Zostało ostatnie nazwisko. Już myślałem, że Franciszka Smudę będzie można pochwalić za wybór, którego dokonał. Za odważne postawienie na młodych, wyróżniających się, będących w formie piłkarzy. Czekam wyluzowany, aż jako czwartego napastnika, wskaże najlepszego atakującego polskiej ligi, Arkadiusza Piecha. Szybkiego, odważnego, rozbijającego rywali. Ale nie, on woli Artura Sobiecha, który w Hannoverze grywa ogony.
Ale nie jest tak źle. Smuda zaimponował mi dość odważnym daniem szansy młodzieży. Do czerwca zapewne nie dojdze do wniosku, że Marcin Kamiński niczym nie ustępuje Damienowi Perquisowi. Że Rafał Wolski już teraz ma potencjał niemniejszy niż Ludovic Obraniak. Nie łudźmy się. Postawi na doświadczenie. Ale dobrze, że zabiera młodych. Zobaczą wielką imprezę od środka. Choć nie jestem w stanie powiedzieć, co takiego widzi w Michale Kucharczyku. Ot, młody, zdolny, ale takich mamy wielu.
Po za tym, bez większych zaskoczeń. Nie ma tu żadnego Tomasza Iwana, którego Jerzy Engel nie wziął do Korei. Ani Dudka i Frankowskiego, z których w ostatniej chwili zrezygnował Paweł Janas. Trójkę bramkarzy można było typować w ciemno. Jutrzejsze media nie będą miały sensacyjnych nagłówków.
W drugiej linii nie ma Ariela Borysiuka, ale są Matuszczyk i Polański. Trochę, jak w filmie "Kabaret". Nie dziwi obecność tych dwóch hołubionych przez Smudę Niemców.
Pierwszy nie może się przebić do składu drugoligowca. Drugi to piłkarz-koniunkturalista. Chciał grać dla Niemców, ale mu nie dali. „No to dobrze, zgodzę się, niech będzie, zagram dla Polaczków”.
Cóż, taki mamy świat, ale prowadzący imprezę Jacek Kurowski swój komentarz mógł sobie darować. - Ile dla niego znaczy gra dla polskiej reprezentacji, pokaże na Euro - powiedział Kurowski o Polańskim. Czyżby Pan Eugen miał zagrać tak słabo?