Donald Tusk i Jarosław Kaczyński stworzyli sprawnie działające systemy jednowładztwa w partiach.
Donald Tusk i Jarosław Kaczyński stworzyli sprawnie działające systemy jednowładztwa w partiach. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Partie wodzowskie to jeden z najczęstszych epitetów, jakimi określa się PO i PiS. Tymczasem liderzy tych partii przekonują, że to jedyny sposób, by organizacja działała sprawnie. I rzeczywiście, lider jest jak prezes w korporacji: trzyma ją w ryzach, wyznacza kierunek i przyjmuje odpowiedzialność. Ale nawet CEO no pozostaje głuchy na sygnały z firmy. Z tym polscy politycy mają już jednak problem.

REKLAMA
Jarosław Kaczyński to największy atut Prawa i Sprawiedliwości, a jednocześnie jego największa wada – powtarzają często politycy i publicyści. To samo można między wierszami wyczytać z wypowiedzi polityków PO, którzy mówią, że gdyby premierem i szefem partii nadal był Donald Tusk przegrana w wyborach byłaby jeszcze większa. Z drugiej strony drżą o to, czy Platforma się bez niego nie rozpadnie.
Czasy chaosu
Bo zarówno media, jak i politycy przyzwyczaili się już do jednoosobowego, niepodzielnego kierownictwa. Nikt nie pamięta Unii Wolności, gdzie obrady klubu były znacznie bardziej burzliwe niż debaty z opozycją na sali posiedzeń. Z niedowierzaniem przyjmuje się opisy funkcjonowania AWS, w której na podstawie skomplikowanego algorytmu wyliczano, jaka jest waga głosów każdej z frakcji podczas wewnętrznych głosowań.
Pierwszym szefem partii-jednowładcą z prawdziwego zdarzenia był Leszek Miller, który doprowadził do tego, że będący koalicją partii i partyjek Sojusz Lewicy Demokratycznej stał się partią. Silny przewodniczący, silny sekretarz generalny i współpracująca czołówka partii sprawiły, że SLD stał się sprawnie działającą machiną partyjną, która wygrała wybory w 2001 roku, a Miller zarobił na przydomek "kanclerz".
Dzisiaj lider jest jeden, a kto próbuje kwestionować jego pozycję jest po prostu wycinany. Nie ma długich debat, w których wykuwa się stanowisko partii, które później jest realizowane przez jej lidera. Dzisiaj polecenia płyną z góry, a partyjne doły realizują je niczym armia. Przyznaje to Donald Tusk w ostatnim wywiadzie dla „Polityki”.
Donald Tusk

Dziś, w warunkach ogromnej siły mediów i błyskawicznego przepływu informacji, jednoosobowe przywództwo jest warunkiem sprawności działania. (…) Partia nie może dziś 80 proc. czasu poświęcać kwestionowaniu przywództwa i uzgadnianiu stanowisk. To nie jest tylko specyfika Platformy. Tak jest wszędzie. Wszystkie demokracje jak tlenu potrzebują dziś czytelnego przywództwa. Ono może być lepsze lub gorsze, ale nie ma innej drogi. Czytaj więcej

Źródło: "Polityka"
Dwa modele
W kontynentalnej polityce, z systemem wielopartyjnym i ordynacją proporcjonalną partie muszą wyraźnie odróżniać się od konkurencji, jednocześnie prezentując spójną postawę. Szyld musi się natychmiast kojarzyć z określonym zestawem poglądów. Partia nie może sobie pozwolić na to, by jej przedstawiciele za pośrednictwem mediów ustalali jak zagłosują.
Nieco inaczej sprawa wygląda za Oceanem. W Stanach Zjednoczonych, przy głęboko zakorzenionym systemie dwupartyjnym, przepychanki między frakcjami są normą. Tam jednak, dzięki dekadom doświadczeń politycy wiedzą, gdzie jest granica, której nie powinni przekraczać. Mam wrażenie, że w Polsce nadal musimy się tego uczyć. Pisząc „my” mam tutaj na myśli zarówno polityków, jak i dziennikarzy oraz wyborców.
Czyszczenie
Bo nie każdy spór, nawet publiczny, to łamanie jedności partii. Tymczasem kiedy w PO trwały spory w sprawie in vitro czy związków partnerskich, wieszczono rozpad partii. Nie wszystkie konflikty muszą się kończyć tak jak w przypadku odejścia Marka Jurka, Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy Zbigniewa Ziobry. Na razie jednak brakuje naszym politykom tego wyczucia, które pozwoliłoby na kulturalne i rzeczowe spieranie się.
Dzisiaj partie polityczne to firmy, które przygotowują produkt (czyli swój plan na zapewnienia wszystkim dobrobytu) i próbując sprzedać go wyborcom, którzy płacą głosami. Dlatego organizacja musi działać sprawnie. Przewodniczący, niczym CEO ustala główne kierunki i rozdziela zadania. To on jest twarzą przedsięwzięcia, na nim kumuluje się społeczne niezadowolenie. Dlatego potrzebuje jest posłuch wśród działaczy.
Partyjny zamordyzm
Ale twarde zarządzanie przez silnego lidera nie może być „trzymaniem za twarz” i łamaniem sumień. Rozsądny lider musi uważnie słuchać otoczenia. To także wniosek płynący z biznesu: ci, którzy nie udają, że są najmądrzejsi, ale otaczają się mądrzejszymi i lepszymi po prostu osiągają lepsze wyniki. Tymczasem w polskiej polityce brakuje otwarcia liderów na pomysły z zewnątrz.
Widać to choćby po dramatycznie małym znaczeniu partyjnych think tanków, które są strukturami rachitycznymi, z marginalnym wpływem na działalność partii. W otoczeniu partyjnych liderów brakuje też ludzi, którzy rzucaliby im wyzwania intelektualne, stanowili prawdziwych partnerów do dyskusji, a nie tylko biernych potakiwaczy. Chyba najbardziej boleśnie zdiagnozował to Ludwik Dorn po odejściu z PiS.
Ludwik Dorn

Dzisiejszy PiS nawet nie jest partią wodzowską, bo wódz musiałby liczyć się z drużyną. To jest raczej partia typu sułtan i jego eunuchy polityczne, tak jak w imperium osmańskim. Sułtan nie musi liczyć się z eunuchami. To jest mechanizm, który zabija partię jako pewien żywy organizm i skłania do podejmowania decyzji, które nie naruszają przekonania pana prezesa o jego politycznej wybitności oraz o wybitności jego brata prezydenta. Czytaj więcej

Źródło: TVP INFO, cytat za dziennik.pl
Pustka wokół
Ale oczywiste jest, że podobny proces wyjaławiania otoczenia postępował także w PO. Przyjrzałem się temu z bliska pisząc pracę licencjacką o władzy w tej partii. Zaczęło się od trzech muszkieterów (Tusk, Płażyński, Olechowski). Później czołówka władzy się zmieniała, ale jeden element pozostawał w niej stały: Tusk.
Jego odejście do Brukseli wymusza przebudowanie kierownictwa Platformy. Bo partia jest ułożona według koncepcji Donalda Tuska, która ani nie musi pasować Ewie Kopacz, ani – i to ważniejsze – nie ma gwarancji, że Kopacz podoła kierowaniu tak zbudowanym mechanizmem. Już zaczęła budować swoją drużynę, ściągając do Kancelarii Premiera byłego europosła Sławomira Nitrasa.
Dwie drogi
Można spodziewać się, że to początek transferów a nie koniec. Dlatego dzisiaj Kopacz ma szansę zmienić nie tylko PO, ale i styl zarządzania partiami politycznymi w Polsce. Ten efekt może być wzmocniony przez zmianę warty w PiS (gdyby następcą Jarosława Kaczyńskiego został Andrzej Duda) lub osłabiony (jeśli partię przejmie działający jak prezes Joachim Brudziński).
Nie należy się jednak spodziewać drastycznych zmian, to będzie raczej inne rozłożenie akcentów. Bo nawet w kraju o tak wysokiej kulturze politycznej, jak Dania, to silny szef podejmuje decyzje. Doskonale pokazuje to świetny serial „Borgen” (czyli „Rząd”), gdzie nowoczesna lider Brigitte Neyborg słucha swoich współpracowników, ale decyzje podejmuje raczej sama.
Różnica cywilizacyjna
Ważne jednak, że nie wykorzystywała swojej pozycji do usuwania współpracowników, którzy się z nią nie zgadzają. Nie było też w jej ugrupowaniu takich, którzy jej zagrażają, bo nikt nie miał tak wielkiego talentu i doświadczenia jak ona. Tutaj widać wyraźną analogię z największymi polskimi partiami (przed odejściem Tuska). Naszym liderom niestety zabrakło klasy i pewności siebie, by tolerować potencjalnych konkurentów czy następców.
Niezależnie jak idealistyczne podejście do polityki mamy, trzeba się pogodzić z takim modelem. Ale nadal można i trzeba wywierać nacisk na większą różnorodność w partii, poszanowanie innych poglądów. W tej kwestii jednak polscy politycy mają jeszcze wiele do przepracowania, by użyć możliwie najbardziej optymistycznego stwierdzenia.