie robią, tylko rodzą dzieci i siedzą w domu. Dopełnieniem tego odcinka był ten, w którym opiekowałem się dziećmi. Reakcja na te odcinki pokazała, że wciąż tkwimy w społeczeństwie patriarchalnym, gdzie kobiety czują się deprecjonowane i niedoceniane. W tych komentarzach nie było jadu, tylko satysfakcja, że nie personalnie mnie, ale w ogóle jakiegoś faceta to spotkało i teraz on wie, jak to jest. Co ciekawe, po odcinku, w którym opiekowałem się dziećmi, byłem bardziej zmęczony niż po porodzie. Chyba nawet bardziej zmęczony niż po więzieniu.
Jesteś trochę wariatem?
Trochę tak. Choć o ile przy "Szóstym Zmyśle" miałem opinię "wariat, ale swój", to obawiałem się, że przy "Inicjacji" ludzie będą mnie odbierać jako pospolitego świra.
Trochę tak. Choć o ile przy "Szóstym Zmyśle" miałem opinię "wariat, ale swój", to obawiałem się, że przy "Inicjacji" ludzie będą mnie odbierać jako pospolitego świra.
Lubisz w sobie to wariactwo?
Tak. Chyba niewiele osób zgodziłoby się wziąć udział w sytuacjach, które mają miejsce w "Inicjacji", a ja zauważyłem, że dość często proponuję dokręcenie mi śruby. Po odcinku w areszcie czułem się jak szmata. Nie wiedziałem, co się będzie działo w więzieniu. Często zdarza się, że mniej więcej znam okoliczności, w których się znajdę, ale nie znam szczegółów. I nie roszczę sobie prawa, żeby je znać. To mnie ekscytuje.
Trochę na Tobie eksperymentują, nie czujesz się jak Kossakowski doświadczalny?
Nawet jeśli jest tak, że jestem wykorzystywany, to nie mam o to pretensji. W tym czasie, który upłynął od pierwszej edycji, przeżyłem tyle przygód, dowiedziałem się tylu rzeczy – także na swój temat – że nie czytam tego tak, jakbym był wykorzystywany przez media.
Nawet jeśli jest tak, że jestem wykorzystywany, to nie mam o to pretensji. W tym czasie, który upłynął od pierwszej edycji, przeżyłem tyle przygód, dowiedziałem się tylu rzeczy – także na swój temat – że nie czytam tego tak, jakbym był wykorzystywany przez media.
Przekraczasz granice – przeżyłeś coś na kształt porodu, byłeś w więzieniu, torturowano Cię, przez chwilę byłeś bezdomny. Intensywnie, w dodatku na własne życzenie. Kondensujesz kilka żyć we własnym?
Pewnie jednej osobie nie zdarzy się to wszystko w jednym życiu, ale każdemu z nas może się przytrafić każda z tych rzeczy.
A nagromadzenie niezwykłości nie powoduje u Ciebie znudzenia tym, co zwyczajne?
Nie. Więcej, zaczynam za tą normalnością tęsknić. Tylko znowu – mam tendencję do patologii, więc jak będzie "normalne życie", to może być tak, że przez sześć lat będę siedział w świętym spokoju na dupie.
Nie. Więcej, zaczynam za tą normalnością tęsknić. Tylko znowu – mam tendencję do patologii, więc jak będzie "normalne życie", to może być tak, że przez sześć lat będę siedział w świętym spokoju na dupie.
