Chodzi o dość kłopotliwe dla Sikorskiego informacje, które ujrzały światło dzienne kilka dni temu. Według nich, marszałek Sejmu miał pobrać kilkadziesiąt tysięcy złotych zwrotu kosztów za podróże prywatnym autem, mimo że miał wtedy rządową limuzynę.
Jako minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski miał do dyspozycji nie tylko opiekę Biura Ochrony Rządu, lecz także całodobową limuzynę. Jak podaje "Wprost", co najmniej od 2009 roku pobierał publiczne środki na finansowanie podróży prywatnym samochodem. W zależności od lat, były to kwoty od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie.
Radosław Sikorski miał przejechać prywatnym autem w 2011 roku 32 tys. kilometrów. Aby to się udało, zdaniem tygodnika musiałby pokonywać co weekend blisko 600 km oraz po 300 km w święta.
Sam Sikorski nie poczuwa się do winy, jednak odmawia podania szczegółów wyjazdów z publicznych pieniędzy twierdząc, że w polskim prawie nie istnieje obowiązek prowadzenia takiej ewidencji. Jego zdaniem, każdy poseł będzie miał trudność z udowodnieniem swojej rzetelności.
Swoje stanowisko w sprawie kłopotów marszałka Radosława Sikorskiego przedstawił dziś także Adam Szejnfeld. Poseł tłumaczył partyjnego kolegę w programie „Kawa na ławę” na antenie TVN24.
– Marszałek ma tyle rozmaitych spotkań i spraw – przekonywał Szejnfeld. – Oczywiście nie wszystkie, ale spora ich część to są rzeczy tajne. Dlatego nie można podać ich do publicznej wiadomości.
Nie udało mu się jednak przekonać nawet gości zebranych w studiu, którzy na tłumaczenia Szejnfelda zareagowali... śmiechem.