Białystok ma trudną historię, zwłaszcza tę najnowszą. W 1913 roku żyło tu około 68 proc. Żydów, czyli prawie 80 tys., po wojnie zaś zaledwie 1085. Miejscowi przez długi czas nie chcieli jednak o tym pamiętać.
Co gorsza, ostatnimi czasy poza wyparciem, widać nasilenie nastrojów antysemickich. Bo jak nazwać uznanie swastyki przez białostockiego prokuratora za hinduski symbol szczęścia? W zeszłym roku z kolei marsz Narodowego Odrodzenia Polski zakończył się neonazistowskimi pozdrowieniami nad grobami żołnierzy, którzy zginęli z rąk hitlerowców.
Szerokim echem odbiło się też sławetne wystąpienie białostockiej konserwator zabytków, która protestowała razem z organizacjami katolickimi przeciwko projekcji spektaklu "Golgota Picnic". Zofia Cybulko, zastępczyni wojewódzkiego konserwatora zabytków, miała powiedzieć o osobach, które chciały zaprezentować kontrowersyjną sztukę, że to "awangarda finansowana z Fundacji Batorego. Czyli żydostwo". Trzeba przyznać, że takie słowa brzmią dziwnie w ustach urzędniczki państwowej w mieście, którego mieszkańcy tak dotkliwie doświadczyli okropieństw Holocaustu.
Wielokulturowość miasta jest też niezauważalna w jego topografii. Niewiele osób wie, że w Białymstoku funkcjonowało getto żydowskie. W przeciwieństwie do warszawskiego Muranowa, który wreszcie zaczął przyznawać się do swojej historii, w Białymstoku są pojedyncze tabliczki informujące, jakie obszary miasta należały do getta. Wzmianek o dawnych mieszkańcach w ogóle jest niewiele.
Obok parku przy białostockim Teatrze Lalek był cmentarz żydowski, który zniszczyli hitlerowscy Niemcy, a następnie zrównali z ziemią Polacy. W parku jest górka, na szczycie której widnieje macewa. Podobno całe wzniesienie powstało z innych XVIII-wiecznych macew, które zostały zepchnięte koparką, w trakcie wyrównywania terenu pod teatr. Z tym fragmentem historii Białegostoku władze obchodzą się bezpardonowo.
Ciężar swastyki
Białystok nie ma dobrego PR-u. Trudno zrozumieć, jak miasto, w którym funkcjonowało getto i leżące blisko jednego z najstraszniejszych obozów zagłady Treblinki, może odwoływać się do symboli nazistowskich. A to właśnie tu, ma osiedlu o idyllicznej nazwie Leśna Dolina funkcjonowała nazistowska siłownia. Młodzież i dorośli trenowali tutaj motywowani symbolami swastyk i celtyckich krzyży. Administracja osiedla tłumaczyła się wówczas, że nikt z mieszkańców nie zwracał na te niuanse uwagi.
Problemem zaczyna być też to, że białostoccy neonaziści nie tylko trenują wśród wątpliwych symboli, ale fakt, że potem używają swoich mięśni przeciwko tzw. wrogom narodu. Na dwadzieścia przypadków napaści na tle rasowym w całej Polsce, trzy z nich miały miejsce w Białymstoku. W 2011 roku w mieszkaniu polsko-pakinstańskiego małżeństwa podpalono drzwi mieszkania, w 2012 roku kibic Jagiellonii Białystok pobił czarnoskórego piłkarza tej drużyny. W 2013 roku z kolei miał tu miejsce atak na tle rasistowskim na Polkę i jej męża Hindusa. Na osiedlu Słoneczny Stok spłonęło mieszkanie czeczeńskiej rodziny.
Prawdziwym powodem do wstydu był list otwarty zagranicznych studentów, którzy skarżyli się, że nie czują się bezpiecznie na białostockich uczelniach. Podawali przypadki pobić i wyzwisk. Czy Białystok jest rzeczywiście polską soczewką neonazizmu, rasizmu i innych niechwalebnych -izmów?
Miejsce silnej polaryzacji
Na taką łatkę absolutnie nie zgadza się Michał Stankiewicz, reżyser, dramatopisarz, autor m.in. sztuki "Metoda Ustawień Narodowych", która porusza temat uprzedzeń.
– Mimo tego że zrobiłem trzy spektakle, za które chętnie powiesiłoby mnie paręnaście osób, nigdy nie nazwałbym Białegostoku "nazistowskim miastem". Uważam, że to duże uproszczenie. Jasne, są silne grupy skrajnie narodowe, antysemickie i neonazistowskie. Ale dzieje się też sporo dobrego w tym mieście – zaznacza Stankiewicz.
Ale przyznaje, że prawdziwym katalizatorem były wspomniane powyżej wydarzenia, które skompromitowały Białystok. Twórcy i instytucje starają się przełamać ciszę, jaka panuje wśród mieszkańców w kwestii trudnych aspektów historii miasta. Jeszcze kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia.
– Razem ze studentami wymyśliliśmy ten właśnie projekt (pokazywania śladów po społeczności żydowskiej przyp.red), dostaliśmy dofinansowanie. [...] Część z nagrobków udało się odczytać i dołączyć do amerykańskiej wirtualnej bazy danych żydowskich cmentarzy. Wydaje mi się, że przy okazji włożyliśmy kij w mrowisko, bo zaczęliśmy zapraszać do Białegostoku dziennikarzy i naukowców żydowskich – tłumaczy doktorka Katarzyna Sztop-Rutkowska w wywiadzie dla serwisu poranny.pl.
– To był niestety okres sprawy Jedwabnego. I wtedy się zaczęło. Okazało się, że ten temat nie może publicznie funkcjonować w Białymstoku. Dochodziło nawet do tego, że na spotkaniach z zaproszonymi Żydami podchodzili do mnie ludzie i na przykład grozili, że podadzą mnie do sądu za obrażanie narodu polskiego – mówiła Katarzyna Sztop-Rutkowska.
Dziś już znacznie więcej osób wkłada kije w mrowisko.
Dramatopisarz zaznacza, że sam zaobserwował wzmożenie się zachowań nazistowskich, ale jest to problem ogólnopolski. Zarzekanie się, że miłośnicy swastyk mieszkają tylko w Białymstoku jest myśleniem życzeniowym.
– Pamiętam taką wystawę w CSW "Macewy codzienne", autor na zdjęciach pokazywał w jak kreatywny sposób Polacy wykorzystywali żydowskie nagrobki. Pomijając tak oczywiste rzeczy, jak droga, mnie najbardziej poruszyło wykorzystanie macewy jako płytę nagrobną dla katolickiego grobu i przytwierdzenie do niej krzyża. To były przykłady z całej Polski.
Uprzedzenia są silne, ale walczący z nimi jeszcze silniejsi
W zwalczaniu mowy nienawiści aktywnie walczy Teatr TrzyRzecze. Jego dyrektor Rafał Gaweł zainicjował m.in. akcję pt. "Zamaluj zło". Mieszkańcy przysyłali informacje, gdzie znajdują się napisy i symbole nazistowskie, a Gaweł przekazywał te zgłoszenia do prokuratury. To właśnie wtedy białostocki prokurator stwierdził, że swastyka jest hinduskim symbolem szczęścia.
Sprawa poniosła się echem po całej Polsce i spowodowała potężną kontrolę w białostockiej prokuraturze. Ta wykazała natomiast, że do aktów nienawiści na tle rasowym podchodzi się tutaj bardzo pobłażliwie. Teraz zarzuty prokuratorskie ma sam Gaweł, który uważa, że jest to zemsta ze strony prokuratury .
Problemów ze swoją sztuką, nie ze strony prokuratury, ale organizacji narodowych, doświadczył też Michał Stankiewicz. Chciano zablokować "Śmierć Wrogom Ojczyzny", która miała być wystawiana na festiwalu Dni Sztuki Współczesnej w Białymstoku. – Po tym liście od kilkunastu organizacji, skrajnie lub mniej narodowych, dyrektorka festiwalu nawet przez chwilę się nie zawahała, aby odwołać spektakl. To znamienne w kontekście tego, co działo się z "Golgota Picnic" w Poznaniu. Dodam, że naprawdę było groźnie, bo wydział kryminalny zaczął chodzić po instytucjach i wypytywać się o mnie, a na spektaklu mieliśmy zapewnioną ochronę – tłumaczy.
Zaznacza jednak, że w mieście dzieje się naprawdę dużo dobrego.– Tak jak mówiłem, miasto naprawdę się zagotowało, kiedy przyklejono nam łatkę najbardziej rasistowskiej miejscowości w Polsce. Instytucje miejskie chcą odczarować taki obraz Białegostoku. Jedne robią to efektywniej, inne używają narzędzi trochę nieprzystających do dzisiejszych czasów – zaznacza Stankiewicz.
Jego sztuka "Import/Export", w której występują czeczeńscy uchodźcy, dostała trzykrotne dofinansowanie z Urzędu Marszałkowskiego. A mieszkańcy dziękowali za ten spektakl, miał rewelacyjny odbiór. Jest też czeczeński zespół Lovzar, finalista "Mam Talent", za który mieszkańcy trzymali kciuki.
– Mnie sprawa z konserwator i swastykami też poruszała. A sprawa z odwołaniem spektaklu „Golgota Picnic”, tylko utwierdziła w przekonaniu że nie mam zamiaru poddawać się presji pewnych osób.
I może rzeczywiście coś w tym jest, bo nikt by się nie dowiedział, że według prokuratury swastyka jest symbolem szczęścia, gdyby mieszkańcy nie chcieli jej zamazać.
Całe miasto jest zażenowane łatką, którą przyklejają nam media. Myślę, że równie źle jest jeszcze w paru innych miejscach, na przykład w Poznaniu i Wrocławiu, ale to Białystok wzięto na kozła ofiarnego. Moim zdaniem to forma terapii – to tam są naziści nie u nas.