Współczesne damy dworu.
Współczesne damy dworu. Fot. Shutterstock
Reklama.
Nogi zwisały jej swobodnie z murku okalającego padok, na którym odbywała się biesiada. Z daleka widać było strzeliste dachy okrągłych namiotów z białego płótna, pochodnie powtykane w ziemię, świece ułożone rzędem na drewnianych stołach zastawionych po brzegi jedzeniem… i ludzi, którzy wyglądali jak z innej epoki. W półmroku i wśród dymu ogniska wydawało jej się, że bohaterowie z dzieciństwa nagle ożyli.
Jakby cały świat książek fantasy, w których się zaczytywała jako 10-latka, stanął teraz przed nią: herosi z komiksów Thorgala o Wikingach, bohaterowie gry Medieval, w którą grała z bratem, postacie z podręczników historii. „Nigdy więcej nie będę stała na tych murach. Chcę być tam z nimi.” – pomyślała Anna Bińczak z Bractwa Rycerskiego Ziemi Mazowieckiej i Podlaskiej z siedzibą na zamku w Liwie. To było trzynaście lat temu. Do dziś jest w ruchu rekonstruktorskim i twierdzi, że to jej drugie, równoległe życie.
Dlaczego? Kobiety stanowią mniej więcej połowę członków polskich bractw odtwarzających okres średniowiecza. Jak same mówią, ta pasja nie bierze się znikąd. Najpierw jest fascynacja historią, światem fantasy i jazdą konną.
– Znalazłam się w ruchu rekonstruktorskim dzięki mojemu starszemu bratu. Razem wyrastaliśmy na książkach Tolkiena. On pierwszy wstąpił do bractwa, a potem poznał mnie ze swoimi kolegami-rycerzami i zaprosił na pierwszy turniej na zamku w Liwie – mówi Anka. Gdy zdała na studia, z rodzinnych Siedlec wyjechała do Warszawy.
Zamieszkała z bratem, a ich kawalerka stała się miejscem spotkań pasjonatów walk rycerskich i dam dworu. Od dzieciństwa uwielbiała konie. A ponieważ dobrze trzymała się w siodle, zainteresowała się konnymi turniejami łuczniczymi. Wstąpiła do Drużyny Xiążęcej – bractwa, które jako pierwsze zaczęło zajmować się konną rekonstrukcją historii. Odtwarzają ciężką jazdę z XIII wieku, z okresu bitwy pod Grunwaldem i kawalerię doby napoleońskiej. Anka zaczęła intensywne treningi.
Anka

Udział w turniejach to była taka adrenalina, której nie da się zapomnieć. Pamiętam swój pierwszy występ. Gdy przedzierałam się konno przez wiwatujący tłum rozpierała mnie duma i uczucie zwycięstwa, chociaż jeszcze nawet nie napięłam łuku. Byłam ubrana w XII-wieczny ruski strój chłopięcy. Pamiętam ten moment, kiedy widownia skandowała, a ja próbowałam jedną ręką naciągnąć cięciwę cały czas galopując. Trafiałam raz w tarczę, raz w snopek słomy, ale i tak czułam się jak zwycięzca!

Teraz ma przerwę, ale myśli o tym, żeby wrócić. Nic nie dawało jej takiej satysfakcji, jak tamte chwile na turniejach.
logo
Zjazdy to nie tylko rekonstrukcje, lecz także przednia zabawa. Fot. Shutterstock
Jej przyjaciółka, Magda także jeździ konno i strzela z łuku. Zaproponowano jej udział w zagranicznym turnieju Joust w Australii. Jest to kruszenie kopii o zbroję przeciwnika. Nie zgodziła się. Uznała, że to zbyt niebezpieczne, nawet jak dla niej.
– Od zawsze chciałam się przebierać w historyczne ciuchy, jeździć konno i robić szarże. Po prostu naoglądałam się zbyt wiele historycznych filmów – śmieje się Magda Galiszewska członkini bractwa Canabis Dei – Można powiedzieć, że wychowałam się na koniu.
Pewnego dnia do stajni, w której jeździła, przyjechali ułani na trening. Była zafascynowana. Chodziła za nimi jak cień i w końcu pozwolili jej do siebie dołączyć. I chociaż kobiety w dawnych czasach nie jeździły konno, nie były w kawalerii, ani pod Grunwaldem, ona się uparła i nie dała za wygraną, nawet gdy w bractwie mówili, że to niehistoryczne. Wielokrotnie zwracano jej uwagę, że nie ma dla kobiety miejsca w gronie kawalerzystów, czy średniowiecznych rycerzy. Na Grunwaldzie wstawili się za nią koledzy. Pragnęła stanąć w szeregu z innymi rycerzami, ale organizatorzy nie chcieli na to pozwolić. Dopięła swego. - Byłam lepsza niż niejeden facet – chwali się.
Magda zaczęła swoją przygodę z rekonstrukcją od kawalerii ułańskiej. Wiekami średnimi zainteresowała się dopiero, gdy po raz pierwszy pojechała na Grunwald. Tam od 1992 roku odbywa się największa w Polsce, pod względem liczby uczestników, rekonstrukcja historyczna. Corocznie przyjeżdża na nią około 5 tysięcy rycerzy i dam. Dla wielu osób na Grunwaldzie zaczyna się ich wielka pasja i właśnie to miejsce sprawia, że średniowiecze jest najchętniej odtwarzanym okresem w historii.
– Gdy chciałam pojechać na pierwszy Grunwald moi rodzice musieli podpisać zgodę, że członkowie bractwa mogą wziąć mnie pod swoją opiekę. Byłam niepełnoletnia – wspomina Dorota Smaga z Bractwa Excalibur – U mnie wszystko zaczęło się od obozu rycerskiego, na który wysłała mnie mama. Spodobał mi się ten świat, pasja ludzi, którzy to prowadzili, ich stroje, walka na miecze. Poznałam tam wielu przyjaciół, którzy chyba w głównej mierze przyczynili się do tego, że chciałam brnąć w to dalej. Poza tym zawsze interesowałam się historią. Świat średniowieczny pociąga mnie dlatego, że jest zupełnie inny od tego współczesnego – dodaje.
Dziewczyny przyznają, że w obozie średniowiecznym można odciąć się na chwilę od codzienności. Wyłączyć telefony, uciec od cywilizacji, pić z glinianych dzbanków, spać na siennikach w namiocie i siedzieć całą noc przy ognisku rozmawiając i śpiewając.
– Czy chcielibyśmy przenieść się w tamte czasy? Oczywiście, ale nie na stałe. Wtedy umieralność była bardzo wysoka, a służba zdrowia praktycznie nie istniała. Ale jest to pasja i dziecięce marzenia. Czasami faceci śmieją się, że tutaj mogą być wreszcie sobą. Mogą być dziećmi i nigdy nie dorosnąć. To jest po prostu nasze alternatywne życie. Kiedy jesteśmy na imprezach historycznych, zapominamy o szarzyźnie dnia powszedniego, wyłączamy się kompletnie – to chyba jest najbardziej pociągające w tej rekonstrukcji – mówi Dorota Filipczak-Brzychcy zastępca dowódcy Chorągwi Podolskiej w Bitwie pod Grunwaldem, wokalistka zespołu Łysa Góra oraz żona rycerza i zarazem dowódcy Choragwi Podolskiej – Artura Brzychcego.
Przyjaźń
Członkowie bractw tworzą jedną wielką rodzinę. Użyczają sobie sprzętów, namiotów, wspólnie organizują wyjazdy na turnieje. Zgodnie twierdzą, że gdy ktoś potrzebuje pomocy, może otrzymać ją na każdym końcu Polski. To właśnie ludzie są najważniejsi w świecie rekonstruktorów, to oni tworzą ten klimat. Nie ma tu granic wiekowych, barier wykształcenia, miesięcznego przychodu. Tutaj ważne jest to, kim jesteś w świecie rekonstruktorskim, co robisz poza nim, nie ma takiego znaczenia. Na Grunwaldzie ludzie często nie znają nawet swoich imion. Każdy ma jakiś przydomek i nim się posługuje.
– Przyjaźń wśród rekonstruktorów jest czymś naturalnym. Latem spotykamy się na turniejach, które odbywają się prawie co tydzień. Spędzamy ze sobą dwa dni, czasem więcej. Śpimy razem w namiotach, bawimy się na biesiadach. Z ludźmi z własnego bractwa spotykamy się także poza rycerstwem, na imprezach. Mamy wspólną pasję, a to łączy – mówi Magda Galiszewska, przydomek Dziki.
Podczas turniejów dziewczyny przygotowują wspólnie biesiadę dla swoich rycerzy. Gotują potrawy w glinianych kociołkach i podają je w drewnianych naczyniach. Wbrew pozorom – dobrze się przy tym bawią.
– Przygotowujemy kilkanaście odmian twarożków, mięsa, zamawiamy też dzika. Podajemy to na liściach sałaty. Dużo rozmawiamy, jak to w kuchni. Takie babskie gadanie zbliża – mówi Anka przydomek Rybeńka, która corocznie organizuje biesiadę dla 300 osób na turnieju w Liwie. W obozie rekonstruktorzy dużo rzeczy robią razem. Sami, od podstaw i w szczerym polu budują obóz przy użyciu drewna i słomy. Rozbijają namioty, skręcają meble, rozpalają ogniska, gotują. Mężczyźni wspólnie trenują przed walką. Wszyscy zgodnie twierdzą, że w tym świecie jest dużo bliżej do drugiego człowieka, niż na zewnątrz średniowiecznego muru.
Dorota Smaga, przydomek Pscóła

Każdy z nas ma po 500 znajomych na Facebooku, z czego 90 procent to właśnie rekonstruktorzy. Nie ze wszystkimi mamy jednak taki bliski kontakt. Z większością widujemy się raz na rok na Grunwaldzie. Dlatego właśnie trzeba tam być!

Ale nie zawsze jest tak różowo. Dziewczyny mówią o zazdrości i wzajemnych uszczypliwościach. Kobiety zwracają uwagę na to kim jesteś w bractwie, czy jeździsz konno, czy szyjesz, czy tylko zakładasz na siebie sukienkę i jesteś ozdobą namiotu. Ale to jak wyglądasz ma duże znaczenie – jak w „normalnym” świecie.
– Potrafią wepchnąć ci szpilkę w plecy, bo masz lamówkę w sukience źle przyszytą i nie wyglądasz jak dama z 1410 roku – wyznaje Dorota-Pscóła – A ja się naprawdę staram. Strój dla kobiety może kosztować nawet kilka tysięcy złotych: giezło, czyli bielizna, sukienka wierzchnia i wieczorowa, nakrycia głowy, biżuteria, sakiewki, skórzane paski, ciżemki. Ręczne szycie lnianymi nićmi to jeszcze dodatkowe pieniądze. Dlatego część dziewczyn szyje sama. Ja także. Mam jeden szablon, z którego uszyłam już kilka sukienek, ale chyba do następnej poszukam nowego. To bardzo żmudna praca.
Dziewczyny śmieją się, że zaprzepaściły to, o co tyle walczyły sufrażystki, czyli możliwość chodzenia w spodniach. Na co dzień jednak noszą jeansy i t-shirty, ale zamiast na sezonowe wyprzedaże czekają na dobre ceny w hurtowniach materiałów, żeby kupić wełnę lub len na nowe suknie.
– Oczywiście, że patrzymy na siebie, która jak wygląda, co ma nowego, jakie ozdoby. Do tej pory nigdy nie przywiązywałam do swojego stroju aż takiej wagi, dopóki mój chłopak, nie kupił mi średniowiecznego paska. Piękny, z pozłacanymi nawijkami i niebieskim kamykiem. Bardzo drogi. Zrozumiałam jego sugestię i postanowiłam zadbać o resztę garderoby. Kupiłam więc siedem metrów wełny i szyję sobie suknię na najbliższy Grunwald – mówi Anka-Rybeńka.
Miłość
W bractwach jest wiele par i małżeństw. Jak mówią rekonstruktorki „najłatwiej jest przecież znaleźć drugą połowę wśród „swoich”. Tutaj relacje damsko-męskie są bardzo bliskie – jest flirt, są umizgi, jest przyjaźń i miłość.
– Łatwo się zapomnieć, gdy przez tydzień z kimś mieszkasz i imprezujesz. Jest dużo pokus – mówią dziewczyny. – Ja też nie byłam grzeczna. Gdy wstąpiłam do bractwa flirtowałam z chłopakami na potęgę. Skakałam z kwiatka na kwiatek, tworzyłam związki 2-3 miesięczne. Chciałam mieć dobrą zabawę i świat rekonstruktorów mi to zapewnił. Mogłam być kokietowana przez kilku facetów naraz, a nie tylko przez jednego. Ale potem zobaczyłam, jak wszyscy wymieniają się między sobą partnerami i to już było za dużo – wspomina Anka.
logo
We współczesnych walkach kobiety mają już wstęp na pole bitwy. Fot. Shutterstock
Dorota, Magda i Anka mają chłopaków rycerzy. Anka przysięgała sobie, że nigdy do tego nie dopuści, że nie chce nienaturalnych sytuacji, gdy jej wszyscy „byli” spotykają się przy jednym ognisku. Ale w końcu uległa. – Nie można przecież bronić się przed miłością! – mówi. Jej chłopak, Misza jest prezesem bractwa Smocza Kompania. Mieli się ku sobie od zawsze, ale dopiero niedawno ich drogi zeszły się na dobre. Na turnieje jeżdżą razem lub osobno. Twierdzą, że mają do siebie pełne zaufanie.
– Jak on wróci z takiego wyjazdu, zmęczony i głodny, to jest taki stęskniony! – śmieje się Anka. Są ze sobą od zeszłego Grunwaldu. W tym roku będą tam pierwszy raz jako para. – Grunwald jako para..? To będzie śmiesznie… On jest w innej chorągwi i żadne z nas nie chce wystąpić ze swojej. Zaproponowałam, że będziemy spać w oddzielnych namiotach i spotykać się wieczorową porą, ale jemu się to nie spodobało. Chyba jest zazdrosny.
Rycerze pilnują swoich kobiet, chociaż głośno się do tego nie przyznają. Kobiety natomiast rywalizują ze sobą o względy rycerzy. Często zaznaczają swój teren. Nie lubią, gdy obce niewiasty kręcą się wokół wojowników z ich bractwa.
– Kobiety krzywo na mnie patrzą – mówi Magda-Dziki. – A to dlatego, że biorę udział w turniejach konnych i wygrywam. Faceci mnie szanują. Natomiast jeśli chodzi o dziewczyny, czuję na sobie ich zazdrosny wzrok i widzę jak krępują swoich mężczyzn, gdy się do nich zbliżam. Rzucają się im na szyję, żeby podkreślić swoją własność. Boją się. Ja to rozumiem. Tutaj żony jeżdżą za mężami, pilnują ich, chociaż głośno o tym nie mówią. Moi wszyscy partnerzy byli rycerzami. Obecny jest ostatni, który mi się podoba w tym towarzystwie – śmieje się – Z przyjaciółkami nie rywalizujemy, na szczęście mamy inny gust.
Krążą legendy o kobietach, które wstępują do bractw tylko po to, żeby znaleźć męża. – To prawda. W rycerce łatwo jest kogoś poznać i zakochać się – mówi Dorota-Pscóła - Czasem zdarza się, że gdy niewiasty upolują już swoją zdobycz, swojego rycerza, próbują go wyciągnąć z rycerki, ponieważ znają czyhające na niego zagrożenia. A jeśli im się to nie udaje, po prostu jeżdżą wszędzie z nimi. A poza wszystkim… patrzenie na swojego mężczyznę, gdy walczy to piękne przeżycie. Oni przecież walczą naprawdę, tylko według określonych reguł.
Prestiż
Prestiż wywalczyć można sobie mieczem, wiedzą lub tym, że jest się ultrasem, czyli znawcą historii, który w najdrobniejszych szczegółach odtwarza średniowieczną kulturę materialną. Sprzęty, ubrania i zbroja w wersji „ultra” to koszt liczony w dziesiątkach tysięcy. Dla facetów prestiż jest ważny, dla kobiet również. Jedni i drudzy chcą być znani i podziwiani, zasłużyć się czymś wśród innych rekonstruktorów. Wiedzą także, że dobrze jest być z kimś, kto ma pozycję. Dziewczyny uważają, że mężczyźni wstępują do rycerki, żeby poczuć adrenalinę i zdobyć sławę. We współczesnym świecie coraz trudniej im się wykazać, dlatego tęsknią do czasów, kiedy byli wojownikami, polowali, bronili honoru swoich wybranek i rodziny.
– Największym zainteresowaniem wśród kobiet cieszą się rycerze walczący. Można ich podziwiać na turniejach. Duże powodzenie mają faceci z Cannabis Dei. To taka grupa najlepszych walczących. Wygrywają turnieje, są w reprezentacji Polski do Bitwy Narodów, w której biorą udział najlepsi walczący zawodnicy z kilkunastu krajów. Najbardziej znane nazwiska to Marcin Waszkielis, który wygrywa wszystko co się da, w pojedynkach na miecze jeden na jeden i Hubert Filipiak, bardzo dobry zawodnik i prezes Polskiego Stowarzyszenia Walk Rycerskich, który propaguje walki rycerskie jako dyscyplinę sportową – mówi Magda-Dziki.
– Niektórym jednak uderza sodówka do głowy, bo dziewczyny dałyby się za nich pokroić.
– Nigdy nie doszło między kobietami do rękoczynów, ale rywalizacja jest. Coś takiego ma właśnie Hubert. Większość dziewczyn, które znam, starały się o niego. Podoba się kobietom jako facet, jako wojownik. Jego wysoka pozycja w świecie rekonstruktorów ma duże znaczenie – mówi Dorota-Pscóła.
– Większość dziewczyn nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że to głowa się liczy, a nie ręka. Dokonują złych wyborów, bo sezon turniejów się kończy, nie ma pokazów i nic nie zostaje. Rycerz przestaje być rycerzem. Znam wiele takich historii. Znam mężczyzn, którzy mieli wielki prestiż w rycerstwie, a prywatnie „pożal się Boże”. Wiele dziewczyn się sparzyło – mówi Anka-Rybeńka.
– Z drugiej strony są też i tacy, którzy mają ogromną wiedzę historyczną i mogliby się równać z profesorami na uczelni, a prywatnie sprzedają znicze. Dla nich mam szacunek.
Dziewczyny mówią też o facetach, którzy wiedzą, że nie będą wielkimi „fajterami” i bardzo to przeżywają. Jednak na temat średniowiecza wiedzą wszystko. Wielu z nich chciałoby mieć większy prestiż, który daje zbroja.
– To odwieczne pytanie co jest ważniejsze mięśnie czy rozum? Niby rozum, a jednak facet to facet. Oni sami tego potrzebują, takiego sprawdzenia się. A jeśli za tym idzie zwycięstwo, to ich notowania wzrastają – podsumowuje Magda-Dziki.
Impreza
Takich imprez nie ma nigdzie. Ani na studiach, ani na domówkach. Turnieje rycerskie to przede wszystkim wielkie spotkanie towarzyskie, mnóstwo ludzi z Polski i zagranicy. Wszyscy razem piją, śpiewają i tańczą. To młodość, która się nie kończy.
Zwłaszcza na Grunwaldzie jest gwarno. Uczestnicy przyjeżdżają już tydzień wcześniej. Od środy chodzą wyłącznie w strojach historycznych. Mieszkańcy wsi przyzwyczaili się, że w pobliskim sklepie mogą spotkać przebierańców. – Po zakupy chodzimy w strojach z epoki. Takie wyjścia z obozu trwają czasem nawet cztery godziny, chociaż sklep jest niedaleko. Spotkanie towarzyskie można przecież zorganizować nawet gdzieś w polu przy drodze. Zaczynamy w kilka osób, a potem dołączają następni. I tak leżymy na łące, gadamy i sączymy miód pitny przez kilka godzin – wspomina Anka-Rybeńka.
Rekonstrukcja to przygoda na całe życie i nie da się jej oderwać od rzeczywistości. – Zawsze jest taka myśl „Może kupimy ten kubek? Wzór na nim jest podobny do motywu średniowiecznego”. Po prostu czasem patrzymy na rzeczy tak, jakby miały dwojakie zastosowanie i w życiu codziennym i w życiu rekonstrukcyjnym. – mówi Kasia Płaza z Prywatnej Chorągwi Macieja von Reihl, żona rycerza.
Rekonstruktorzy w domu mają mnóstwo sprzętów średniowiecznych: zbroję, skrzynie, kosze wiklinowe, drewniane stoły i stołki. Do jedzenia używają glinianych naczyń, misek i kufli. Jak reagują znajomi spoza tego świata? - Może trochę się podśmiewają, ale prawdopodobnie sami chcieliby choć przez chwilę pobyć w naszym świecie – mówi Anka-Rybeńka – Wszyscy w mojej pracy wiedzą, że jak jest Grunwald, to ja mam urlop i wyłączam komórkę. Nie robią problemów. Często dopytują, czy walczę mieczem, jak to wygląda. Chyba się już przyzwyczaili.