Wielu z nas z zapartym tchem śledziło filmowe losy łowcy przygód, który wpadł na trop Arki Przymierza i Świętego Graala. Postać genialnego archeologa wykreowana przez Harrisona Forda nie musi być jednak całkowicie oderwana od rzeczywistości. Pod warunkiem, że sięgniemy do historii. Bo my, Polacy, też mieliśmy swojego Indianę Jonesa. Nazywał się Kazimierz Michałowski.
Kapelusz, bicz, skórzana kurtka i rewolwer, a do tego błysk w oku i umiejętność wychodzenia obronną ręką z każdej sytuacji – każdy miłośnik kina zna tę postać.
Na tropie Arki Przymierza
Rok 1936, Egipt. Naziści odkrywają w Delcie Nilu Tanis, miasto zniszczone wcześniej przez burzę piaskową. To tam ma znajdować się jeden z najświętszych skarbów judaizmu – Arka Przymierza, cudowna skrzynia ze złota, a w niej - Dekalog Mojżesza. Niemieckie plany zawładnięcia nad światem może przekreślić tylko jedna osoba – Indiana Jones. Nie mylił się w swych przewidywaniach i odnalazł Arkę, która zaginęła w VI stuleciu p.n.e. Szybko jednak plany pokrzyżowali mu naziści...
To wszystko fikcja. Nasz „polski” dr Jones nie lądował co chwila w opresjach, nie poszukiwał żadnej Arki, nie był nawet w Tanis - tam wykopaliska odbywały się już w XIX stuleciu. Ale wagi jego odkryć nie sposób przecenić. Bo prof. Kazimierz Michałowski był rasowym naukowcem i wielkim odkrywcą – z krwi i kości. I też nosił kapelusz...
Polski "dr Jones" z Kresów
Prof. Michałowski zasłużył sobie na miano wybitnego badacza. To on jest uważany za ojca archeologii śródziemnomorskiej, a mimo to poza środowiskiem naukowym jest wręcz nieznany. A szkoda, bo to postać bardzo zasłużona. Nie byłoby tak bogatej wystawy sztuki starożytnej w warszawskim Muzeum Narodowym, gdyby nie ten polski uczony. Nie tylko dokonywał wspaniałych odkryć, czynił starania na rzecz zachowania skarbów dla potomnych, ale także wychował spore grono uznanych naukowców.
Wszystko zaczęło się na polskich Kresach. To właśnie tam, w Tarnopolu, w 1901 roku przyszedł na świat przyszły archeolog. Przygodę z archeologią rozpoczął na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Sporą wagę przywiązywał wówczas do podróży naukowych, jeszcze jako student zwiedzał najważniejsze muzea Europy i poznawał zabytki antyku. Berlin, Paryż, Rzym i Ateny – między innymi tam kształciła się przyszła sława światowej archeologii. Po obronie doktoratu rozpoczął pracę jako naukowiec na uniwersytetach we Lwowie i w Warszawie.
W Kraju Faraonów
Po raz pierwszy stanął na egipskiej ziemi w 1934 roku. Dwa lata później powrócił do Kraju Faraonów już jako szef wspólnej polsko-francuskiej ekspedycji naukowej. Misja w miejscowości Edfu od razu zakończyła się sukcesem. odkryto m.in. cmentarzysko z okresu Starego Państwa – Wykopaliska w Edfu wzbudziły duże zainteresowanie w międzynarodowym świecie egiptologów i archeologów przebywających w czasie sezonu w Egipcie. Odwiedzali nas najwybitniejsi wówczas badacze, z którymi mogliśmy przeprowadzić wiele interesujących dyskusji w terenie – wspominał polski archeolog.
W roku 1957 w celach naukowych ponownie przybył nad Nil, a po trzech latach stanął na czele Polskiej Stacji Archeologii Śródziemnomorskiej. Kierował pracami rekonstrukcyjnymi wspaniałej świątyni bogini Hatszepsut w Deir el- Bahari. Prowadził też prace w Syrii (starożytna Palmira) i Sudanie. W tym ostatnim, a dokładniej w miejscowości Faras, dzięki polskiej misji odsłonięto wspaniałą, pięknie zdobioną bazylikę koptyjską z czasów wczesnego chrześcijaństwa. Odkrycia w starożytnej Nubii przypomina Galeria Faras im. prof. Michałowskiego, otwarta w październiku br. w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Archeolog znany i lubiany
Prof. Michałowski zmarł w styczniu 1981 roku. Pozostawił po sobie bogaty dorobek pisarski. Od podstaw stworzył Katedrę Archeologii Śródziemnomorskiej UW; był także kierownikiem takiej samej katedry w PAN, członkiem wielu instytutów, towarzystw i akademii naukowych, doktorem honoris causa zagranicznych uczelni - z Cambridge na czele.
Dla swoich wychowanków zawsze był wzorem. Choć cieszył się światową sławą, był powszechnie ceniony za skromność. W czasie misji archeologicznych spał w prostym namiocie, choć przyszło mu realizować życiową misję w trudnych czasach – trzymał się z dala od polityki. Nigdy nie wstąpił do PZPR.
Swym bogatym życiorysem mógłby obdzielić wielu Polaków. To nasz "Indiana Jones", z tym wyjątkiem, że rzeczywiście dokonywał wielkich rzeczy.