
Są kobiety, które przez całe życie nie mają odwagi pokazać się swojemu partnerowi niepomalowane. Przesada? Oczywiście, szczególnie, że życie nie jest usłane różami, a twarz wiecznie podkreślona różem do policzków. Są sytuacje, w których makijaż jest ostatnią rzeczą o jakiej myślisz i wtedy pojawia się twój facet i… pada z wrażenia, bo nie rozpoznaje swojej Kasi.
REKLAMA
- Ostatnio popsuła mi się cera, bo spotykam się od dwóch tygodni z nowym facetem… - powiedziała moja koleżanka. I zaskoczyła mnie, bo zakochanie zwykle działa na kobiety i ich wygląd odwrotnie - każda promienieje i wygląda kwitnąco. - Ale ja nie mogę się mu pokazać niepomalowana, więc kładę się spać w makijażu i budzę się chwilę przed nim, żeby nanieść poprawki…- dokończyła swą myśl koleżanka. A to całkiem zmienia postać rzeczy.
Biorąc pod uwagę fakt, że ważniejszy dla twojej skóry od: precyzji z jaką wykonasz makijaż i marki kosmetyków którymi go wykonasz, jest demakijaż (regularny!), to sypianie, budzenie się i dokładanie kolejnych warstw kosmetyków kolorowych prowadzi do… dermatologa. Na leczenie trądziku kosmetycznego. I według mnie powinno także prowadzić do psychologa.
Bo jeśli sama siebie bez makijażu nie akceptuję, dlaczego miałby to robić świeżo poznany mężczyzna, z którym się spotykam? Skoro sama w lustrze widzę monstrum, dopóki nie nałożę odpowiednich warstw kolorówki, co ma widzieć on, który zresztą jest wzrokowcem karmionym zewsząd wizerunkiem gwiazd wyretuszowanych nie dość że przez sztab makijażystów, to jeszcze przez photoshop?
W zeszłym tygodniu pisałam o makijażystce Lisie Eldridge, która została właśnie dyrektor kreatywną marki Lancome. Zasłynęła jako autorka metamorfoz wykonywanych na własnej skórze bez grama pudru czy korektora. - To dowód na to, że jest zwykłą brzydką laską, jak większość Brytyjek, dopóki się nie pomaluje - tak w skrócie opisać można komentarz jednego z naszych użytkowników. A dla mnie to bohaterka. Odważna, życiowa i pewna siebie. Nie bała się pokazać „nagiej” twarzy, bo nie ma kompleksów. Zresztą potrafi makijażem wyczarować takie cuda, że naprawdę każdego dnia może wyglądać zupełnie inaczej. W końcu o to chodzi w makijażu.
Ale jeśli staje się on sensem życia, robi się dość niebezpiecznie. Kobiety zapominają zupełnie o tym, że najseksowniejszym i najważniejszym elementem wyglądu tak twarzy, jak i ciała, jest…pewność siebie. I jeżeli uciekamy w podskokach do łazienki czy toalety, żeby tylko nowy mężczyzna naszego życia (tudzież towarzysz kilku najbliższych tygodni) nie ujrzał naszej prawdziwej twarzy o poranku, jest chore. Zdarzają się takie sytuacje, kiedy makijaż naprawdę schodzi na inny plan. A nawet znika.
I być może w idealnym świecie Kim Kardashian czy Victorii Beckham, zawsze jest czas i miejsce na puder, podkład i korektor, ale w życiu normalnych kobiet bywa, że go nie ma.
Chociażby kiedy leżysz chora z 38-stopniową gorączką i „smarkiem” do pasa, nawet kilka warstw genialnego Touche Eclat YSL nie pomoże. Nos jest czerwony, oko podpuchnięte, usta - popękane. Zresztą, nie masz wtedy siły, żeby przeglądać się w lusterku, bo z trudem odwracasz głowę na drugi bok zanosząc się od kaszlu.
Kolejną sytuacją jest poród. Choć leżąc w szpitalu położniczym widziałam różne przypadki. Kobiety, które w bólach porodowych, kiedy z ciała leje się pot (z twarzy również) - przeglądały się w łazience w lusterku czy aby ich wodoodporna maskara się nie rozmazała. A po urodzeniu dziecka bardziej były zajęte podkręcaniem rzęs zalotką, niż dzieckiem, które głodne i nieprzewinięte - wyło dopóki nie podeszła położna. Wiadomo, przywitanie dziecka na świecie jest momentem ważnym, więc może chodziło o to, żeby dobrze wypaść na selfie wrzucanym na facebooka? Ale większość na szczęście koncentruje swoje siły na ważniejszych niż kształt łuku brwiowego - sprawach.
Oczywiście nie tylko na porodówce czy z gorączką mamy prawo (i powinnyśmy z niego korzystać), żeby wyglądać zupełnie naturalnie. Takim momentem jest choćby jogging po parku, wypad na pływalnię czy do sauny z ukochanym. Zwłaszcza to ostatnie miejsce wymaga nie posiadania tuszu na rzęsach (z prostego powodu, że spłynie, a ty będziesz wyglądać jak miś panda). I do romantycznego wyjazdu do spa z narzeczonym nie trzeba włączać trzeciego partnera: makijażu. Co innego kiedy wychodzimy na kolację w eleganckiej restauracji. Ale sauna i basen, to miejsca, gdzie makijaż warto sobie odpuścić.
No dobrze, ale co jeśli się wstydzimy, obawiamy, czujemy ogromny niepokój, że nie spodobamy się nowemu mężczyźnie, kiedy nas ujrzy niepomalowane (możecie wówczas skorzystać z porad blogerki Lauren Curtis, który załączam powyżej)? Cóż, w sytuacjach intymnych, kiedy dwoje ludzi się namiętnie kocha, bywa, że makijaż zostaje albo rozmazany, albo wytarty o pościel czy ciało partnera. I czy wtedy biegniecie szybko do łazienki przypudrować nosek i poprawić kontur ust? Prawdopodobnie nie. Bo kiedy leżycie wtuleni w siebie, patrzycie głęboko w oczy - rozmazana maskara czy brak pudru na brodzie naprawdę nie robi wrażenia na mężczyźnie. No chyba, że jest makijażystą!
A jeśli nawet idąc do łóżka z ukochanym dbacie o to, by szminka czy liner się ani trochę nie rozmazały, a kiedy tak się stanie pędzicie do lustra robić poprawki, to może mniej stresujące byłoby wykonanie profesjonalnego makijażu permanentnego? Oszczędzicie wówczas sobie i narzeczonemu niepotrzebnych nerwów. No i takiego makijażu zmywać nie trzeba.
