Olechnowicz z Lotosu, Kulczyk, a wcześniej Krauze, przekonali się, że wydobycie ropy to nie jest prosty biznes. Zapowiadali wielkie inwestycje i miliony baryłek wydobytego surowca. Ostatecznie zamiast ropy polały się łzy inwestorów.
– Rysiek daj spokój. Nie baw się w szejka – tak znajomi z Polskiej Rady Biznesu próbowali odciągnąć Ryszarda Krauzego od pomysłu zaangażowania się w poszukiwanie ropy w Kazachstanie. Według biznesowej anegdoty, Krauze miał na odpowiadać, że nie odpuści, bo wszystko już gotowe, koncesje poszukiwawcze są pewne, a partnerzy czekają z rozpoczęciem prac na jego pieniądze.
Wówczas jeden z najbogatszych Polaków zaoferował, że skoczy samolotem do Dubaju, kupi najdroższy strój szejka i… odtąd Krauze zawszę będzie tytułowany szejkiem. Byle tylko nie dał się wciągnąć w tę ropę. Ryszard Krauze, jak wiadomo, przestróg nie posłuchał. Utopił w nieudanych poszukiwaniach czarnego złota setki milionów, a akcje założonego przez niego Petrolinvestu są dziś wyceniane na 16 groszy.
Czy rzeczywiście jest aż tak trudno? Historię klęski Krauzego postanowiło zweryfikować wielu innych polskich inwestorów, a nawet takie firmy jak Lotos. Jak im się wiedzie? – Z Morza Północnego wrócili na tarczy – Andrzej Szcześniak, ekspert branży surowcowej właśnie podsumował na blogu inwestycji Lotosu w złoże Yme Na Morzu Północnym. Projekt, w który zainwestowano ponad 1,6 mld zł został w tym roku spisany na straty. Szcześniak nie pozostawia na nim suchej nitki.
Zardzewiałe wiertło
W 2008 roku Paweł Olechnowicz i menedżerowie Lotosu ogłosili, że dzięki zakupionym koncesjom wydobywczym już rok później zaczną wydobycie na jednym z najbardziej znanych rezerwuarów ropy naftowej. Grupa Lotos zapowiadała w strategii, że w 2012 roku wydobywać będzie milion ton ropy, a w 2015 r. aż 20 procent (czyli 2 miliony ton) przerabianej ropy będzie miała z własnego wydobycia.
Lotos, inwestując kolejne środki, został operatorem złoża (chciał wydobywać samodzielnie) z czterema koncesjami. Projekt był jednak „dramatycznie zarządzany”. Opóźniała się budowa platformy wiertniczej, a kiedy już ja dostarczono „okazała się złomem grożącym zawaleniem i wycofano ja z morza” – wspomina Szcześniak.
Przeciwko szastaniu pieniędzmi protestowali pracownicy Petrobaltic – to inna spółka z Grupy Lotos, która zajmuje się poszukiwaniami i wydobyciem ropy na Bałtyku. Kapitałochłonne inwestycje zmusiły zarząd do przeprowadzenia restrukturyzacji. W 2010 roku na bałtyckiej platformie wybuchł nawet strajk głodowy. Związkowcy uważali, że rozsądniej będzie skupić się na poszukiwaniach na własnym podwórku, niż nabijać kabzę Norwegom.
W tym roku księgowi Lotosu dokonali ostatnich odpisów na nieudanej inwestycji. – W księgach rachunkowych jest teraz wyceniana na zero złotych. Może i mieliśmy rację, ale teraz nie mam z tego żadnej satysfakcji – mówi naTemat Zbigniew Moneta, Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ruchu Ciągłego. Dodaje, że żal mu pieniędzy utopionych w Morzu Północnym.
Jakie są przyczyny polskich niepowodzeń? – Firmy inwestujące w wydobycie ponoszą ogromne ryzyko finansowe. Do tego potrzeba specjalnych kompetencji. Amatorów natychmiast weryfikuje życie. Nauczka bywa bardzo kosztowna – komentuje w rozmowie z naTemat Andrzej Szcześniak. Dodaje, że wydobycie ropy to gra największych koncernów świata. Inwestują miliardy, a na wyniki czekają cierpliwie przez lata. Jeśli ktoś chce zagrać w tej samej lidze z kapitałem nawet kilkuset milionów, to proporcjonalnie mniej ma też szans na znalezienie ropy.
Ile ropy ma Kulczyk?
Wynika z tego, że nie tak łatwo iść śladem BP, Statoil czy Shella. O czym przekonał się też Jan Kulczyk, który w 2011 roku zaangażował się w wydobycie ropy w Nigerii. Konsorcjum Neconde Energy, którego jest współudziałowcem, przejęło po holendersko-brytyjskiej korporacji koncesję w delcie Nigru.
Dwa lata temu w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Jan Kulczyk twierdził, że firmy, w których ma udziały, odkryły już w Afryce 3,5 mld baryłek ropy naftowej, co zaspokoiłoby zapotrzebowanie Polski na ropę przez 16 lat. W innym z wywiadów biznesmen deklarował, że wkrótce wydobycie w jego projektach będzie wynosiło tyle, ile dziennie konsumuje polska gospodarka. Dawałoby to około miliona baryłek dziennie.
Przesadził z tym optymizmem. Odkryć nie znaczy jednak mieć. Jak wynika z informacji na stronie Neconde, 250 tys. baryłek dziennie (dokładnie przelicznikowych barrel of equivalent) to rekord z zamierzchłej przeszłości – 1970 roku. Dziś może być już trudny do powtórzenia. W 2005 roku z pola, które oddawał Shell udało się wyssać 50 tys. baryłek dziennie, a obecnie tylko 15 tys.
Tymczasem w Warszawie trwa właśnie dramatyczna obrona dobrego imienia drugiego znanego przedsięwzięcia najbogatszego Polaka – spółki Serinus Energy. Rozczarowani spadkiem notowań akcji inwestorzy wypisują na internetowych forach komentarze, które nawet nie nadają się do zacytowania. W odpowiedzi menedżerowie starają się komunikować każdy sukces i sukcesik. Jak ten niedawny o wstępnych i obiecujących wynikach odwiertu w Tunezji. News sprowokował publikacje, że „Kulczyk podbija Tunezję”.
Surowcowa spółka Kulczyka zadebiutowała na warszawskiej giełdzie w maju 2010 roku – przybierając imię założyciela – Kulczuk Oil Ventures. Zaproszeni na debiut inwestorzy otrzymali symboliczną fiolkę z „polską ropą”.
Najbogatszemu Polakowi w roli doradcy i eksperta od spraw Ukrainy towarzyszył Aleksander Kwaśniewski. Jednak nawet i on nie ustrzegł inwestora przed konsekwencjami kryzysu politycznego na Ukrainie. W wyniku wojny na wschodzie, Serinus musiał wstrzymać zagospodarowanie kilku złóż, a gazonośne pola pod Ługańskiem kontrolują separatyści. Serinus miał koncesje w Syrii, ale po wybuchu wojny domowej również i tam wstrzymano działania poszukiwawcze. Pakiet akcji Serinusa, które posiada Jan Kulczyk stracił na wartości o 400 mln złotych.
Mimo to, warto trzymać kciuki za surowcowe przedsięwzięcia polskich firm. Nawet gdy wstępne plany miałyby być zrealizowane tylko częściowo. Bo poza Krauze, Kulczykiem i kilkoma prezesami nie ma w Polsce innych ludzi z ambicjami ekspansji zagranicznej, gotowych zaryzykować, wyłożyć pieniądze i w razie czego przyjąć krytykę.
Reklama.
Paweł Zawadzki, analityk Money.pl
Akcje spółki, działającej w sektorze poszukiwania i wydobycia ropy naftowej oraz gazu, w grudniu zaliczyły potężne tąpnięcie, a łącznie od początku 2014 roku straciły około 70 procent swojej rynkowej wyceny. Znalezienie dna na akcjach Serinusa może więc przynieść ponadprzeciętne zyski, aczkolwiek jego szukanie może okazać się bardzo ryzykownym przedsięwzięciem