Ideowy antykomunista, terrorysta czy zwykły obywatel, który chciał wyładować swoją frustrację na najważniejszej osobie w państwie? Właśnie minęły 54 lata od przeprowadzonej przez elektryka Stanisława Jarosa próby zabicia pierwszego sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki.
Cel: limuzyna z Gomułką
Był 3 grudnia 1961 roku. Do Zagórza przyjechała pierwsza osoba w państwie, Władysław Gomułka, a w roli gospodarza wystąpił Edward Gierek, ówczesny pierwszy sekretarz wojewódzkiego komitetu PZPR w Katowicach. Nie mogło być lepszej okazji do odwiedzin – zbliżała się Barbórka, toteż oficjalnym celem wizyty było otwarcie miejscowej kopalni „Porąbka”.
Z tej okazji domy przy ulicy, którą miał przejeżdżać znamienity gość (program wizyty wcześniej podano do publicznej wiadomości), zostały specjalnie przystrojone. Wszyscy wyczekiwali przejazdu kolumny samochodów, z których najważniejsza miała być czarna limuzyna z Gomułką. Wypatrywał jej także miejscowy elektryk. Ale nie dlatego, że chciał witać pierwszego sekretarza. Chciał pozbawić go życia.
Ładunek wybuchowy, który zawczasu przygotował, Jaros ukrył we wkopanym w ziemię słupku przy drodze. Było kilka minut po godzinie 12, a zamachowiec nie wiedział, że Gomułka znajduje się jeszcze w kopalni. Zobaczył nadjeżdżające samochody i zdetonował minę. Wybuch ranił dwie osoby – jednego z górników oraz 13-letnią dziewczynkę, która znajdowała się w tym czasie w jednym z domów. Wskutek odłamków ucierpiało auto, wzięte za samochód "Towarzysza Wiesława".
Szlachcica sprawa honoru
Na miejscu zamachu odnaleziono m.in. część przewodu, za pomocą którego Jaros odpalił ładunek z domu, w którym mieszkał. Były na nim ślady cięcia obcęgami - i to okazał się istotny trop dla milicji. – Wiedziałem, że jeśli znajdziemy obcążki, którymi przecięto ten drut, to złapiemy też sprawcę – mówił komendant wojewódzki Milicji Obywatelskiej w Katowicach Franciszek Szlachcic, który odpowiadał za zabezpieczenie wizyty Gomułki.
Sprawą honoru było wykrycie sprawcy – od tego zależała dalsza kariera Szlachcica i prestiż Polski Ludowej. Niebawem rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja „Antena”, prowadzona przez Służbę Bezpieczeństwa i Milicję Obywatelską. Organem nadzorującym akcję była specjalna Grupę Operacyjną ze Szlachcicem na czele. Informacje o podejrzanych dostarczało ponad 200 konfidentów.
Komuniści doszli do wniosku, że sprawca musiał znać się na rzeczy. Krąg podejrzanych szybko się zawęził, a po przeszukaniu domu Jarosa wszystko było jasne. Znaleziono tam obcęgi oraz inne narzędzia i materiały, które mogły służyć do budowy i detonacji ładunków wybuchowych.
„Złota rączka” z nietypowym hobby
Jak się okazało, Jaros chciał zabić pierwszego sekretarza za pomocą melinitu, który zdobył jeszcze w latach 50. służąc w wojsku. Inne materiały wybuchowe zamachowiec wynosił z kopalni, gdzie dorywczo pracował. Poza tym był znany miejscowej ludności jako „złota rączka”; znał się na elektrotechnice. Był kawalerem, mieszkał z matką.
Podczas pobytu w celi w Katowicach, Jaros sam przyznał się do swojego czynu. Podstawionemu przez komunistów współwięźniowi – w rzeczywistości agentowi bezpieki – wyjawił okoliczności zamachu oraz powiedział o nietypowym, „wybuchowym hobby”.
Wyjawił ponadto, że zanim próbował targnąć się na życie Gomułki, miał na sumieniu m.in. kradzież amunicji. Co istotniejsze jednak, w 1953 roku spowodował wybuch słupa wysokiego napięcia w jednej z sosnowieckich hut, a także wysadził kopalniany transformator.
Jaros powiedział również, że w lipcu 1959 roku próbował przeprowadzić zamach na przywódcę Związku Sowieckiego Nikitę Chruszczowa. Wtedy ofiarą mieszkańca Zagórza mógł paść również „nieszczęsny” Gomułka, który towarzyszył gościowi z Kremla podczas wizyty w Zagłębiu Dąbrowskim. Eksplozja ładunku raniła jedną osobę.
Jarosa uraz do milicji
Swoją wybuchową przeszłość Jaros uzasadniał nienawiścią do systemu; tłumaczył jednak, że chodziło mu jedynie o demonstrację polityczną, a nie zabicie kogokolwiek. Podejrzany zeznał, że w 1948 roku został aresztowany za działalność antykomunistyczną, w związku z czym - tłumaczył - "czuł szczególny uraz do organów MO”.
Utajniony proces przeciwko Jarosowi toczył się przed katowickim Sądem Wojewódzkim w maju 1962 roku. Zamachowiec został skazany na karę śmierci, jego dwaj pomocnicy – których nazwiska Jaros wyjawił podczas śledztwa – usłyszeli wyroki 5 i 6 lat pozbawienia wolności.
Niedoszły zabójca Chruszczowa i Gomułki zakończył swój żywot na stryczku 5 stycznia 1963 roku. Miał 30 lat (za dwa tygodnie miałby 31. urodziny). Jego czyny, choć mogły wpłynąć na bieg historii, nie odbiły się szerokim echem. Władzy ludowej zależało, aby nikt nie dowiedział o pewnym samouku, który z uporem maniaka próbował zabić „Towarzysza Wiesława”.