
Można by wymieniać wiele wad butów w tym stylu - brzydkie, brzydkie, brzydkie i brzydkie. Panowie łapią się za głowy, gdy widzą je wyskakujące zza rogu na ulicy, a panie namiętnie kupują całą gamę kolorystyczną. I powstaje spór, w którym racja jest tylko jedna. Jeśli nie jesteś surfującym Australijczykiem, który po zmaganiach z falami potrzebuje ogrzać sobie szybko stopy ciepłymi kapciami z merynosa - odpuść sobie takie buty.
REKLAMA
Uwaga, ratunku, pomocy
Sobotnie popołudnie, centrum miasta. Idziesz ulicą i nagle zauważasz przepiękną kobietę - ciekawa twarz, świetna figura, niezłe włosy. Lustrujesz ją spojrzeniem od góry do dołu, a na dole one. Bekształtne, aseksualne, z zaciekami od soli i wygniecionymi podeszwami. Uciekasz w popłochu.
Sobotnie popołudnie, centrum miasta. Idziesz ulicą i nagle zauważasz przepiękną kobietę - ciekawa twarz, świetna figura, niezłe włosy. Lustrujesz ją spojrzeniem od góry do dołu, a na dole one. Bekształtne, aseksualne, z zaciekami od soli i wygniecionymi podeszwami. Uciekasz w popłochu.
To scenariusz rysujący się w głowach wielu mężczyzn na samą myśl o takich walonkach. Pytam znajomych facetów, żeby znaleźć na to potwierdzenie. Wszyscy zgodnie odpowiadają: "To okropieństwo, moja dziewczyna nigdy nie będzie nosić takich butów", "Gdy je widzę, zdaję sobie sprawę, że kobiety stają się flejami", "Może i wygodne, ale aseksualne" czy "Chyba niektóre panie nie dojrzały do tego, aby być kobiece". Znajome im odpowiadają: "Są ciepłe i wygodne", "Wcale nie są takie brzydkie" albo "Mój chłopak powinien uważać, że jestem seksowna nawet w worku po ziemniakach".
Winny wszystkiego jest Andrew Raggat, ich pomysłodawca. Istotny jest jednak pewien szczegół - buty te nie powstały po to, by nosić je zimą po ulicach, a z myślą o surferach, którzy musieli szybko się ogrzać po wyjściu z wody. Prawdziwe Emu mają w sobie wełnę z merynosów. Oznacza to, że ogrzewają zimą i chłodzą latem, a do tego przepuszczają wilgoć i stopa się nie poci.
Niestety, oryginalna para takich butów - w modelu tradycyjnym - kosztuje prawie 700 złotych. Nic więc dziwnego, że wiele kobiet, które chcą podążać za modą, wybiera ich tańsze wersje. Za dwieście, sto, nawet siedemdziesiąt złotych. Byleby tylko się pokazać, aby chociaż przez chwilę czuć się modną. I po co? O ile jeszcze mogę w to uwierzyć, że oryginalne "surferskie buty" jakoś zdają egzamin na śniegu, to jednak podróbki to pieniądze wydane w błoto - jakkolwiek małe by one nie były.
Takie podrabiane "Emu" nie są ani ciepłe, ani wygodne. Zazwyczaj rozklepane, zniszczone po jednym założeniu ("Ale dopiero je kupiłam, więc będę nosić, aż się rozpadną"), pełne okropnych zacieków i przebarwień już chwilę po wyjściu z domu, przemoknięte i śmierdzące, koślawiące stopy i źle wpływające na postawę. Smutne podrabiane emu (a może emo?) to wciąż bardzo częsty widok na ulicach.
"Moda modą, ale najważniejsze, by było wygodnie"
Jestem kobietą i należę do totalnych przeciwniczek takich butów. Nie lubię ani tych z prawdziwego zdarzenia, ani imitacji. Nie jest mi wygodnie w nich na zewnątrz, nie czuję się dobrze, a i tak marznę w każdych butach, gdy złapie mnie mróz. Więc - po paru nieudolnych próbach - upchnęłam je na dnie szafy i czasem tylko uwolnię na chwilę, aby użyć ich jako kapcie.
Jestem kobietą i należę do totalnych przeciwniczek takich butów. Nie lubię ani tych z prawdziwego zdarzenia, ani imitacji. Nie jest mi wygodnie w nich na zewnątrz, nie czuję się dobrze, a i tak marznę w każdych butach, gdy złapie mnie mróz. Więc - po paru nieudolnych próbach - upchnęłam je na dnie szafy i czasem tylko uwolnię na chwilę, aby użyć ich jako kapcie.
Czy faceci nienawidzą takich butów? Owszem. Nie interesują ich twoje babcine skarpetki, nie martwią się oversize'owym swetrem, ale kiczowatych walonków na stopach nie zniosą. Żaden inny element garderoby nie działa na nich tak jak koślawe buty - czyli jak kubeł zimnej wody z lodem. Wyglądasz, jakbyś o siebie nie dbała, a twoim największym marzeniem byłoby zamieszkanie w igloo i łowienie ryb zębami.
I wiecie co? Wcale nie dziwię się facetom. Są bezkształtne, brzydkie, kaczkowate. Czuję się w nich - i zapewne wyglądam - niczym ta bezdomna babcia karmiąca gołębie z "Kevina...". A lubię czuć się pięknie i wiem, że można znaleźć ciepłe i wygodne buty, które nie będą wyglądały totalnie aseksualnie. Dałyśmy się trochę wkręcić modzie kreowanej przez hollywoodzkie gwiazdy, które przyłapywane są na paradowaniu w kapciach po bułki. "Skoro Blake Lively nosi taki buty - ja też muszę!". Smutne. I myślę, że biednym butom też jest smutno, że zamiast po piaszczystej plaży muszą biegać po śniegu, błocie i kałużach.
