„Nazywam się Ania, jestem samotną matką kilkuletniego synka. Potrzebuję pilnej i konkretnej pomocy finansowej. W zamian oferuję mile spędzony wieczór, rozmowę i seks”. Takie ogłoszenia coraz częściej pojawiają się w sieci. Prostytucja czy dowód na klęskę polskiej polityki prorodzinnej?
Ania ma 32 lata. Synka, Stefanka, urodziła jako 28-letnia szczęśliwa mężatka.
– Z mężem byliśmy dwa lata po ślubie – mówi. – I bardzo się kochaliśmy. To dziecko to była nasza wspólna, świadoma decyzja. Mąż był przy mnie przez całą ciążę. Chodził ze mną do szkoły rodzenia. Bardzo chciał i faktycznie był potem także przy porodzie. Nigdy mnie nie zawiódł.
Nigdy przedtem i nigdy potem też nie. W dniu, w którym Ania wróciła z synkiem do domu, Paweł oznajmił jej, że odchodzi. Do znajomej dentystki, starszej od niego o kilka lat, rozwiedzionej i z odchowanym już, dziesięcioletnim synkiem. Wyjaśnił, że wszystko przemyślał i jednak nie jest gotowy na to, by być ojcem.
– Mężczyznom jest łatwiej – mówi Ania. – To nie oni znają tego malucha od pierwszych chwil. Nie oni noszą go pod sercem przez 9 miesięcy i nie oni cierpią męki przy porodzie. Ja byłam przerażona i załamana, nie wiem czy bardziej tym, że zostałam sama czy tym, że moje dziecko wychowa się bez ojca.
Z pomocą mamy i siostry pozbierała się. Stanęła na nogi i – gdy Stefanek miał pięć miesięcy – wniosła sprawę o rozwód. Nie było trudno. Dobry prawnik, dobrze napisany pozew. Sąd ustalił dobre alimenty. Dostała tysiąc pięćset złotych. Jak na polskie sądy całkiem sporo, choć jak na koszty życia w Warszawie wcale nie tak dużo. Ale i tego rodzimy system nie był w stanie wyegzekwować.
Prawo jest bezradne
– Mój już wtedy były mąż twierdził, że nie ma pracy – mówi Ania. – Ukrywał dochody, kombinował na lewo i prawo. Może powinnam być wtedy bardziej stanowcza, coś robić, zgłaszać, apelować. Ale wolałam ten czas spędzić z dzieckiem, które przecież i tak miało tylko mnie. Tak naprawdę to chyba też nigdy nie wierzyłam, że się uda. Że komornik, kolejny pozew, kolejna sprawa, cokolwiek zmienią.
Moja rozmówczyni z wykształcenia i zawodu jest pielęgniarką. Pracuje w jednym ze stołecznych szpitali. W tym samym od blisko dekady.
– Kocham swój zawód – dodaje. – I współpracowników i pacjentów. Od dziecka chciałam być pielęgniarką i nie wyobrażałam sobie, że mogę robić coś innego.
Kłopoty zaczęły się, kiedy wpadła w finansowy dołek. Problem z egzekwowaniem alimentów, problem z przetrwaniem od pierwszego do pierwszego. Problem z pieniędzmi na dziecięce ubranka, na nianię, którą musiała zatrudnić, by wrócić do pracy. Jasne, mogła iść na drugi a nawet trzeci etat. Ale wtedy nie widywałaby prawie syna. A tego nie chciała w ogóle brać pod uwagę.
Nie pamięta już jak wpadła na pomysł ze sponsorem. Ktoś i gdzieś coś o tym mówił. Kiedyś, kiedy była młoda, słyszała, że tak robią studentki, a ostatnio to przecież nawet i uczennice-galerianki. Ale ona? Nigdy w życiu. Aż do teraz.
Trzy etaty albo seks
– Długo nad tym myślałam zanim w końcu w sieci zamieściłam anons – opowiada. – Na tyle długo, by dokładnie podliczyć wszystkie plusy i minusy tego, na co się decydowałam. Minusem było moje wewnętrzne poczucie związane z wpojonymi mi przez rodziców zasadami moralnymi. Plusem było to, że mogłam szybko zarobić pieniądze. A co za tym idzie – mogłam dzięki temu dać dziecku swoją obecność, bo nie ciążyła już nade mną konieczność dorabiania to tu, to tam.
Układ ze swoim sponsorem, Piotrem, ciągnie już ponad dwa lata. Za każde spotkanie z nią płaci jej 2-3 tysiące. W miesiącu takich spotkań mają średnio 4-6.
Nie miałam wyjścia
Paulina to moja koleżanka po fachu. Dziennikarka. Albo raczej eks-dziennikarka. Ma niespełna 30 lat, więc to typowa reprezentantka „kryzysowego pokolenia”.
– Pracę zaczynałam jakoś w połowie 2008 roku – mówi. – Zaledwie kilka tygodni przed tym, kiedy gruchnęła wieść o Lehman Brothers i ich poczynaniach. Wiadomo jak to wtedy było, zwłaszcza w naszej mediowej branży. Ktoś, kto miał już wyrobioną markę, mógł sobie jeszcze jakoś radzić. Ktoś, kto dopiero zaczynał, często skazany był na darmowy start. Z poziomu praktykanta czy stażysty. I ja właśnie tak zaczynałam.
Jest zdolna i pracowita. Zaciskała zęby, uczyła się i jakoś to szło. Po roku, dwóch, miała już jaką taką pensję. Gdy półtora roku temu zaszła w ciążę, na konto co miesiąc wpływało jej jakieś 4,7 tys. zł.
– Na ojca dziecka nie liczyłam chyba nigdy – wyjaśnia. – Tuż po tym jak powiedziałam mu, że jestem w ciąży, zniknął. Nie, nie starałam się go szukać. Uznałam, że podjął już decyzję i ja z brzuchem czy bez tego nie zmienię.
Dużo później dowiedziała się, że gdzieś tam w Polsce miał już jedną żonę i jedno dziecko. Więcej widocznie nie potrzebował.
– Chciałam tego dziecka i je urodziłam – mówi. – Na początku 2013 r. przyszła na świat Janinka. Miałam śliczną, zdrową córeczkę i tylko jeden problem – skąd do diabła wziąć pieniądze na jej i siebie utrzymanie skoro wszystkie moje dochody pochodziły z umów o dzieło. Na L4 nie mogłam sobie pozwolić, więc w ciąży pracowałam do końca. Ale na dobrą sprawę wraz z pierwszym dniem mojego macierzyństwa, zostałam bez kasy.
To tylko na jakiś czas
Pomogła jej rodzina. Przyjaciele. Wynajęła swoją kawalerkę. Wyprowadziła się z małą do rodziców.
– To tymczasowo – powtarzała sobie po pierwszym spotkaniu z Grzegorzem. – Tylko tymczasowo. Dopóki nie stanę na nogi.
Po raz pierwszy skorzystała z jego pomocy, gdy Janinka miała dziewięć miesięcy. Bo oszczędności zaczęły topnieć. I te jej własne, i rodziny. Na znalezienie stałej, jednej pracy, w której płacono by jej przynajmniej te cztery, cztery i pół tysiąca, liczyć nie bardzo mogła.
– Znam realia – mówi. – Pewnie, mogłam się zgodzić na pracę za 2 tys. zł brutto i po osiem godzin dziennie. Tylko że wtedy nie miałabym ani szansy uczestniczyć w życiu dziecka, ani pieniędzy na nianię o tym, by zapłacić rachunki czy kupić jedzenie w ogóle nie mówiąc. Ludzie mogą mnie potępiać, nazwać prostytutką, ale ja nie żałuję tego, co zrobiłam. Od kuchni to naprawdę nie wygląda jak coś niemoralnego czy złego, choć pewnie takie jest. Mój sponsor potrzebował towarzystwa i bliskości, ja byłam w stanie mu to dać. Dla niego zaś wypłacanie mi dość regularnej pensji nie stanowiło żadnego problemu.
Paulina – podobnie jak Ania - za każde spotkanie kasowała 2,5 tys. Miesięcznie wychodziło ok. 10 tys. zł. Korzystała z pomocy sponsora przez ponad rok. Kilka miesięcy temu założyła swoją firmę. Sporo pracuje z domu, dlatego dziś udaje jej się łączyć pracę z opieką nad niespełna dwuletnią córką.
Nie wychowali mnie na feministkę
Magda różni się od dwóch pozostałych kobiet. To typowa szara myszka. Cicha i skromna, choć świetnie wykształcona. Pięć lat temu skończyła arabistykę na krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim. Potem otwarto jej przewód doktorski. Zaczęła go, ale nigdy nie skończyła. Kilka miesięcy po magisterce wyszła za mąż.
– Piotrek prowadził swoją firmę i był bardzo dobrze ustawiony finansowo – mówi. – Mówił, że nie muszę pracować, a ponieważ szybko zaszłam w ciążę, nie upierałam się. Dość kiepsko ją znosiłam.
Magda ma dwie córki. Starsza ma trzy lata, młodsza rok. Mąż poprosił ją o rozwód jakieś pół roku temu. Zgodziła się oczywiście. Nigdy nie potrafiła mu odmówić. Sąd na rozprawie przyznał jej po 1,4 tys. zł alimentów na każdą z dziewczynek.
Piotrek zostawił jej jednak coś jeszcze – mieszkanie obarczone kredytem.
– Staram się nie myśleć o nim źle, bo to ojciec moich dzieci, ale to, na co nas naraził jest okropne – mówi. – Właściwie nigdy nie pracowałam zawodowo, a nagle okazało się, że muszę zarobić na siebie i dziewczynki i jeszcze na kredyt. On czasem daje mi tyle, ile powinien, ale to zdarza się raczej rzadko.
Komornik? Niewiele wskóra. Piotr konsekwentnie ukrywa wszystkie swoje dochody. Wszystkie rzeczy, które komornik mógłby zająć, przepisał na rodzinę i znajomych. W świetle polskiego prawa niewiele można w tej sytuacji można zrobić.
Przepisy kodeksu prawa rodzinnego i opiekuńczego oraz kodeksu prawa postępowania cywilnego mówią jasno: jeśli ojciec dziecka nie płaci zasądzonych mu alimentów, matka może wystąpić o nadanie klauzuli wykonalności na wyrok i skierować wniosek o egzekucję należności do komornika. Jednak jeśli mężczyzna konsekwentnie ukrywa swoje dochody lub formalnie pozbywa się majątku, i komornik niewiele wskóra.
Po tym jak skończyła swój urlop macierzyński, postarała się o pracę w przedszkolu. To prywatna placówka, której dyrektorem jej jej koleżanka z uczelni. Uczy dzieciaki arabskiego.
– Uratowało mnie to, że zrobiłam gdzieś po drodze kurs pedagogiczny – mówi Magda. – Tyle tylko, że większość rodziców woli angielski, niemiecki lub francuski. Czasem rosyjski. Niewielu posyła swoje pociechy na naukę arabskiego, więc siłą rzeczy moja pensja nie jest zbyt duża.
Magda od miesiąca spotyka się z Janem (1,8-2 tys. za spotkanie).
– Nie do końca jeszcze oswoiłam się z tą myślą – przyznaje. – Czasem naprawdę jest mi z tą świadomością czegoś złego, niedozwolonego, bardzo źle. Czasem mam żal do rodziców, że nie wychowali mnie na feministkę i – zamiast tego jak radzić sobie w życiu – nauczyli polegać na mężczyźnie. Ale wtedy stają mi przed oczami moje dzieci i pytanie – jak sama z tej nędznej posady mam im zapewnić dobre życie?