Informacje o antypolskim portalu holenderskich nacjonalistów sprawiły, że dzisiaj patrzymy na Holendrów, niczym na największych polakożerców na świecie. Czy tak jest w rzeczywistości? O tym, jak żyje się Polakom w Holandii po wybuchu tej afery, opowiada nam liderka tamtejszej Polonii Małgorzata Bos-Karczewska.
Nic nie zapowiada, by historia antypolskiego portalu szybko się skończyła. Po burzy w polskich mediach, zainteresowaniu się sprawą Parlamentu Europejskiego, coraz głośniej o tym także w prasie zagranicznej. Co sprawia, że więcej na tym niewybrednym chwycie reklamowym mogą wkrótce stracić Holendrzy.
Nie wszyscy Holendrzy są źli
Zupełnie niezasłużenie, bo większość z nich ani trochę nie popiera tego, co mówią o nas politycy skrajnej prawicy z Geertem Wildersem na czele. Wczoraj władze miejskie Hagi wystosowały na przykład list od premiera Marka Rutte, w którym potępiają jego koalicjanta.
- Ta akcja Wildersa wywołała wielkie oburzenie w Holandii. Ponad 60 proc. Holendrów ją potępia. Widać, że to poruszyło jakąś czułą strunę wśród nich. Wyzwoliła się pozytywna energia wokół Polaków - relacjonuje Małgorzata Bos-Karczewska. Redaktor naczelna portalu Polonia.nl ocenia, że zwykli Holendrzy zmienili swój stosunek do Polaków. Jak mówi, bardzo wielu z nich zwraca się do niej ze słowami poparcia, potępiając jednocześnie nacjonalistów.
- Mam nadzieję, że ta cała karygodna inicjatywa, przekuje się w katalizator pozytywnych zmian dla imigrantów zarobkowych w Holandii - mówi Małgorzata Bos-Karczewska.
Kto drażni Wildersa?
Redaktor podkreśla, że cały problem dotyczy tych Polaków, którzy pojawili się w Holandii po otwarciu tamtejszego rynku pracy przed pięcioma laty. Jeżeli ktoś z Polski
rzeczywiście przeszkadza Holendrom, to ci, którzy przyjeżdżają tam tylko na chwilę, by zarobić. Oni potrafią jednak zdenerwować i tych Polaków, którzy w Niderlandy przenieśli się na stałe wiele lat temu.
- Do 2007 roku, gdy Holandia otworzyła rynek pracy, nikt nie mówił źle o Polakach. Jesteśmy dobrze zintegrowani, mamy pracę, mówimy po holendersku. Nie było żadnych problemów. Gdy kiedyś udzieliłam wywiadu holenderskiej gazecie, powiedziałam, że "Polacy rozpuszczają się jak kostka cukru w szklance herbaty". Po prostu zasymilowani, grzeczni - opowiada Bos-Karczewska.
Problem lokalny
Otwarcie holenderskiego rynku pracy to zmieniło. Dzisiaj agencje pracy werbują w Polsce absolutnie każdego. Część imigrantów zarobkowych zachowuje się tam tak, jakby byli na wakacjach. Wiedzą, że po pracy wrócą do kraju. Zdaniem Bos-Kraczewskiej, to efekt braku jakiejkolwiek społecznej kontroli. Brakuje rodziców, księdza, więc szaleją. - Jeżeli obok mnie, jakaś agencja wykupiłaby dom i tam wrzuciła 20 imigrantów, a oni robili imprezki, dyskoteki, to ja też bym była zła, tak samo jak ich holenderscy sąsiedzi - mówi.
W jej ocenie, teraz Holendrzy powinni zdać sobie sprawę z tego, że takie problemy są jednak lokalne. I w skali lokalnej, a nie narodowej, powinny być rozwiązywane. Szczególnie, że powoli wymykają się już nawet poza granice Holandii. "Holenderski populista Geert Wilders zrobił z Polaków kozłów ofiarnych, by nie popaść w zapomnienie" - pisał wczoraj niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung.
Polacy przynoszą zysk
Jednak Niemcy, w przeciwieństwie do Polaków, zauważają też, że dla większości Holendrów to nie Polacy, a Geert Wilders jest powodem do wstydu. "Zawstydzeni rodacy wytykają teraz prowokatorowi Wildersowi to, że właśnie sto tysięcy Polaków w Holandii, którzy wykonują brudną robotę na budowach i na polach, przysparza temu państwu miliardowych zysków" - dodaje FAZ.
Bos-Karczewska zwraca również uwagę na to, że oprócz wizerunkowych, w Holandii liczy się przede wszystkim realne straty. - Mówi się, że ta cała afera szkodzi holenderskiej gospodarce. Również firmy holenderskie działające w Polsce są oburzone i zwróciły się w tej sprawie do premiera. Niektórzy mówią też, że szkodzi to negocjacjom budżetowym w UE. Tu punktuje się w prasie, jakie szkody przynosi akcja Wildersa - podsumowuje.