To była zbrodnia, którą żyła przedwojenna Polska. Jednocześnie szokowała i wzbudzała zainteresowanie, zręcznie podsycane przez gazety bulwarowe. W nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku pod Lwowem zginęła w swoim łóżku 17-letnia dziewczyna, córka znanego lwowskiego architekta. Podejrzana - Rita Gorgonowa, kochanka ojca zamordowanej, zanim jeszcze skazana przez sąd, została osądzona przez ulicę. Do dziś nie ma całkowitej pewności, czy rzeczywiście była winna. Jej rodzina ciągle liczy na rewizję wyroku.
Jedno jest pewne - zimna grudniowa noc, w czasie której doszło do brutalnej zbrodni, była dla Gorgonowej początkiem wieloletniej gehenny.
Kiedy 90 lat temu Gorgonowa (właśc. Emilia Margarita Gorgonowa), z pochodzenia Dalmatynka, znalazła zatrudnienie jako opiekunka dwójki dzieci inżyniera Henryka Zaremby, nic nie zapowiadało tak wielkiej tragedii. Wtedy Lusia (Elżbieta) - przyszła ofiara - miała zaledwie 9 lat i początkowo nie protestowała przeciw pojawieniu się w domu pięknej guwernantki. Podobnie jak jej brat, młodszy o trzy lata Staś.
Zaremba był już wtedy samotnym mężczyzną, wcześniej wysłał swą żonę na leczenie psychiatryczne. Między nim a Gorgonową szybko zrodził się płomienny romans. Pomimo znacznej różnicy wieku - oboje dzieliło aż 18 lat.
Zakochani mieszkali w okazałej willi z basenem w Łączkach koło Brzuchowic pod Lwowem. Ich związek scementowały narodziny córki Romany, która przyszła na świat w 1928 roku. Drugie dziecko, Ewa, urodzi się już w więzieniu (w 1932 roku).
Nieformalny związek obojga wypalił się już jednak wcześniej, skoro inżynier zaczął oglądać się za swoją sekretarką. Na rozstanie nalegała też Lusia. Biorąc sobie do serca rady wkraczającej w dorosłość córki, Zaremba polecił Gorgonowej zamieszkać wraz z ich wspólnym dzieckiem w majątku pod Brzuchowicami. Sam z Lusią planował wyjazd do Lwowa. Tam oboje mieli zacząć nowe życie, zaraz po nowym, już 1932, roku.
Do żadnych przenosin jednak nie doszło. W nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku Lusia została zamordowana w swoim łóżku w niejasnych do końca okolicznościach. Wiadomo, że mordu dokonano za pomocą ostrego narzędzia (dżagana – kilofa do kruszenia lodu), który odnaleziono następnie w willowym basenie. Denatka zmarła od obrażeń głowy, a ich zadanie wymagało od sprawcy sporej siły fizycznej.
Ciało zamordowanej zostało ponadto zdeflorowane, jednak na miejscu zbrodni nie wykryto śladów męskiego nasienia. Miał to być wystarczający dowód na to, że próbowano nieumiejętnie upozorować gwałt – sekcja zwłok Lusi wykazała bowiem, że obrażeń narządów rozrodczych dokonano za pomocą palca.
Podejrzenie padło na 30-letnią Gorgonową, na futrze której stwierdzono ślady krwi denatki – później wersję tą zakwestionował prof. Ludwik Hirszfeld, światowej sławy lekarz, odkrywca praw dziedziczenia krwi. Przeciw niej świadczyły też ślady kobiecych stóp, pozostawione na śniegu. Zupełnie jakby sprawczyni mordu chciała uciec z miejsca zbrodni. Tyle tylko, że nocą Gorgonowa biegała po posesji z zamiarem wezwania lekarza. Spieszyła się, dlatego wybiła jedną z szyb raniąc się przy tym w dłoń.
Od razu wykluczono morderstwo "z zewnątrz", choć całkiem niedawno w okolicy doszło do podobnej zbrodni. Aby dostać się do domu trzeba było bowiem poradzić sobie z psem; to jego szczekanie obudziło Stasia, który jako pierwszy natknął się na ciało siostry. Spekulowano, że sprawca był domownikiem. Jeśli tak, to po co ranił zwierzę? Później okazało się, że nie trzeba być członkiem rodziny Zarembów, aby pogłaskać łagodnie usposobionego czworonoga.
Niewiadomych było o wiele więcej. Jeśli dołączymy do tego motyw rzekomej sprawczyni – zazdrość i próbę przeszkodzenia rozpadowi związku z Zarembą - wszystko układało się w jedną całość.
Procesy Gorgonowej, toczące się w latach 1932-1933 przed sądami we Lwowie i w Krakowie, miały charakter poszlakowy. Za pierwszym razem (w 1932 roku) urodziwa Dalmatynka została skazana na karę śmierci, jednak egzekucji nie wykonano. Powodem była ciąża skazanej.
W rezultacie kasacji wyroku, proces Gorgonowej wzniowono po roku w Krakowie. Tym razem wyrok był łagodniejszy – osiem lat pozbawienia wolności. Większość kary Gorgonowa odbyła, wyszła z więzienia dopiero we wrześniu 1939 roku w związku z ogłoszoną amnestią po wybuchu wojny. Nigdy jednak nie przyznała się do zbrodni.
Ale brukowa prasa szybko podchwyciła sensacyjny wątek i przemówiła do ówczesnej wyobraźni Polaków. Tak narodził się nowy typ kobiecego mordercy-dzieciobójczyni. Gazety rozchodziły się jak przysłowiowe świeże bułeczki, bo aż huczały od nowych sensacyjnych doniesień. A przyciągały chwytliwymi tytułami: "Okrutny dramat 17-letniego dziewczęcia", "Rita Gorgonowa morderczynią", "Sensacyjny splot wydarzeń i aresztowania", "Córka budowniczego Zaremby zamordowana".
Tyle tylko, że sporo z przytaczanych przez prasę sensacji nie miało z prawdą wiele wspólnego. Ale ostracyzm dokonany na Gorgonowej był już faktem.
Wszystko to na tyle wzburzyło opinię publiczną, że Polacy omal nie zdobyli się na samosąd. Kiedy Gorgonową wieziono pod eskortą na miejsce zbrodni, celem dokonania wizji lokalnej, rozwścieczony tłum obrzucił ją kamieniami. A gotów był zrobić o wiele więcej. Bo - jak przekonywano na łamach ówczesnych tytułów prasowych - kobiety miały w sobie szczególnie zbrodnicze cechy. Gorgonowa miała w sobie skupiać całe zło przypisywane wówczas tej płci.
Obrona oskarżonej wnosiła o lepsze zbadanie całej sprawy, przedstawiając wersję brata zamordowanej jako niespójną, a tym samym mało wiarygodną. Ponoć widział Gorgonową na miejscu zbrodni, ale przypomniał sobie o tym dopiero w czasie drugiego przesłuchania. Zresztą w czasie krakowskiego procesu Gorgonowej zrezygnowano z części dowodów, uznając je po prostu za nieprzydatne w sprawie.
To był jeden z najgłośniejszych procesów w dziejach polskiego wymiaru sprawiedliwości; za szczęśliwców uchodziły osoby, którym udało się zdobyć wejściówki. Była to zarazem pierwsza sprawa relacjonowana na taką skalę, z tak wielką ciekawością śledzoną przez zwykłych obywateli. Nagłówki ówczesnych brukowców przedstawiały każdy szczegół zbrodni zapominając o prywatnej tragedii rodziny ofiary.
Pomijano przy tym wersję Gorgonowej, która tłumaczyła, że nie miałaby żadnej korzyści, targając się na życie niewinnej dziewczyny. – Stosunek dzieci do mnie był taki, jak stosunek ojca. Gdy ojciec był dobry, to i dzieci były dobre, gdy ojciec był zimniejszy, to i dzieci były zimniejsze. Taka atmosfera była po zbrodni, że wszyscy szli przeciwko mnie. Świadkowie mieli na mnie złość. Gdybym miała popełnić zbrodnię, to wolałabym zabić Zarembę. Co mi Lusia zrobiła? – zeznawała oskarżona, która według jednej z wersji wydarzeń zmarła po wojnie.
Wydaje się to niewiarygodne, ale sprawa Gorgonowej może wrócić na wokandę. O wznowienie procesu i rehabilitację skazanej apelowały w 2014 roku córka i wnuczka rodowitej Dalmatynki. – Prawo przewiduje możliwość wznowienia postępowania karnego nawet po śmierci oskarżonego. Muszą jednak pojawić się okoliczności rzucające nowe światło na postępowanie – mówił w lutym 2014 roku mecenas Michał Olechnowicz, reprezentujący krewnych Gorgonowej.
Nowe światło na ewentualny proces rzucić może postęp, jaki od czasów II RP dokonał się w psychiatrii i medycynie sądowej. Ale czy dziś, po ponad 80 latach, jesteśmy gotowi na powrót tej bulwersującej sprawy?