Jak Pan zapewne wie, mam korzenie walijskie. Walia była podbita 800 lat temu - to w porównaniu ze 123 latami zaborów Polaków cała wieczność. Tydzień temu byłem z synem w Cardiff na meczu rugby pomiędzy Walią a Australią. Na stadionie 70 tys. Walijczyków pięknie zaśpiewało narodowy hymn. To było ważniejsze niż mecz.
Przed wiekami Polska uchodziła za przedmurze chrześcijaństwa, teraz jest wschodnim buforem UE. Czy widzi Pan w tym wszystkim kontynuację naszej dziejowej misji?
Sądzę, że Polacy mają przesadne poczucie zagrożenia ze strony Rosji, która chyba już całkowicie zrezygnowała z ziem nad Wisłą. Ale nie z Ukrainy. Mimo tego uważam, że Putin zrobił wielki błąd - uczestnicząc w kryzysie ukraińskim buduje tożsamość Ukraińców. Przecież mieszkańcy Kijowa, w większości rosyjskojęzycznego, nie chcą być w Rosji. Mówią po rosyjsku, ale czują się Ukraińcami. Mają dosyć obcej agresji, chcą być po prostu sobą. Ale Putin tego nie rozumie.
Jakie scenariusze przewiduje Pan dla tego konfliktu?
Zawsze są alternatywy. Jedna z nich mówi, że Rosjanie zaangażują się wojskowo na większą skalę.
Putin mówił wcześniej, że dotarcie do Kijowa zajmie mu dwa tygodnie. W mojej ocenie ten scenariusz jest jednak bardzo mało prawdopodobny.
Putin mówił też, że może szybko zająć Warszawę...
To jest tylko gadanie. Ostatnio wybrał się do Australii w asyście floty, ale to nie znaczy, że chciał ten kraj najechać. To jest jeden wielki teatr polityczny, podobnie jak kreowanie swojego wizerunku przez pokazywanie się publicznie z dzikimi zwierzętami. Nie można jednak tej propagandy brać na serio.
W 1939 roku Europa także bagatelizowała zagrożenie wojną, tyle że ze strony Hitlera. Czy nie grozi nam powtórka z historii?
W 1939 roku był zupełnie inny świat. W latach 20. Hitler miał już plany „Wielkich Niemiec”; Lenin i Stalin hołdowali uniwersalnej ideologii komunizmu. Putin inaczej. Rządzi bardzo osłabionym krajem, choć tęskni za imperium. Dlatego, że był częścią starego systemu. Dziś jednak jest małym człowiekiem z kompleksami. Chce być ważny, ale jego ambicje są zbyt wygórowane.
Jak Pan zdefiniuje współczesny patriotyzm?
Patriotyzm nie powinien ograniczać człowieka od szerszego spojrzenia na świat. Można być patriotą polskim i europejskim – równocześnie, bez żadnego konfliktu interesów. Każdy ma bowiem wielowarstwową tożsamość. Nie widzę żadnych problemów, aby być w pewnym procencie Walijczykiem, Brytyjczykiem i Polakiem. To wszystko do siebie pasuje, czego jestem najlepszym przykładem.
Patriotyzmem jest poczucie, że się należy do narodu, jest się za niego odpowiedzialnym, ale posiada się też prawo do krytykowania, proponowania zmian, prowokowania do dyskusji. Natomiast fałszywym patriotyzmem jest postawa nieuznająca obcych i bezkrytyczna w stosunku do ojczyzny.
W Polsce mamy obecnie różne wizje patriotyzmu, co widać najlepiej w czasie obchodów Święta Niepodległości. Czy my nauczyliśmy się w ogóle świętować własną wolność?
Gdy szefowie różnych opozycyjnych partii i ruchów organizują własne obchody Święta Niepodległości, to jest straszny widok. To dzieli Polaków. To jest właśnie antypatriotyzm – myślenie, że jednostka jest ważniejsza niż wspólnota narodowa. To nie do pomyślenia np. w Wielkiej Brytanii, gdzie corocznie 11 listopada, w rocznicę zakończenia I wojny światowej, przedstawiciele rządu i opozycji – czy chcą czy nie chcą – razem biorą udział w uroczystościach i składają hołd królowej demonstrując narodową jedność.