Kilkanaście samotnych matek mówi "dość fikcji" i rozpoczyna walkę o przepisy, które pozwolą skutecznie egzekwować zasądzone ojcom ich dzieci alimenty i ułatwią dostęp do pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego.
– Mam troje dzieci. Mój były mąż śmieje mi się w twarz i nie daje na dzieci pieniędzy mimo wyroku sądowego – mówi w rozmowie z naTemat Iwona z Częstochowy. – Zrobiłam wszystko, co możliwe zgodnie z prawem. W tej chwili czekam na sprzedaż jego mieszkania przez komornika. Pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego nie dostanę, bo – w świetle prawa – trochę za dużo zarabiam.
Czeka i działa. Wraz z 14 innymi kobietami kilka dni temu założyła stowarzyszenie "Dla naszych dzieci", którego celem jest ułatwienie dostępu do alimentów rodzicom znajdującym się w podobnym do niej położeniu. Zaczną od pisania listów do polityków i wszystkich innych, którzy mogliby pomóc. Planują obywatelską inicjatywą ustawodawczą. Za pierwszy cel postawiły sobie zmianę progu uprawniającego do korzystania ze świadczeń Funduszu Alimentacyjnego. Dziś jest on śmiesznie niski. Potem będą walczyć o zmianę drogi egzekucyjnej, by ojcowie nie mogli lekceważyć sądowych wyroków i uchylać się od obowiązku łożenia na utrzymanie dzieci.
O co ta walka?
– Przede wszystkim chodzi o zmiany w ustawie o pomocy osobom uprawnionym do alimentów – wyjaśnia Iwona. – Uchwalono ją w 2007 roku i tam zapisano próg dochodów na głowę uprawniający do świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego na kwotę 725 zł. Do dziś ta kwota się nie zmieniła. To już prawie 8 lat. A w tym czasie przecież chociażby pensja minimalna wzrosła z 936 zł brutto w 2007 roku do 1680 zł brutto w 2014 r. A trzeba jeszcze uwzględnić inflację, rosnące koszty życia i tak dalej.
Skutek jest taki, że bardzo często nawet matki zarabiające najniższą krajową lub mające pensje niewiele od niej wyższe, na pieniądze z Funduszu nie mogą się załapać. Tymczasem dostęp do nich jest bardzo często jedynym ratunkiem dla kobiet, które, choć mają zasądzone alimenty, nie są w stanie ich wyegzekwować. Przepisy kodeksu postępowania cywilnego mówią jasno: jeśli ojciec dziecka nie płaci wyznaczonych mu alimentów, matka może wystąpić o nadanie klauzuli wykonalności na wyrok i skierować wniosek o egzekucję należności do komornika. Jednak jeśli mężczyzna konsekwentnie ukrywa swoje dochody (np. pracując na czarno) lub formalnie pozbywa się majątku, to nawet komornik niewiele wskóra.
– Mój komornik rozkłada ręce i mówi, że nie może nic więcej zrobić, bo były mąż nie wykazuje dochodów – mówi Iwona. – A ja wiem, że pracuje na czarno. Nie stać mnie jednak na detektywa, który to udowodni, tak by moje dowody były wiarygodne w sądzie. Teoretycznie w tej sytuacji powinnam ubiegać się o wsparcie Funduszu, ale – jak powiedziano – w świetle prawa i tak za dużo zarabiam.
Kropla w morzu
Taki spraw jest więcej. – Borykam się z problemem wyegzekwowania alimentów od ojca dzieci od 2009 roku, w którym alimenty zostały zasądzone w kwocie po 400 zł miesięcznie na każdą z córek – mówi Katarzyna, samotnie wychowująca dwie córki w wieku 9 i 12 lat.
Niedawno sąd podniósł jej kwotę alimentów do 1400 złotych miesięcznie. Jak sama mówi, do 2012 r. od ojca dziewczynek dostała zaledwie kilka wpłat. Dlatego sprawę zgłosiła do komornika. Przez to, że jej były partner nie pomaga jej finansowo, sama jest w tej chwili porządnie zadłużona. W ubiegłym roku udało jej się jeszcze załapać na pieniądze z Funduszu Alimentacyjnego, ale w kolejnym okazało się, że zarabia już zbyt dużo, by móc liczyć na pomoc państwa. Wypłaty dostaje około 1200 złotych, resztę zabiera komornik.
– Dług alimentacyjny to w tej chwili 30 tys. złotych – wyjaśnia kobieta. – Komornik nie jest w stanie tego wyegzekwować, bo dłużnik zatrudniony jest na zaniżoną stawkę i oficjalnie jego pensja to 1903 zł brutto. Z tej kwoty komornikowi udaje się ściągnąć jedynie część kwot wynikających z bieżących zobowiązań. Ojciec córek jest kierowcą ciągnika siodłowego, wiem że zarabia dużo więcej niż wykazuje, resztę zwyczajnie dostaje „pod stołem”, dodatkowo jeździ z jakąś inną firmą w trasy międzynarodowe. Zgłosiłam to komornikowi, obiecali, że wyślą zapytanie do ZUS czy jest to zgłoszone. Nic więcej zrobić nie mogą.
Moja rozmówczyni w październiku tego roku złożyła też zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa z art. 209 kodeksu karnego.
KODEKS KARNY
Art. 209. Uporczywe uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego
§ 1. Kto uporczywie uchyla się od wykonania ciążącego na nim z mocy ustawy lub orzeczenia sądowego obowiązku opieki przez niełożenie na utrzymanie osoby najbliższej lub innej osoby i przez to naraża ją na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 2. Ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego, organu pomocy społecznej lub organu podejmującego działania wobec dłużnika alimentacyjnego.
§ 3. Jeżeli pokrzywdzonemu przyznano odpowiednie świadczenia rodzinne albo świadczenia pieniężne wypłacane w przypadku bezskuteczności egzekucji alimentów, ściganie odbywa się z urzędu.
10 grudnia wezwano ją na policję w charakterze świadka. Na miejscu dowiedziała się, że sprawa zostanie prawdopodobnie umorzona, bo... nie zawiera znamion czynu zabronionego. By tak było, mężczyzna musiałby „uporczywie uchylać się od obowiązku alimentacyjnego”. W świetle prawa natomiast, jeśli kobieta jest w stanie cokolwiek od byłego partnera wyegzekwować, to o uporczywości z jego strony nie może być mowy.
Najgorsza jest bezradność
– Gdziekolwiek udam się po sprawiedliwość i lepszy byt dla swoich córek, napotykam mur – mówi Katarzyna. – A ojciec moich córek śmieje mi się w twarz i czuje się bezkarny. Państwo daje mi ustawy, artykuły, paragrafy. Wszystkie napisane tak, że zamiast pomagać mi, chronią mojego oprawcę! Dlaczego jestem karana za to, że pracuję, że próbuję osiągnąć w końcu normalność po latach koszmaru jaki przyszło mi przeżyć z ojcem moich córek? Czy muszę stracić pracę, mieszkanie, żeby Państwo zechciało mi pomóc? Bo chyba tylko wtedy będę już w tak złej sytuacji, żeby ratowała mnie polityka socjalna.
Ściągalność alimentów w Polsce wynosi – według różnych statystyk – od 10 do 17 proc. wszystkich zobowiązanych. W Europie ten sam wskaźnik sięga już 90 proc. Powód? Bezradność państwa w egzekucji zasądzonych prawomocnymi wyrokami sądów alimentów i społeczne przyzwolenie na nieodpowiedzialne zachowanie mężczyzn. Położenie samotnych matek jest w Polsce dramatyczne. Tak dramatyczne, że w sieci zaczęły pojawiać się ogłoszenia, w których zdesperowane kobiety szukają pomocy u sponsorów.
„Nazywam się Ania, jestem samotną matką kilkuletniego synka. Potrzebuję pilnej i konkretnej pomocy finansowej. W zamian oferuję mile spędzony wieczór, rozmowę i seks”.
Kobiety, które założyły stowarzyszenie "Dla Naszych Dzieci" chcą walczyć o nowe prawo także po to, by żadna matka nigdy nie musiała uciekać się do takiego sposobu zarobkowania.
Co trzeba zmienić?
Co ciekawe, zdaniem doktora nauk prawnych i specjalisty w zakresie prawa rodzinnego, Marcina Mikołaja Cieślińskiego, zmiana ustawy nie jest wcale konieczna. – Polskie prawo rodzinne jest dobrze skonstruowane i nie odbiega od europejskich standardów. Te przepisy dają osobom walczącym o alimenty szerokie udogodnienia, takie jak chociażby brak obowiązku pokrywania kosztów procesu – przekonuje prawnik. – Także komornicy mają w tych kwestiach obszerny zasób kompetencji. Choć niewątpliwie pomoc w dochodzeniu roszczeń przydałaby się osobom szczególnie ubogim.
Na moje pytanie o trudności w egzekucji zasądzonych alimentów odpowiada natomiast: – Zdarzają się takie sytuacje, w których prawo jest bezradne. To tak jak z medycyną. Może być nowoczesna i na wybitnym poziomie, ale nie wszystkim chorym na raka pomoże. A w Polsce problemy z przyznawaniem i egzekwowaniem alimentów biorą się głównie z nieporadności osób uprawnionych.
Dużo bardziej kategoryczny jest psycholog, Andrzej Komorowski. – Mentalności nie zmienimy ani siłą ani przymusem. Tu potrzebna jest zmiana w społeczeństwie. Problem alimentów istnieje od dawien dawna, ale wszystko było dużo łatwiejsze, kiedy na tę rodzicielską odpowiedzialność za dzieci kładło nacisk społeczeństwo a przede wszystkim rodzina. W Polsce nie ma w tej kwestii ani presji społecznej, ani pomocy ze strony państwa czy Kościoła. A to niezwykle ciekawe, bo jeśli potrącimy kogoś na ulicy czy przejściu dla pieszych to jesteśmy ścigani, karani. A jeśli potrącimy kogoś w życiu, nic nam za to nie grozi.